August Lecker
I raz na ludowo
Nadmiar może zepsuć sprawę. I mamy tu na myśli nie tylko nadmiar dobrych chęci, ale i jedzenia. Wśród mazowieckich pól, przy drodze z Warszawy do Lublina, stoi karczma zbudowana z sosnowych bali, w której miła obsługa płci obojga w strojach sfolkloryzowanych podaje przysmaki popularnie chłopskim jadłem zwane, ale nie tylko, bo i pizzą wprost z chlebowego pieca w „Jakubowej izbie” posilić się można.
Pierogi ruskie pyszne, świeżutkie i sowicie słoniną zroszone różnią się od tych podawanych w mieście rodzajem farszu, który nie ma charakteru spójnej plastmasy, ale składa się z łatwych do wydzielenia drobin sera białego i ziemniaków. Pierogów jest cały półmich.
Barszcz czerwony zachwyca i miękkością smaku, i burgundzką głębią czerwieni, przede wszystkim jednak tym, że przygotowany został z prawdziwych i słodkich ze świeżości buraczanych bulw. Podobnie swą wykwintną buraczanością zachwycają buraczki zasmażane z kminkiem. Barszczu podają nam michę, buraków zaś talerz szeroki jak step.
Choć jest to jedynie rozbieg przed prawdziwym stepem, bo ten stanowi dopiero półmisek, na którym serwuje się dania mięsne, takie jak kruche bitki wieprzowe w sosie wraz z kopytkami tymże sosem okraszonymi. Kopytek jest masa nieprzebrana. I sosu też.
Wszystko smaczne i ładne, oko cieszy, skąd więc Leckera zrzędliwość? Otóż August kontestuje takie porcje! Porcje zbyt duże dla zwykłego śmiertelnika. Zostawić czy wyrzucić? I tu, i tu szkoda, a dojeść nie sposób. I cały wykwint smakowy prawdziwie domowego posiłku szlag trafił.
* August Lecker, globtroter, kolekcjoner smaków, zapachów i myśli. Lubi Warszawę. Dumny posiadacz abonamentowego biletu warszawskiego ZOO.
„Kultura Liberalna” nr 146 (43/2011) z 25 października 2011 r.