Rzeczywiście, jakoś nie słychać o wypływających z naszego kraju wizjach i projektach, które miałyby kreować politykę wobec rosnących w siłę Brazylii czy Australii. Od czasu udziału w operacji ONZ w Czadzie nie staliśmy się graczem w sprawach afrykańskich (jeśli nie liczyć nielicznych projektów wspieranych przez nasz MSZ czy nieco mniej rachitycznie – przez naszych biznesmenów). A i ostatnia wizyta premiera Chin w Polsce nie świadczy jakoś o tym, że stajemy się partnerem dla tego nowego supermocarstwa.
Jest jednak sprawa, w której winniśmy mieć kompetencje. Polacy winni się znać na Europie Środkowo-Wschodniej i jej nieco większej siostrze – Europie Wschodniej. Polacy i polscy politycy, że nie wspomnę o naszych dziennikarzach i analitykach, znają się podobno na Rosji, Ukrainie i Białorusi – choć ostatnie klęski naszej polityki na ich terenie prowadzić muszą raczej do zupełnie odmiennych wniosków.
W trakcie „Wrocław Global Forum” okazało się, że sprawy naszego regionu – uznawanego kiedyś przez Zbigniewa Brzezińskiego za kluczowy dla całego świata, za jego „serce” – w dalszym ciągu są tym tematem, który polscy dyskutanci „rozumieją najlepiej”. Inna sprawa, że poza dyskusjami niewiele mogą już w jego sprawach zdziałać.
Gośćmi „Wrocław Global Forum” byli znaczący przedstawiciele ukraińskiego życia politycznego. Walerij Choroszkowski, tamtejszy wicepremier, ograniczył się jednak do wygłoszenia zdawkowego oświadczenia – nie dość, że straszliwą angielszczyzną, to jeszcze napisanego przez wytrawnych znawców dyplomatycznych frazesów. Człowiek cieszący się opinią najzdolniejszego specjalisty współpracującego z premierem Azarowem nie był w stanie przedstawić żadnej interesującej diagnozy. A może nie chciał tego uczynić? Przemówienie pierwszego wicepremiera, uprzednio szefa ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa, a do tego kogoś, kogo można uznać za ukraińskiego Berlusconiego (należy do niego Inter TV, jeden z najważniejszych ukraińskich kanałów telewizyjnych), nie wzbudziło praktycznie żadnych emocji ani komentarzy. Choroszkowski zachował się tak, jakby wizyta we Wrocławiu była jedynie spełnieniem przykrego obowiązku. Jego polski odpowiednik – wicepremier Pawlak – nie zaszczycił zaś swojego ukraińskiego kolegi spotkaniem w przeddzień Euro.
Doradczyni prezydenta Janukowycza, Anna Herman, mówiła o powrocie Ukrainy na drogę integracji europejskiej, usprawiedliwiała politykę ukraińskiego przywódcy i zalewała to wszystko sosem piarowych kłamstewek, brzmiących jednak w jej ustach wyjątkowo dobrze. Niemniej czyniła to kilka miesięcy za późno, nawet największy z ukrainofilów już jej nie uwierzył. Doradczyni Janukowycza konsekwentnie marnowała posiadany w Polsce kredyt zaufania – niegdysiejsza pracownica „Wolnej Europy” i korespondentka ukraińskich mediów w Polsce usiłowała za wszelką cenę udowodnić, że nic się nie zmieniło. Tymczasem Ukraina jest obecnie zupełnie innym krajem niż w pamiętnym roku 2007. Jej stosunki z Unią Europejską uległy pogorszeniu, podobnie jak eurointegracyjne perspektywy tego kraju. I nie zmieni tego sukces negocjacji związanych z umową stowarzyszeniową Ukrainy z UE – wszak Turcja podpisała ją pięćdziesiąt lat temu i wciąż jakoś do Unii nie weszła. Anna Herman przypominała Garbitcha z chaplinowskiego „Dyktatora”, który to usiłował złagodzić wojownicze wypowiedzi Hynkla. Europa jednak widzi rezultaty działań Wiktora Janukowycza dość dokładnie, czasem aż nazbyt wyraźnie.
Witalij Kliczko okazał się celebrytą uderzającym celnie, ale niezdolnym do ostatecznego ciosu i wygrania politycznej walki. Kliczko-opozycjonista nie przedstawił jednak żadnej oferty politycznej stanowiącej alternatywę dla obecnego rządu. Podobnie rzecz ma się z innymi pretendentami. W poniedziałek 4 czerwca w Warszawie na konferencji w Fundacji Batorego pojawił się inny przeciwnik Janukowycza – Arsenij Jaceniuk i zaprezentował obraz przyszłości Ukrainy, w której możliwa jest wyłącznie konfrontacja. Gdyby Jaruzelski i Wałęsa myśleli tak samo, nie byłoby wolnej Polski. Nasuwa się przykra konstatacja: na Ukrainie brakuje odpowiedzialnej klasy politycznej.
Najlepszym analitykiem spośród obecnych okazał się Aleksander Kwaśniewski. Wskazał on to, co każdy wie, ale nie każdy ma odwagę powiedzieć: batalia o Ukrainę została przegrana. Rosja wytrwale dąży do stworzenia euroazjatyckiej unii politycznej i gospodarczej. Rosyjskie filmy, książki i największy sojusznik Putina: język rosyjski, ta lingua franca WNP, dominują na obszarze postradzieckim. Błędna polityka prezydenta Janukowycza potwierdza tylko, że reformy na Ukrainie nie spełnią pokładanych nadziei. Na kilka dni przed Euro, które miało się stać symbolem przemian, okazuje się, że zamiast „Ukrainy europejskiej” otrzymaliśmy buforowy i słaby (z przechyłem w stronę Rosji) kraj. W Unii i tak nie było woli współpracy z Ukrainą – teraz jej przeciwnicy mogą spokojnie tryumfować. Cóż nam jednak po analizach Kwaśniewskiego? Wszak to tylko polityk-emeryt. A cóż robi polski rząd poza iluzorycznymi projektami Partnerstwa Wschodniego? Jak się ma nasza soft power na Wschodzie?
We Wrocławiu rozmawiano również o Białorusi. Debata przypominała jednak Mickiwiczowskie „Dziady” – zamiast realnych rozmów pojawiały się zaklęcia i symbole. Recytacja białoruskich wierszy i wręczana in absentia nagroda dla białoruskiego opozycjonisty Ałesia Białackiego (w trakcie samej ceremonii Radosław Sikorski opuścił salę) nie zastąpią realnej dyskusji.
Milinkiewicz był niegdyś człowiekiem popularnym. Kilka lat temu jako „przywódcę białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego” podejmował go w Sejmie Ludwik Dorn pospołu z Bogdanem Borusewiczem. Teraz nie ma już zjednoczonej białoruskiej opozycji, a zarówno polityka kompromisu, jak i polityka sankcji wobec Łukaszenki sukcesu nie odniosły. Pozostało kilka programów stypendialnych i medialnych.
Aleksander Milinkiewicz w swojej wypowiedzi dla „Kultury Liberalnej”* powiedział, że Białoruś ulega zapomnieniu. Kilka dni temu Łukaszenko otrzymał wsparcie gospodarcze od starego-nowego prezydenta Rosji. Czy Białorusini obalą własnego dyktatora? Czy syte pokolenie dwudziestolatków będzie chciało zmienić ustrój na lepszy? Tego nie wie w tej chwili nikt.
Tylko dyskusja o Rosji trzymała racjonalny i wysoki poziom. Analitycy komentowali sytuację ekonomiczną oraz miejsce Rosji w globalnym świecie. Początki nowej kadencji Putina i diagnozy na najbliższe sześć lat stawiano ostro i inteligentnie. Rosja we Wrocławiu jawiła się jako mocarstwo przewidywalne, a jej badacze jako ludzie posiadający język, by o niej mówić.
Pora na puentę… I to właśnie największy problem – po wizycie we Wrocławiu utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że spojrzenie na Wschód jest ważne, ale z tej wagi niewiele wynika. Że kompetencje badaczy są niewykorzystane i że – przynajmniej w Polsce – wszyscy są tą tematyką zmęczeni. Wschodem musimy się jednak zajmować… Póki co Putin i jego działania mają dla nas znacznie większe znaczenie niż polityka Cháveza czy kryzys w Namibii.
* Wywiad Łukasza Jasiny i Tomasza Zawisko z Aleksandrem Milinkiewiczem ukaże się w kolejnym (179) numerze „Kultury Liberalnej”.