Łukasz Jasina

O uczciwym Polaku, endecji i kilku innych sprawach. Wspomnienie o Wiesławie Chrzanowskim

Droga życiowa Wiesława Chrzanowskiego powinna skłonić nas do refleksji głębszej niż patetyczne epitafia wznoszone w mediach. Wiesław Chrzanowski uznania doczekał się zaledwie kilka lat przed śmierci. Można wręcz postawić pewną tezę: w ostatniej dekadzie nastąpił renesans zainteresowania osobą Chrzanowskiego. Mieliśmy już symbol lewicowego patriotyzmu – Jacka Kuronia i symbol patriotyzmu chadeckiego – prof. Bartoszewskiego. Chrzanowski stał się niemalże powszechnie akceptowanym symbolem patrioty prawicowo-narodowego.

Jego dorosłe życie zostało naznaczone wojną i okupacją oraz siedmioma latami spędzonymi w celi komunistycznego więzienia (notabene wspólnie z generałem SS Hildebrandtem odpowiedzialnym za krwawą niedzielę w Bydgoszczy – sytuacja zbliżona do znanej wszystkim opowieści Kazimierza Moczarskiego). Po 1956 r., zepchnięty na boczny tor radcy prawnego w spółdzielni mieszkaniowej, przez lata nie mógł podjąć pracy naukowej, a nawet wpisać się na listę adwokatów. Również w III RP nie odegrał takiej roli, na jaką zasłużył swoimi kompetencjami, choć przez chwilę udało mu się zajmować najwyższe stanowiska państwowe.

Narodowiec

Wiesław Chrzanowski był wielkim polskim patriotą. Należy jednak podkreślić, że do końca życia pozostał człowiekiem ideowo związanym z przedwojennym obozem narodowym. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza w dobie dość nieudolnego rozróżnienia pomiędzy prawicą a lewicą w dzisiejszym dyskursie. W tej sprawie Chrzanowski nie szedł nigdy na kompromis z nikim ani z niczym – chyba że z racjonalnym myśleniem.

Wiesław Chrzanowski wychował się w rodzinie endeckiego ministra i z ruchem narodowym związany był od samego początku swojej działalności. Przed wojną był członkiem Młodzieży Wszechpolskiej. Endecy krytykowali piłsudczyków i bili się z socjalistami, niemniej ruchy te pozostawały fragmentem wspólnoty narodowej, która budowała potem polskie władze na uchodźstwie, Polskie Państwo Podziemne i jego siły zbrojne w kraju. Komuniści do tej wspólnoty nie należeli.

W wydanych kilkanaście lat temu wspomnieniach Chrzanowski opisał swoje przywiązanie do wyniesionych z domu idei. Daleko im do mitologicznego obrazu polskiego endeka ze „Śmierci prezydenta” Kawalerowicza (1977).

Jerzy Giedroyc powiedział podobno, że Polską rządzą dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. W latach 90., gdy PSL odnosił spore sukcesy, dodawano do tego grona Witosa. Czy rzeczywiście? Zbliżająca się 90. rocznica zabójstwa prezydenta Narutowicza być może skłoni nas do dyskusji na temat prawdziwości tej hipotezy. Wpływ ruchu narodowego na polski sposób myślenia jest jednak znaczący. Wiele polskich dyskusji z ostatnich kilku dekad koncentrowało się wokół idei podjętych przez ruch narodowy. W dwudziestoleciu międzywojennym narodowcy byli bez wątpienia najważniejszą siłą polityczną w kraju. Ruchu skupionego wokół Piłsudskiego za takowy absolutnie uznać nie można – marszałek był charyzmatycznym przywódcą, ale od pewnego momentu nie tworzył wokół siebie partii politycznej z prawdziwego zdarzenia. Pod względem poparcia narodowcy bili na głowę wszelkie odmiany ruchu ludowego, socjalistów i oczywiście komunistów. Wspierała ich spora część inteligencji i mieszczaństwa. Wielu ludzi wychowanych przed wojną w kulcie idei narodowych ciągle żyje, wielu z nich odgrywało sporą rolę w czasach PRL i III RP. Wielu narodowców trafiło w czasach komunistycznych do więzień, choć niemała ich grupa (przywołać tu trzeba choćby przykład kadry Ministerstwa Ziem Odzyskanych czy Instytutu Zachodniego oraz skrajnych narodowców w rodzaju Bohdana Piaseckiego) dostosowała się także do inkorporującej część endeckich pomysłów ideologii PRL. Dmowskiego za wielkiego polityka uznawali w udzielanych po przełomie wywiadach zarówno Edward Gierek, jak i Stanisław Kania, a wśród komunistycznej nomenklatury nie zabrakło syna przedwojennego marszałka sejmu – Trąmpczyńskiego.

Przedwojenną przeszłość prof. Chrzanowskiego pomija się w jego nekrologach. W oficjalnych wspomnieniach pojawia się dopiero jako konspirator i żołnierz Armii Krajowej. On sam swojej przeszłości i członkostwa w Młodzieży Wszechpolskiej się nie wstydził. Wszak nie rozbijał szyb żydowskich sklepów i nie odpowiadał za pogrom w Przytyku. Sprzeciwiał się ówczesnej władzy, ale przecież międzywojenna Polska, choć daleka od totalitaryzmu, nie była również krajem demokratycznym.

Kolumb z NOW

Wiesław Chrzanowski należał do Narodowej Organizacji Wojskowej (nie należy jej mylić z NSZ). NOW była wojskową emanacją ruchu narodowego, scaloną z AK i walczącą wspólnie z nią. Chrzanowski walczył w powstaniu warszawskim w batalionie „Harnaś”, w okolicach Nowego Światu i Krakowskiego Przedmieścia. Do powstania miał potem stosunek wyważony. Nigdy jednak nie zaszedł w jego krytyce tak daleko, jak choćby Stefan Kisielewski – wiedział, że jego wybuch był nieuchronny, a katastrofa powstańczej walki nie była winą Armii Krajowej. Gdy spojrzymy na życiorysy powstańców, widzimy tam przegląd wszelakich opcji: od Jana Józefa Lipskiego i ks. Zieji po Wiesława Chrzanowskiego. Ostatni zryw powstańczy jednoczył wszystkich, nawet jeśli po wojnie na jego temat ostro dyskutowali.

Prawnik

Dopiero po 1956 r. dane było Wiesławowi Chrzanowskiemu zająć się pracą w wyuczonym zawodzie. Przez lata zepchnięty do cywilistyki, zajmował się głownie prawem rodzinnym i spółdzielczym. Spółdzielnie mieszkaniowe – obecnie odkrywane przez część lewicy – były w Polsce Ludowej oazą społecznej zaradności i działań obywatelskich. Wielu działaczy spółdzielczych wywodziło się jeszcze z przedwojennego PPS.

Dopiero w latach 80., kiedy to Chrzanowski pracował na KUL oraz w stworzonym przy „Solidarności” centrum legislacyjnym, podjął wyzwania godne jego umiejętności. Na KUL (choć wtedy była to nieco inna uczelnia niż obecnie) zaczął prowadzić zajęcia ze studentami.

Niepodległościowa katastrofa

Polska niepodległa to moment klęski Wiesława Chrzanowskiego jako polityka. Stworzona przez niego partia ZChN rozpłynęła się po kilku latach, a jej polityków – z pozoru bardzo ideowych – odnaleźć można obecnie w wielu ugrupowaniach. Następca Chrzanowskiego, Ryszard Czarnecki, jest symbolem obrotowości, podobne spostrzeżenia dotyczą także innego prominentnego polityka ZChN, Stefana Niesiołowskiego. Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe nie stało się silnym ruchem na miarę przedwojennej endecji, a nim się rozpadło, stało się jedynie przedmiotem frywolnych piosenek. Wiesławowi Chrzanowskiemu nie udało się nie tylko ZChN (co zresztą nie było jego winą). Kilka miesięcy sprawowania urzędu ministra sprawiedliwości w rządzie Bieleckiego nie pozostawiło wspomnień o sukcesach, a funkcja marszałka pierwszego wybranego w całkowicie wolnych wyborach sejmu musiała zapisać się w pamięci prof. Chrzanowskiego jako pewien niesmak. On, człowiek zasad i wytwornej kultury, wybitnie nie pasował do Izby pełnej konfliktów, problemów i Anastazji P. Cios w plecy zadał marszałkowi Antoni Macierewicz. Czy specjalnie?

Nie udało mu się również zrealizować wielu projektów legislacyjnych. I choć po roku 1993 pozostał w polityce, to jednak bardziej jako autorytet niż polityk „codziennego starcia”. Bądźmy szczerzy, potencjału i kompetencji Wiesława Chrzanowskiego odpowiednio nie wykorzystano. Ostatnie lata przyniosły jednak prof. Chrzanowskiemu pewną odmianę. Doceniono jego niepodległościową przeszłość. Stał się symbolem polskiej prawicy akceptowanym przez lewicę. Orderem Orła Białego odznaczył go Aleksander Kwaśniewski, z kolei w skład kapituły tegoż Orderu powołał go Lech Kaczyński. Polacy potrzebowali autorytetu wywodzącego się z prawicy, ale mówiącego językiem akceptowanym przez przedstawicieli innych opcji politycznych. Taki był Wiesław Chrzanowski.

Czy potrzebujemy narodowców?

To pytanie bez odpowiedzi, bo prawdziwych narodowców z przedwojennym sznytem już nie ma. Na scenie pozostała za to spora grupka ruchów o wyraźnie ekstremistycznym charakterze. Potrzebujemy bez wątpienia pamięci o ludziach takich jak Wiesław Chrzanowski czy Wojciech Wasiutyński – godnych i ciekawych, z którymi można się było nie zgadzać, ale trzeba było z nimi dyskutować. Paradoksalnie zresztą atmosfera wokół nas jest niezwykle nasycona pierwiastkami endeckimi, jak nigdy przed rokiem 1939. Wszak żyjemy w jednonarodowym państwie, które nie marzyło się nawet Romanowi Dmowskiemu. Wypracowane przez niego pojęcia pojawiają się bardzo często w dyskursie publicznym, a słowo „Polak” odmieniane jest przez wszelkie przypadki, nawet przez tych, którzy mienią się liberałami czy socjaldemokratami. Endecji już nie ma, ale chyba wciąż sprawuje rząd nad duszami wielu Polaków. A ci, którzy myśl Dmowskiego twórczo rozwijają, nie mają w sobie niczego z etyki i zasad Wiesława Chrzanowskiego, a to wielka szkoda.

* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.

„Kultura Liberalna” nr 173 (18/2012) z 1 maja 2012 r.