Małgorzata Joanna Adamczyk
Stolica, która nie jest stolicą
Zgodnie z Palestyńską Deklaracją Niepodległości, ogłoszoną w 1988 roku przez Organizację Wyzwolenia Palestyny, stolicą (nieistniejącego) Państwa Palestyńskiego jest Jerozolima, czyli, by użyć arabskiego terminu, Al-Quds. Zgodnie z prawem ustanowionym w Autonomii Palestyńskiej, stolicą Autonomii jest Jerozolima Wschodnia. Z kolei według izraelskiego prawa Jerozolima jest stolicą Izraela, choć niekoniecznie uznawana jest za takową przez społeczność międzynarodową (w chwili obecnej wszystkie placówki dyplomatyczne rezydują w Tel Awiwie). Jednak, o ile siedziba izraelskiego parlamentu, ministerstwa oraz inne budynki rządowe znajdują się w mieście, które Izrael uznaje za swoją stolicę, przedstawiciele Autonomii Palestyńskiej mogą tylko pomarzyć o takim luksusie. Od Jerozolimy dzieli ich ponad dwadzieścia kilometrów, muszą więc zadowolić się administrowaniem Autonomią z siedziby w Ramallah, „stolicy administracyjnej”.
Ramallah ma za sobą długą historię, choć nie aż tak długą, jak niektóre inne miejscowości w regionie. Miasto powstało w XVI wieku jako miejscowość głównie chrześcijańska. Dziś zdominowane jest przez palestyńskich muzułmanów, o czym dobitnie świadczy fakt, że spotkanie kobiety bez hidżabu jest zadaniem niełatwym. Na co dzień miasto jest swojskie, mocno tubylcze. Turyści raczej się doń nie zapuszczają, więc jedyną widoczną grupą cudzoziemców są pracownicy międzynarodowych organizacji pomocowych. Brak turystów nie powinien dziwić, bowiem w Ramallah nie ma znowu tak dużo do roboty. Starówka niespecjalnie stara, w mauzoleum Arafata pustki, a atrakcji turystycznych poza tym brak.
Może i turystom nastawionym na zwiedzanie muzeów czy kluczenie wśród zabytkowych budynków miasto nie ma wiele do zaoferowania, ma za to multum innych atutów: smaki, zapachy, dźwięki. Idealne dla kolekcjonerów doznań. Nielegalne wysypiska śmieci sąsiadujące z czyściutkimi, urzędowymi budynkami Autonomii Palestyńskiej. Markowe sklepy tuż koło targowisk. Zakwefione kobiety w butach na obcasach próbujące przejść przez rozkopane, remontowane drogi w samym centrum. Młoty pneumatyczne zagłuszające donośne krzyki przekupniów. Mydło i powidło w ofercie sklepów. Ceramika, kosmetyki, ubrania, biżuteria. Wystawy skrzące się złotem jak w raperskich teledyskach. Kuszący zapach truskawek, na które właśnie trwa sezon, mieszający się z zapachem ryb. Zamknięty kościół i zamknięty meczet. Rozmowa z pakującym filiżanki do kawy sprzedawcą, który mityguje się: „zawinę to pani w folię, nie w arabskie gazety, bo tak to będzie pani miała problem w Tel Awiwie na lotnisku”. Zaiste, myśl o szczegółowych kontrolach bezpieczeństwa przy wsiadaniu na pokład determinuje wybory konsumenckie dość skutecznie…
W mieście może nie ma co zwiedzać, można się tam za to oddać szałowi rozmów i szałowi zakupów. Wszędzie jest głośno, barwnie, tanio. Przekupnie przekrzykują się nawzajem, a słysząc nieudolne arabskie „dziękuję”, sprzedawca z szerokim uśmiechem do zakupionych pomidorów dołącza gratisowe ogórki. Jedzenie jest tu nie tylko tańsze, ale też nierzadko dużo smaczniejsze.
Ten sielski obrazek był prawdziwy w połowie stycznia. Jest też prawdziwy teraz, w kwietniu. I choć na początku lutego również nie był daleki od prawdy, to jednak przysłoniło go co innego: demonstracje. Amerykańskie flagi w najlepsze płonęły na ulicach, gdy Palestyńczycy demonstrowali swoją solidarność z Egiptem. Krzyki protestujących zagłuszały krzyki sprzedawców. Nieliczni turyści, którzy wcześniej fotografowali głównie szyldy sklepów („Stars & Bucks Cafe” nieodmiennie jest faworytem przybyszów z Zachodu), przez chwilę zyskali wdzięczniejszy obiekt do fotografowania – nieprzeliczone tłumy. „Stars & Bucks Cafe” nadal znajdowało się przy placu Manara, głównym placu miasta, ale przez krótką chwilę to nie szyld był na placu najciekawszy. Znacznie ciekawiej było wsłuchiwać się w krzyki tłumu skandującego „Od Ramallah do placu Al-Tahrir ludzie chcą zmian”.
Zgromadzenia na placu Manara były zgodnie z wewnętrznym palestyńskim prawem nielegalne, więc niektórzy ich uczestnicy spotkali się co najmniej z nieprzyjemnościami, kilku zostało też dotkliwie pobitych przez palestyńską policję. Palestyńskie władze utrzymują, że cenią wolność słowa, ale takie niezarejestrowane zgromadzenia… sieją zbędny chaos. Zgromadzenia popierające Mubaraka zdaniem przedstawicieli Autonomii takiego chaosu już nie siały – były nie tylko dozwolone, ale wręcz reklamowane przez reżim. Obawa przed chaosem oznacza natomiast, że władze Autonomii prawdopodobnie boją się, by gorączka z sąsiednich krajów nie wylała się także na ich ulice. Zważywszy na nasilające się starcia w Syrii, obawa ta nie wydaje się bezpodstawna. Tymczasem jednak w Ramallah znów jest spokojnie. Główną atrakcją miasta są na razie truskawki.
* Małgorzata Joanna Adamczyk, stypendystka Muzeum Historii Żydów Polskich. Obecnie mieszka w Izraelu.
„Kultura Liberalna” nr 119 (16/2011) z 19 kwietnia 2011 r.