Agnieszka Mrozik
Oblicza backlashu
„To jest wojna! W mediach, polityce, nauce i kulturze toczy się niewypowiedziana wojna przeciwko kobietom” – pisała o sytuacji w Ameryce lat 80. XX wieku Susan Faludi. Autorka głośnej książki „Backlash. The Undeclared War Against American Women” (1991) zwracała uwagę, że sukcesy ruchu kobiecego z lat 60. i 70. (m.in. zrównanie praw kobiet i mężczyzn na rynku pracy, wprowadzenie zapisów antydyskryminacyjnych w prawie, zalegalizowanie aborcji) doprowadziły do szału wszelkiej maści konserwatystów, którzy za rządów Ronalda Reagana przypuścili kontratak (backlash) na wywalczone z takim trudem prawa kobiet.
Przejawem wzrastającej wrogości wobec kobiet i feminizmu jako ruchu upominającego się o ich prawa była fala przemocy realnej (np. w postaci ataków „obrońców życia” na kliniki aborcyjne) oraz symbolicznej (m.in. poprzez tworzenie wyobrażeń na temat feminizmu jako ruchu antykobiecego) zalewająca amerykańską sferę publiczną. W chwili, w której Faludi, opublikowała „Backlash”, Nowa Prawica przeżywała swój najlepszy czas: zdołała zablokować poprawkę do Konstytucji gwarantującą równe prawa dla obu płci w każdym obszarze życia społecznego, co rusz atakowała legalną aborcję i antykoncepcję hormonalną. W mediach tamtego okresu królowały „kobiety, które nienawidzą mężczyzn” (oraz innych kobiet) i za swą podłość ponoszą zasłużoną karę (jak w „Fatalnym zauroczeniu” z Glenn Close i Michelem Douglasem), a tradycyjna patriarchalna rodzina – niczym ginący gatunek – domagała się ochrony i wsparcia.
Dlaczego o tym piszę? Chociaż trudno zestawiać sytuację amerykańską z przełomu lat 80. i 90. ze współczesnymi polskimi realiami, mechanizmy backlashu są w obu przypadkach zadziwiająco podobne. Nie lubię wojennej retoryki, ale zaledwie dwa przykłady z polskiego życia publicznego, zaobserwowane w ostatnich tygodniach, skłaniają mnie do podpisania się pod tezą Faludi: w Polsce toczy się niewypowiedziana wojna przeciwko kobietom.
Tuż po Wielkanocy minister sprawiedliwości Jarosław Gowin oświadczył, że ma wątpliwości, czy Polska powinna podpisać konwencję Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Niepokój ministra wzbudziła ujęta w konwencji definicja płci jako społeczno-kulturowego konstruktu (gender), a zatem czegoś, co jest kształtowane w toku określonych praktyk społecznych i kulturowych, co podlega władzy i samo jest przestrzenią władzy. Konwencja nakazuje państwom promowanie niestereotypowego ujęcia płciowych ról społecznych, co w przekonaniu ministra godzi w tradycyjne rozumienie kobiecości, męskości, małżeństwa oraz rodziny – ich praw i obowiązków. Minister domaga się ochrony tradycyjnej rodziny, w ramach której role są jasno określone, a jeśli częścią owych ról miałoby być stosowanie przemocy jednych członków rodziny wobec innych, to trudno – gra jest warta świeczki.
Cała sprawa wydaje się kuriozalna: wszak Polska podpisała już wiele dokumentów międzynarodowych gwarantujących swoim obywatelkom i obywatelom ochronę przed przemocą w rodzinie, uchwaliła i wprowadziła w życie szereg własnych zapisów regulujących tę kwestię. A jednak konsekwencje tego kuriozum mogą okazać się jak najbardziej poważne. Oto bowiem urzędnik państwowy, minister sprawiedliwości, wysyła czytelny przekaz do społeczności polskiej i międzynarodowej, że będzie walczył o tradycję i katolickie wartości nawet kosztem zdrowia i życia tych, którym owa tradycja i wartości najbardziej dają popalić, a więc kobiet i dzieci. Minister Gowin nie jest „szaleńcem”, którego wystarczy zignorować. Jego działanie wpisuje się w szerszą kampanię, która w ochronie kobiet i dzieci przed przemocą widzi zamach na rodzinę (wciąż pamiętamy troskę prawicowych polityków o „prawa” sprawców przemocy domowej do zajmowania wspólnego lokum z ofiarami czy podnoszone przez nich larum, że zakaz bicia dzieci przez rodziców uderzy w fundamenty rodziny), a ponieważ jako minister dysponuje narzędziami, za pomocą których może nadawać swoim przekonaniom moc prawną, trudno bagatelizować tego rodzaju wypowiedzi.
Równie kuriozalne i równie groźne w (ewentualnych) skutkach wydaje się żądanie innego posła Platformy Obywatelskiej, Jacka Żalka, by umożliwić farmaceutom prawo do niesprzedawania środków antykoncepcyjnych, gdy jest to niezgodne z ich sumieniem. Wprowadzenia tzw. klauzuli sumienia dla farmaceutów domaga się Stowarzyszenie Farmaceutów Katolickich Polski, a część polityków PO gotowa jest poprzeć ten postulat ręka w rękę, głos w głos z politykami PiS i Solidarnej Polski. Dla kraju, w którym praktycznie nie istnieje edukacja seksualna, w którym aborcja jest zakazana, a w tych przypadkach, gdy nie jest zakazana, w mocy prawnej pozostaje tzw. klauzula sumienia dla lekarzy – umożliwiająca odmowę przeprowadzenia zabiegu przerwania ciąży, jeśli jest to niezgodne z ich światopoglądem – groźba wprowadzenia utrudnień w dostępie do antykoncepcji (która i bez tego jest trudno dostępna, bo droga, nierefundowana) oznacza pogłębienie cywilizacyjnego zacofania.
Na razie tylko dyskutowana (ale kto wie, czy za moment nie głosowana) tzw. klauzula sumienia dla farmaceutów to nie tylko zamach na prawa pacjentek do ochrony zdrowia, a zatem na ważną część praw człowieka (np. gdy rzecz dotyczy hormonalnej terapii zastępczej), ale przede wszystkim zamach na prawa reprodukcyjne kobiet. To jeden z tych pomysłów, który jeśli zostanie wprowadzony w życie, uniemożliwi nam świadome i odpowiedzialne organizowanie naszego życia seksualnego i planowanie ewentualnego macierzyństwa. Dyskurs prorodzinny, którego zakładniczkami w coraz większym stopniu stają się w Polsce kobiety, sięga po coraz bardziej restrykcyjne narzędzia kontroli i przymusu – prawne, instytucjonalne. W oparach absurdu i w atmosferze społecznego niedowierzania państwo realizuje swoją „politykę prorodzinną”, której konsekwencją może być (a właściwie już jest) tragedia tysięcy kobiet przypłacających niechciane macierzyństwo depresją, próbami samobójczymi, powikłaniami po pokątnie przeprowadzanych aborcjach bądź w akcie desperacji posuwających się do mordowania noworodków.
Wygląda na to, że obecna ofensywa prawicy jest częścią wewnętrznych rozgrywek w partii rządzącej. Platforma Obywatelska, której dłuższy czas udawało się prezentować nowoczesną, liberalną twarz, odsłania drugie – mroczne – oblicze. „Frakcja Gowina” wyczuła swoją szansę, a prawa kobiet to mocna karta, którą konserwatyści właśnie rzucili na stół. Jest to ta sama karta, którą prawica – okresowo także lewica – i Kościół rozgrywają wciąż od 1989 roku. Wojna przeciwko kobietom ma różne, choć stale powtarzające się fazy. Właśnie rozpoczęło się kolejne uderzenie.
* Agnieszka Mrozik, doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa w IBL PAN. Pod kierunkiem prof. Grażyny Borkowskiej obroniła w 2012 roku pracę o tożsamości Polek w literaturze kobiecej i dyskursie feministycznym po 1989 roku. Absolwentka warszawskiej polonistyki i amerykanistyki. Stała współpracowniczka Fundacji Feminoteka. Publikowała w „Zadrze”, „Portrecie”, „LiteRacjach”, „Środkowoeuropejskich Studiach Politycznych”, „Mediach. Kulturze. Komunikacji Społecznej” oraz antologiach zbiorowych. Koordynatorka cyklicznych spotkań pt. Feminaria.
„Kultura Liberalna” nr 172 (17/2012) z 24 kwietnia 2012 r.