Krystyna Dąbrowska
Introwertyk w kostnicy
Gottfried Benn ma w Niemczech rangę jednego z najważniejszych liryków pierwszej połowy XX wieku. Inspirował takich autorów jak Hans Magnus Enzensberger, który sam uznawany jest za klasyka. George Grosz, wybitny grafik i kompan Benna z czasów po I wojnie światowej, kiedy obaj odwiedzali te same berlińskie kawiarnie, w 1949 roku pisał do niego z Nowego Jorku: „Chcę Ci tylko powiedzieć, że jesteś dla mnie jednym z największych żyjących poetów…”. Również dzisiaj, twierdzi tłumacz Zdzisław Jaskuła, Benn zajmuje w niemieckojęzycznej poezji taką pozycję, jaką przed nim cieszył się Rilke.
Czy wydany przez Biuro Literackie tom „Nigdy samotniej i inne wiersze” unosi ciężar tych rekomendacji? Jest to jak dotąd najobszerniejsza w języku polskim, przekrojowa prezentacja twórczości Benna w przekładach różnych tłumaczy. Obejmuje wszystkie etapy jego drogi poetyckiej, od debiutanckiego cyklu „Morgue” (Kostnica), ekspresjonistycznego, szokującego drastycznością wizji i języka, przez liryki bardziej klasyczne, refleksyjne, związane rymem i regularnym metrum, po teksty z pogranicza kolokwialnej prozy, wykorzystujące technikę montażu. Książkę zamyka kalendarium życia i twórczości, bardzo tu na miejscu, ponieważ dorobek Benna trudno rozpatrywać w oderwaniu od jego wyborów biograficznych.
Pierwszą ważną życiową decyzją poety było porzucenie – wbrew woli ojca, luterańskiego pastora – studiów teologicznych na rzecz medycyny. Wybór zawodu lekarza wpłynął na jego dojrzewanie artystyczne. „Z perspektywy czasu moje życie wydaje się nie do pomyślenia bez medycyny i biologii – pisał Benn w „Drodze życiowej intelektualisty” – […] Ten, kto nie przeszedł przez ową szkołę nauk przyrodniczych, […] nie nadążał za współczesnym rozwojem; ostrość refleksji, odpowiedzialność intelektualna, pewność w oddzielaniu tego, co przypadkowe, od tego, co konieczne, a przede wszystkim głęboki sceptycyzm – źródło stylu – oto owoce owej formacji”.
Drugim, tym razem fatalnym wyborem Benna, rzucającym cień na jego pisarstwo, było opowiedzenie się w 1933 roku za hitlerowskim reżimem. Fascynacja nową władzą skończyła się, jak wiadomo, po kilku miesiącach. Po wojnie co prawda poeta się z niej tłumaczył, ale w tonie samousprawiedliwienia, a przecież wielu pisarzy, w tym podziwiany przez niego Tomasz Mann, od razu rozpoznało zbrodniczość nazizmu i wybrało emigrację. Klaus Mann, wówczas dwudziestosiedmioletni, jasno oceniał grozę sytuacji i w liście do Benna ostrzegał go, że naziści odpłacą mu za jego entuzjazm drwiną i odrzuceniem (warto przeczytać polemikę obu pisarzy w świetnym numerze „Literatury na Świecie” z 2006 roku w całości poświęconym Bennowi i Brechtowi). Tak też się stało: poetę wkrótce zaliczono do przedstawicieli sztuki zdegenerowanej, a potem objęto zakazem druku. Znalazł dla siebie azyl, zatrudniając się jako lekarz w Wehrmachcie.
Chociaż Benn opublikował eseje, w których uzasadniał swoje poparcie dla nazizmu, jego wiersze są wolne od ideologii (inną sprawą jest ocena, na ile zawarta w nich wizja świata, szczególnie nihilizm wczesnych utworów, oświetla jego wybory polityczne). W poezji Benn całe życie był bezkompromisowym samotnikiem. Pytanie, czy te wiersze, często hermetyczne, które podobno nie tylko tłumaczom, ale i niemieckim interpretatorom potrafią sprawiać kłopot, mogą dzisiaj przemówić do polskich czytelników?
Dla mnie najciekawsza u Benna jest dramatyczna, a przy tym konsekwentna droga jego poetyckich poszukiwań. We wczesnych tekstach ukazuje rzeczywistość choroby, śmierci, biologicznego rozkładu z taką samą pasją, z jaką później się od niej odwraca, by, jak pisze w wierszu „Kokaina”, wsłuchiwać się „w obcy dźwięk niewysłowionych tworów jaźni”. Pierwsza, ekspresjonistyczna faza tej liryki przynosi utwory silnie osadzone w społecznych realiach: makabryczne raporty ze stołu prosektoryjnego, z berlińskiej porodówki dla więźniarek i prostytutek, z baraku chorych na raka, w którym pielęgniarka myje plecy pacjentów, „jak się ławy myje”. Człowiek zostaje tu sprowadzony do kawałka mięsa, przez który „wszystko przejdzie: i lament i szczęście”, i którego duchowe ambicje są tylko marną osłoną cielesnych popędów („Bogiem niczym kloszem do sera nakryty srom”). Z perspektywy kostnicy ludzki intelekt traci znaczenie, bo „mózg gnije dokładnie tak samo jak tyłek”.
Równie bezlitosny jest młody Benn jako obserwator rozrywek berlińskiego mieszczaństwa. W wierszu „Nocna kawiarnia”, redukując postacie ludzkie do zdeformowanych szczegółów cielesności, poeta osiąga tak samo groteskowy efekt, jak wówczas, gdy pisze o pokawałkowanych zwłokach w prosektorium: „Zielone zęby i pryszcze na twarzy / witają zapalenie spojówek. // […] Młode wole dobre jest dla kiłowatego nosa. / Stawia mu trzy piwa”. Podobnie bywalców nocnych lokali przedstawiał w swoich grafikach George Grosz, a jedną z litografii zatytułował „Dr Benn’s Night Café”.
W kontekście drapieżnych wierszy Benna z drugiej dekady XX wieku dziwić może jego późniejszy zwrot ku liryce medytacyjnej, introwertycznej i przepojonej melancholią. Poeta wypracowuje koncepcję „wiersza absolutnego”, czyli wiersza, który zamyka się przed tym, co przypadkowe i zewnętrzne, by zstąpić w otchłań przeżywającego Ja. „Czy mamy jeszcze dość siły […] – pisał Benn w eseju »Po nihilizmie« – aby obronić Ja swobody twórczej wobec naukowo-deterministycznego obrazu świata, aby przebić się przez materialistyczno-mechaniczny świat form i dzięki samoustanawiającej się idealności oraz znającej miarę powściągliwości nakreślić obrazy głębszych światów?”. Tęsknota do tej mglistej, nieuchwytnej „idealności” jest na pozór zaskakująca u kogoś, kto wcześniej z precyzją patologa badał i diagnozował ludzką kondycję. A przecież właśnie dlatego, że Benn miał tak okrutną wizję losu, wydaje się zrozumiałe, że uznał twórcze Ja, chociaż samotne i cierpiące, za jedyną trwałą wartość. Znamienna jest tutaj deklaracja z wiersza „Rzeczywistość”:
„Rzeczywistość nie ma cech koniecznych,
ba, może ją uznać za mit,
kto z fluidów i fletni odwiecznych
potrafi wywieść własny byt”.
Benn, dla którego wielką inspiracją był Nietzsche, łączył poszukiwania żywotnych źródeł bijących w ludzkiej duszy z odwołaniami do greckiego antyku, szczególnie w jego wymiarze dionizyjskim, spontanicznym, dzikim. W późniejszej twórczości pojawia się postulat wyciszenia, wystrzegania się zbędnych bodźców na rzecz kontemplacji, introspekcji. Po co wam podróże, pyta poeta, skoro niosą tylko jałowość i pustkę, i opóźniają spotkanie z własnym Ja. W jednym z wierszy mówi:
„Na murze cień gałęzi
poruszanych w południe przez wiatr,
to dosyć ziemi
a co się tyczy oka
dosyć udziału
w tym, co na niebie.
Jak daleko się jeszcze posuniesz? Broń się
przed natarczywością
nowych wrażeń –
leżeć bez słowa,
patrzyć na własne pola,
na całe to lenno […]”.
(„Cień na murze”)
Zarzucano Bennowi, że po odważnych początkach z czasem jego poezja popadła w eskapizm.
Trudno jednak posądzać o to lirykę tak różnorodną i pod względem tematycznym i formalnym, o wielkich ambicjach poznawczych, stale testującą nowe środki artystyczne (aż do późnych wierszy montażowych). Nie wszystkie z tych poszukiwań mnie przekonują; niektóre realizacje koncepcji „wiersza absolutnego” są dla mnie nużące w swoim zamkniętym, monologicznym charakterze. Lecz imponuje skala doświadczenia, jakie znalazło wyraz w poezji Benna, a dramat Ja, które to zmaga się z otaczającą rzeczywistością, to znów odbywa introwertyczną podróż do „głębszych światów”, jest chyba zawsze aktualny.
Książka:
Gottfried Benn, „Nigdy samotniej i inne wiersze”, przeł. Jacek St. Buras, Zdzisław Jaskuła, Andrzej Kopacki, Sława Lisiecka, Tomasz Ososiński, Biuro Literackie 2011.
* Krystyna Dąbrowska, poetka i tłumaczka poezji anglojęzycznej. Autorka tomu wierszy „Biuro podróży” (2006), jej druga książka poetycka ma się ukazać pod koniec tego roku. Mieszka w Warszawie.
„Kultura Liberalna” nr 1467(44/2011) z 2 listopada 2011 r.