Małgorzata Joanna Adamczyk
Ciecierzyca, koło, miele, młyn
Jednym z największych eksporterów narodowej libańskiej potrawy jest Izrael. Kuchnia, paradoksalnie, okazuje się niejednokrotnie kolejną osią konfliktu bliskowschodniego: bo niby czyj dokładnie jest hummus? Albo falafel? Oraz chleb pita? I – co ważniejsze – według którego z licznych narodowych przepisów je przyrządzać? Spory o narodowość hummusu łatwiej nam może zrozumieć zważywszy na historyczne doświadczenia: ot, polityka i historia także na potrawach odciskają swoje piętno. Zwłaszcza nad Wisłą podobne dylematy nie powinny nikogo dziwić – wszak nasza narodowa kuchnia zawiera w sobie barszcz ukraiński, pierogi ruskie i chłodnik litewski, że nie wspomnę o tym, iż naczelny polski poemat epicki zaczyna się od wychwalania Litwy, tak drogiej sercu Mickiewicza (czy może raczej: Mickevičiusa!).
Problem, jak właściwie przyrządzić hummus, niejednokrotnie tak palący na Bliskim Wschodzie, na polskiej ziemi raczej nikomu nie doskwiera – mimo całej empatii dla śladów pozostawianych przez historię w jedzeniu. Przysłaniany jest bowiem przez problem o wiele bardziej przyziemny: skąd wziąć tahini – masło sezamowe używane jako składnik hummusu? Wytrwali mogą je znaleźć w sklepach ze zdrową żywnością lub z jedzeniem z różnych stron świata, to jednak wymaga pewnych poszukiwań. Tym, którym brak na nie czasu lub ochoty, pozostaje przyrządzenie hummusu bez sezamowej pasty. Wbrew pozorom jest to możliwe.
Potrzeba do tego dwóch rozgniecionych ząbków czosnku, dwóch łyżek oliwy, trzech łyżek nasion sezamu, pół kilograma ciecierzycy oraz soli i pieprzu do smaku. Czosnek i sezam podsmażamy na oliwie do zrumienienia, a następnie wrzucamy zawartość patelni do blendera razem z ciecierzycą. Tę ostatnią możemy kupić w puszce (do hummusu nie dodajemy wtedy płynu z puszki), lub wcześniej namoczyć surową i ugotować samemu. Używając magicznego guzika „włącz”, zawartość blendera w kilka minut przemieniamy w świeży, pachnący hummus. Co bardziej ekstrawaganccy mogą zmiksować z ciecierzycą także dojrzałe awokado lub poeksperymentować z rozmaitymi przyprawami. Potem pozostaje tylko konsumpcja efektów: na krakersach, na pieczywie, jako dip do warzyw… Hummus, bez względu na to, skąd naszym zdaniem pochodzi, pasuje bowiem do wszystkiego.
Nawiązując do szyboletów – takich jak ten sparafrazowany w tytule – jeśli za podobny symboliczny znak rozpoznawczy przyjąć upodobanie do hummusu, wówczas każdy ma szansę okazać się przyjacielem. Tej ciecierzycowej potrawy po prostu nie da się nie lubić.
*Małgorzata Joanna Adamczyk, wieczna studentka w Kolegium MISH UW, bywalczyni wymian studenckich i kolekcjonerka stypendiów. Aktualnie w Warszawie w połowie drogi między Tel Awiwem a Paryżem.
„Kultura Liberalna” nr 137 (34/2011) z 23 sierpnia 2011 r.