Komentarz do Tematu Tygodnia „Czy wyrzucić Węgry z Unii Europejskiej? (II)”
[ link ]
Michal Havran, redaktor naczelny słowackiego portalu JeToTak.sk, twierdzi, że Węgry przestały być republiką – nie tylko z nazwy, ale i ustroju. Co pan o tym myśli?
Zmiana nazwy w konstytucji państwa węgierskiego z „Republiki Węgierskiej” na „Węgry” nie oznacza, że zmienił się typ państwa. Tak samo jak Izrael, formalnie Medinat Israel (Państwo Izrael), Węgry były i są demokracją parlamentarną, krajem republikańskim. Nie wiem, dlaczego opuszczenie słowa „republika” w nazwie kraju miałoby zagrażać demokracji.
A jeśli chodzi o istotę ustroju?
Kwestia zmian prawnych na Węgrzech jest obecnie przedmiotem dosyć histerycznej reakcji mediów. Tych samych, które akceptowały – albo zbywały milczeniem – sytuacje graniczące z łamaniem prawa i psuciem demokracji za rządów węgierskich socjalistów.
Na czym polega ta histeryczna reakcja?
Na braku proporcji. Gdyby do rządów Donalda Tuska przykładać równie surową miarę, jak do rządów Orbána, trzeba by stwierdzić, że w Polsce demokracja także jest zagrożona. Gdyby na Węgrzech – tak jak u nas – w odpowiedniku Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji nie było przedstawiciela głównej partii opozycyjnej, a tamtejsza KRRiTV ograniczała prawa jednego z głównych mediów opozycyjnych (jak w wypadku Telewizji Trwam), oraz gdyby to z węgierskich mediów publicznych usunięto niemal wszystkich dziennikarzy opcji innej niż rządząca, to zagraniczne media podniosłyby krzyk, że demokracja jest zagrożona – że rządzą faszyści. A nic takiego nie ma tam miejsca! Pytanie, które trzeba postawić brzmi: jak daleko idące zmiany dotyczące systemu państwowego ma prawo przeprowadzić każde z państw.
Ale jak to jest z Węgrami? Czy można działać tak, jak działa Viktor Orbán?
Duża część medialnej krytyki wskazuje, że zmiany mogą iść bardzo daleko, ale tylko w kierunku liberalizmu. Można reformować głęboko – jak Zapatero, ale tak jak Orbán już nie. Nikt nie formułował wniosków, że w Hiszpanii łamane są prawa dużych grup obywateli – a są, na przykład osób wierzących. Natomiast na Węgrzech każda korekta państwa jest nazywana łamaniem prawa tylko dlatego, że jest korektą w kierunku konserwatywnym, a nie liberalnym.
Na przykład?
Korekta liczby związków wyznaniowych. Gdy zrobił to Orbán, podniosło się larum, że to łamanie praw człowieka, ograniczanie wolności wyznania. A równie dobrze można by sobie wyobrazić to samo we Francji de Gaulle’a – nikt by nic nie powiedział.
Skąd ta histeria wokół Węgier, o której pan mówi?
To państwo tworzą ten zaklęty krąg. Histerię tworzą „Kultura Liberalna” i jej podobne media. Mają państwo bardzo duży udział w kreowaniu tytułów, cytowaniu wypowiedzi, biciu na alarm, że na Węgrzech łamie się prawa człowieka. Ta histeria to dzieło środowisk liberalnych i lewicowych.
Czy wszystko jest więc na Węgrzech w porządku?
Oczywiście nie można mówić o wszystkich rozwiązaniach na Węgrzech – wśród nich trafiają się lepsze i gorsze, tak samo jak w wypadku działań Donalda Tuska. Natomiast twierdzenie, że Węgry przestały być demokracją i stają się państwem faszystowskim, jest nie do przyjęcia. My, konserwatyści, dobrze pamiętamy czasy IV RP, gdy stawiana była teza, że w Polsce zagrożona jest demokracja, że Polska ulega putinizacji. Celem tych nacisków była zmiana władzy i wykreowanie przekonania, że rządzić może albo lewica, albo liberałowie. I to się udało. Sytuacja, w której ugrupowaniu konserwatywnemu udaje się utrzymać wysokie poparcie, byłaby w skali Europy unikatowa. I ponieważ nie udało się jej zniszczyć wyłącznie za pomocą medialnej histerii, próbuje się ją ograniczyć przynajmniej działaniami międzynarodowymi.
W tekście Piotra Wciślika czytamy, że nowe regulacje prawne tworzą coś gorszego niż dyktatura, bo prawdziwy problem pojawi się dopiero po odejściu Orbána – wtedy Węgry znajdą się w politycznym impasie, popadną w anarchię. Jakie, według pana, konsekwencje będą miały zmiany na Węgrzech?
Jak do tej pory to jedyna próba przeprowadzenia prawnych reform faktycznie likwidujących zjawisko postkomunizmu. Nie wiemy jeszcze, czy będzie ona udana – nigdzie w Europie, może poza NRD i częściowo Republiką Czeską, nie podjęto nawet próby głębokiej dekomunizacji. W Polsce postkomunizm utrzymywał władzę faktyczną czy też utajoną – nawet podczas rządów AWS wiodący wpływ na politykę miał Aleksander Kwaśniewski.
W jakim kierunku będą podążać te zmiany?
Trudno wróżyć. Poszczególne działania mogą być pozytywne lub nie. Zmiana nazwy państwa jest próbą pozbycia się pozostałości po komunizmie. Udało się też pokazać, że węgierska partia socjalistyczna jest spadkobierczynią Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej, także w kwestiach majątkowych. Czy wszystko uda się Orbánowi? Nie wiem. Wiem natomiast, jak ogromną nienawiść budzą te próby. Trzeba tu powtórzyć podstawowe pytanie: czy radykalne zmiany mogą iść wyłącznie w kierunku zwiększania swobód obyczajowych i zmian typowych dla myślenia liberalnego, czy też mogą pójść w stronę konserwatywną? Czy dozwolone są zmiany w prawo, a może wyłącznie te idące coraz bardziej na lewo?
A co z niezależnością Banku Centralnego i problemem z Międzynarodowym Funduszem Walutowym? Czy to też jest właściwy kierunek zmian?
Nie jestem ekonomistą. Bardzo wielu publicystów, na przykład Witold Gadomski, wskazuje, że niektóre działania, które Orbán podejmuje w czasie kryzysu, rozważał także minister Rostowski. Ale ekipa Tuska to przecież grzeczny, sumienny uczeń UE, więc nikt nie robi z tego afery. A gdy niemal to samo robi Orbán – mamy ponoć kolejny dowód na to, że nie dość, że jest dyktatorem, to w dodatku jest ekonomicznym bankrutem. To niesprawiedliwe. Mam nadzieję, że obie strony się jednak dogadają.
Co będzie dalej? Czy Węgry pozostaną w Unii?
To pytanie jest bezzasadne. Równie dobrze mógłbym zapytać, czy „Kultura Liberalna” nie powinna zostać zamknięta, a jej członkowie pociągnięci do odpowiedzialności za to, co robią i piszą. A tak właśnie traktowane są Węgry – szkaluje się je za robienie tego, co uważają za właściwe. To skandaliczne.
Czy jest możliwe dogadanie się liberalnej Unii i fideszowskich Węgier?
To jest pewien eksperyment. Tak samo eksperymentem były rządy Jarosława Kaczyńskiego –skończyły się one dla projektu konserwatywnego bardzo niedobrze. W Unii znacznie silniejszy jest obóz lewicy i liberałów – dlatego bardzo często jako standardy unijne przedstawiane są standardy obozu liberalnego. Uważam, że to bardzo zła tendencja, którą Orbán stara się przełamać – zobaczymy, z jakim skutkiem.