Kardiologia a kryzys europejskiej tożsamości 

Z profesorem kardiologii University College w Londynie, Johnem Martinem, o tym jak naprawiać europejską gospodarkę i ratować europejską tożsamość rozmawia Łukasz Pawłowski.

Łukasz Pawłowski: Europa od kilku już lat mierzy się z kryzysem ekonomicznym, politycznym i tożsamościowym. Kolejne spotkania ‘ostatniej szansy’ w Brukseli przynoszą krótkotrwałe rozwiązania i na jakiś czas odsuwają zagrożenie. Mimo to nic nie wskazuje na to, by kryzys miał się niedługo skończyć. Pan twierdzi, że doraźne interwencje to zbyt mało, a Europa potrzebuje wspólnoty ideowej.

John Martin: Moim zdaniem musimy pomyśleć o stworzeniu w Europie nowego człowieka, nowego Europejczyka. Nie mam tu jednak bynajmniej na myśli inżynierii dusz, jakiej próbowano dokonywać w państwach totalitarnych. Nasz problem polega na tym, że Europie brakuje dziś jakiejś ogólnej, łączącej ludzi idei. Wprowadza się określone rozwiązania, na przykład cięcia budżetowe, czy regulacje prawne, ale nie wiadomo czemu ostatecznie mają one służyć. Nasi politycy nie rozumieją tego, ponieważ przyzwyczajeni są do wykonywania raz na jakiś czas niewielkich kroczków, które mają na celu oddalenie kolejnych zagrożeń lub rozwiązanie kolejnych problemów powodowanych przez kryzys finansowy. Tymczasem Europejczycy potrzebują przede wszystkim nie mechanicznych rozwiązań, ale właśnie długofalowej wizji.

Dlaczego Pana zdaniem ta zmiana sposobu myślenia jest taka trudna?

Odpowiem poprzez analogię do mojego zawodu. Na co dzień jestem kardiologiem, ale kardiologiem specyficznego typu – prowadzę badania nad nowymi metodami leczenia chorób serca. Moja praca polega na tym, by stworzyć wizję tego, jak będzie wyglądała kardiologia za 10-15 lat. Inni moi koledzy kardiolodzy muszą zajmować się leczeniem ataków serca i innych chorób układu krążenia z dnia na dzień, nie mają więc czasu, by zatrzymać się i pomyśleć na tym problemem w dłuższej perspektywie. Oni są jak politycy i ekonomiści. Tymczasem ja, aby wymyśleć naprawdę przełomowe rozwiązania, muszę myśleć w sposób radykalnie odmienny od obowiązującej praktyki. 

Jakie ma Pan propozycje dla Europy?

Obecnie najważniejszym problemem dla większości liderów Europy jest wyłącznie wzrost gospodarczy – nie ma żadnych wielkich problemów moralnych. Kiedy w jakimś roku gospodarka nie rośnie, odbieramy to jako katastrofę, ponieważ zakładamy, że wzrost gospodarczy będzie postępował z roku na rok do końca świata. Wzrost wydaje się celem samym w sobie, a polityka traktuje człowieka jako maszynę do jego napędzania. Tymczasem jeśli uznamy że człowiek ma duszę – niekoniecznie w sensie chrześcijańskim – wówczas celem życia politycznego powinna być właśnie ta dusza. A zatem nową, radykalną ideą organizującą politykę Europy powinna być idea mówiąca, że głównym obiektem zainteresowania polityki jest nie gospodarka, ale pojedynczy człowiek – jego szczęście i spełnienie. To tradycja patrzenia na człowieka, która ma w kulturze europejskiej długie tradycje, ale obecnie odeszła w niepamięć.

Myśl mówiąca, że celem i prawem każdej jednostki jest swobodne dążenie do szczęścia, to przecież fundament zachodniej myśli liberalnej, wyraźnie obecny choćby w konstytucji Stanów Zjednoczonych, Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, czy pismach Johna Stuarta Milla. W każdym z tych tekstów, to jednostka jest punktem wyjścia rozważań o społeczeństwie. Dlaczego obecnie zapomnieliśmy o tej perspektywie?

Z pewnością przyczynił się do tego rozwój nauki, w tym właśnie medycyny, w której człowieka postrzega się jako złożoną z cząsteczek maszynę. Taki obraz wyjątkowo dobrze pasuje do mechanizmu funkcjonowania nowoczesnej gospodarki. Rozwój społeczeństwa złożonego z tego rodzaju maszyn polega na dostarczeniu cząsteczkom energii, a ten cel osiąga się właśnie przez permanentny wzrost gospodarczy. A zatem obecnie dajemy ludziom więcej samochodów, telewizorów, więcej dobrego jedzenia oraz innych dób konsumpcyjnych i do tego sprowadzają się cele rozwoju ekonomicznego. Tymczasem, jeśli naprawdę zastanowimy się nad tym kim jest człowiek jako jednostka okaże się, że rozwój ekonomiczny i związane z nim wymagania mogą ograniczać spełnienie prawdziwej natury ludzkiej. Chciałbym być dobrze zrozumiany – nie przeczę, że rozwój przemysłowy, naukowy, a nawet militarny są nam potrzebne do tego, by realizować swoje potrzeby, by żyć dłużej, w bezpieczniejszych i bardziej komfortowych warunkach, ale powinniśmy pamiętać, że pełnią one rolę służebną wobec jednostki. W mojej propozycji gospodarka staje się jedynie środkiem do celu, a tym celem jest jednostkowe spełnienie. Musimy uwolnić się spod wpływu marksistowskiej tradycji myślenia, zgodnie z którą to warunki gospodarcze kształtuje człowieka. Jest dokładnie odwrotnie – to człowiek decyduje o tym, jak kształtuje życie gospodarcze i jak wykorzystuje jego owoce.

Ale czy Pan jako naukowiec nie przyczynia się do popularyzacji takiego właśnie obrazu człowieka – maszyny, którą można naprawiać i poprawiać, by była bardziej wydajna i długowieczna?

Jako kardiolog naprawiam serca, prowadzę na nich badania, ale naprawdę wierzę w to, że człowiek to coś więcej niż narządy kierowane elektrochemicznymi sygnałami płynącymi z mózgu. Dzięki sztuce, muzyce, literaturze ludzie mogą się przecież rozwijać, mogą doznawać więcej, kochać bardziej, wchodzić w lepsze relacje z innymi, itd. Może Pan powiedzieć, że to romantyczny idealizm, nieosiągalne mrzonki…

Nie powiedziałbym tak… 

Technologia przetoczyła się przez nas niczym tsunami, tymczasem to kultura powinna być zasadniczym przeznaczeniem człowieka. W klinice, w której pracuję, stykam się z wieloma pacjentami, których cele życiowe sprowadzają się do wakacji w Hiszpanii, nowego samochodu, zarobienia większej ilości pieniędzy tak, żeby żona zamiast pięciu miała w szafie 50 sukienek. Taki sposób myślenia i działania w jakimś stopniu odpowiada za nasze dzisiejsze kłopoty i długi. Związek między naukami ścisłymi i ekonomią jest więc bardzo bliski – nauka daje nam możliwość wyprodukowania pewnych rzeczy, a gospodarka stwarza możliwości ich kupna.

Taki sposób widzenia człowieka – jako maszyny – nie jest jednak specjalnie nowy. To przecież Kartezjusz wyraźnie rozdzielił człowieka na część cielesną, mechaniczną, którą podzielamy ze zwierzętami i część specyficznie ludzką, duchową, myślącą, dla której znalazł nawet specjalne miejsce w mózgu – szyszynkę. To rozdzielenie usunęło wiele przeszkód w rozwoju nauki, ponieważ naukowiec mógł obecnie twierdzić, że zajmuje się wyłącznie tą częścią cielesną, co chroniło go przed rozmaitymi zarzutami i dylematami teologicznymi i moralnymi. Pana zdaniem zasadniczy problem polega jednak na tym, że z czasem o tej części duchowej całkiem zapomnieliśmy i teraz patrzymy na człowieka wyłącznie jako na obiekt fizyczny.

Zgadza się. Taki pogląd dominuje obecnie w społeczeństwach zachodnich, nawet jeśli większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Z drugiej strony także moi koledzy, profesorowie medycyny czy neurobiologii często powtarzają, że działanie mózgu to wyłącznie impulsy elektryczne i chemiczne, a coś takiego jak dusza po prostu nie istnieje. Jaki jest zatem cel naszego życia? – pytam. Reprodukcja genów – odpowiadają. A zatem w różnych warstwach społeczeństwa panuje przekonanie, że jesteśmy tylko i wyłącznie maszyną. Zadaniem maszyny jest produkować i konsumować. Nowoczesna ekonomia to produkt takiego myślenia. 

Mam jednak wrażenie, że to, o czym Pan mówi dotyczy przede wszystkim gospodarek krajów rozwiniętych ekonomicznie. Istnieją przecież na świecie ogromne, biedne obszary, gdzie ludzie nigdy nie mieli okazji, by stać się materialistami – w szerokim sensie tego słowa – ponieważ najzwyczajniej nie mieli do tego środków.

Zjawiska, o których mówię rzeczywiście występują w krajach rozwiniętych, ale szybki rozwój gospodarczy takich krajów jak Indie, Chiny czy Brazylia, wkrótce doprowadzi tam do podobnych problemów. Wiodącą rolę w ich zwalczaniu ma jednak moim zdaniem Europa. Nie chcę być uznany za moralistę czy kaznodzieję. Po prostu nie zgadzam się na to, by europejscy politycy zajmowali się jedynie bieżącymi wydarzeniami, a horyzont swojego myślenia ograniczali co najwyżej do kilku nadchodzących miesięcy. Jeśli nie zastanowimy się nad tym jak nasze społeczeństwa mają wyglądać za, powiedzmy dwie dekady, będziemy posuwali się po omacku małymi kroczkami w rozmaitych kierunkach, nie wiedząc, jaki tak naprawdę jest nasz cel. Jako naukowiec opracowuję metody leczenia, które zostaną wprowadzone za wiele lat, a zatem muszę mieć odwagę formułowania i testowania radykalnych pomysłów, podważających dotychczasowe status quo, nawet jeśli moi koledzy mówią mi, że dany pomysł to czyste szaleństwo. Aby wykonywać swoją pracę potrzebuję jednak pewnej długofalowej wizji tego, jak może wyglądać leczenie ludzi w przyszłości, bo inaczej moje pomysły będą całkiem chaotyczne i bezwartościowe.

Gdzie Pana zdaniem mają rodzić się te nowe, długofalowe wizje rozwoju Europy? 

Najlepiej gdyby przychodziły z uniwersytetów, tak jak to się działo przez ostatnie tysiąc lat. Problem polega na tym, że uniwersytety stają się coraz bardziej sterylne intelektualnie. Rządy postrzegają je jako placówki szkolące siłę roboczą dla gospodarki. Uniwersytet nie ma już uszlachetniać społeczeństwa, ale dostarczać pracownika.

*John Martin, profesor kardiologii na University College w Londynie i na Uniwersytecie Yale, w latach 2000-2002 wiceprzewodniczący Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego. 

** Łukasz Pawłowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej” 

*** Wywiad przeprowadzony podczas konferencji Wrocław Global Forum, która odbyła się w dniach 31 maja – 2 czerwca 2012 r. 

****Współpraca Jakub Krzeski i Maciej Szwarc. 

„Kultura Liberalna” nr 183 (28/2012) z 10 lipca 2012 r.