Dariusz Kałan: Czy prawicowy ekstremizm jest dziś poważnym problemem na Węgrzech?

Péter Krekó: Tak, i to z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, żadne radykalne ugrupowanie w naszym kraju po 1989 r. nie cieszyło się tak wysokim poparciem, jak skrajnie prawicowy Jobbik, który po ostatnich wyborach w 2010 r. wszedł do parlamentu z trzecim wynikiem. Według aktualnych badań może liczyć na około milion sympatyków, co przekłada się na 11-14 proc. wszystkich głosów. W kraju, w którym prawo do głosowania ma około 8 mln osób, to dużo. Po drugie, obserwuję partie skrajne w innych krajach Unii Europejskiej i myślę, że Jobbik jest z nich wszystkich najbardziej radykalny. Głosi nie tylko hasła antyestablishmentowe, ale także otwarcie antysemickie i antyromskie.

Na ostatnim Festiwalu Filmowym w Berlinie jedną z głównych nagród otrzymał film „Csak a szél”, opowiadający prawdziwą historię masakry Romów w jednej z węgierskich wiosek. To zdarzyło się zaledwie trzy lata temu. 

Z Romami kłopot mają nie tylko Węgry, ale także Czechy, Rumunia, Bułgaria czy Słowacja. We wszystkich tych krajach występują silne nastroje antyromskie. Nie wszędzie gospodarują nimi partie skrajne, niekiedy są one wykorzystywane przez ugrupowania z mainstreamu. Potrzebujemy Romów, bo pozwalają zobaczyć nas samych w lepszym świetle. Czujemy się przy nich pracowitsi, silniejsi, lepiej wykształceni, obyci. Zapominamy o własnych niepowodzeniach. To nie jest więc problem węgierski, ale ogólnoeuropejski, na który nikt nie potrafi znaleźć lekarstwa. A jednak sytuacja naszego kraju jest o tyle wyjątkowa, że od kilku lat zmagamy się z kryzysem, którego skutki są poważniejsze niż gdziekolwiek indziej w regionie. Obniżenie stopy życiowej i inne problemy natury gospodarczej to zawsze dobry pretekst do szukania winnego. Zwykle znajduje się go wśród mniejszości, np. w USA taką rolę pełnią Latynosi lub Afroamerykanie. U nas są to Romowie, obciążeni dodatkowo stereotypem ludzi leniwych, niesamodzielnych i utrzymywanych przez państwo.

W XX wieku rolę winnego pełnili Żydzi.

Nadal tak jest. Różnica między postrzeganiem Żydów i Romów przez węgierską skrajną prawicę jest taka, że ci pierwsi są uważani za ukrytego sprawcę wszystkich nieszczęść. Żydzi to kategoria nieprecyzyjna i wypełniana w zależności od doraźnych potrzeb. W konspiracyjnej wizji świata dążą do osłabienia państwa narodowego i jego interesów, kierują światowymi finansami, które doprowadzili na skraj przepaści, a także prowokują konflikty z Romami. W tym sensie ci ostatni są ich ofiarami.

Natomiast Romów nie lubi się nie dlatego, że coś knują, ale ze względu na odmienną mentalność i obyczaje. To nie przypadek, że tendencje antysemickie są widoczne w miastach, a antyromskie na wsiach i w miasteczkach, gdzie różnice w sposobie życia stanowią większy problem niż w dużych ośrodkach.

W lutym poseł Jobbiku, Márton Gyöngyösi, udzielił wywiadu, w którym zarzucił Żydom kolonizowanie Europy i czerpanie profitów z Holokaustu. Dwa miesiące później inny działacz tej partii, Zsolt Baráth, z mównicy parlamentarnej oskarżył ich o popełnienie zbrodni w 1882 r. Dlaczego radykałowie sięgają po uprzedzenia antysemickie akurat teraz?

Antysemityzm jest zawsze odpowiedzią na narodowe niepowodzenia. Dawniej wykorzystywano Żydów do tłumaczenia historycznych klęsk Węgier, na przykład utraty dwóch trzecich terytorium w wyniku traktatu pokojowego z Trianon z 1920 r. Dziś używa się ich, aby wyjaśnić kryzys gospodarczy, złą reputację kraju w Europie i politykę Unii. Atmosfera spisku zdejmuje odpowiedzialność za błędy z nas samych oraz w prosty sposób objaśnia skomplikowane i niejednoznaczne procesy. Pewne znaczenie może mieć kontekst międzynarodowy. Informacje o planowanym ataku Izraela na Iran prowokują antysyjonistów. Jest to o tyle interesujące, że według różnych, niestety niepotwierdzonych źródeł Jobbik utrzymuje bliskie relacje polityczne i finansowe z Iranem. Władza w Teheranie jest autorytarna, przywiązana do tradycji i niechętna Żydom, czyli łączy w sobie wszystko to, do czego odwołuje się węgierska skrajna prawica.

Jeden z moich znajomych mówił mi, że w czasie święta 15 marca widział działaczy Jobbiku rozdających węgierską wersję Koranu. Trudno w to uwierzyć.

To rzeczywiście sprzeczność, bo wielu wyborców Jobbiku odnosi się wrogo do muzułmanów. Ale dla działaczy islam jest tematem, o którym się publicznie nie mówi: ani dobrze, ani źle. Romowie i Żydzi w pełni wyczerpują zapotrzebowanie na narodowych wrogów.

W jakim stopniu radykałowie reprezentują nastroje całego społeczeństwa? Niedawno nowojorska Anti-Defamation League opublikowała raport, z którego wynika, że Węgrzy są jednym z najbardziej nieufnych wobec Żydów narodów w Europie. Postawy antysemickie zaobserwowano aż u 63 proc. badanych.

To zawyżone dane, zresztą sposób przeprowadzenia tych badań, a szczególnie pytania, jakie zadawano przy wywiadach, budzą mój sprzeciw. Według naszych raportów oraz ustaleń Andrása Kovácsa, chyba najwybitniejszego specjalisty od tego zagadnienia na Węgrzech, postawy antysemickie od początku transformacji prezentuje około 20 proc. społeczeństwa. To dużo, ale to ciągle mniejszość. Nie ma mowy o jakimkolwiek zagrożeniu dla Żydów na Węgrzech. Raport, o którym pan wspomniał, a także na przykład artykuł Bernarda-Henri Lévy’ego, który oskarżył Węgry o „nienawiść do Romów i Żydów”, umacniają nieprawdziwe stereotypy o pełnym fobii i uprzedzeń społeczeństwie węgierskim. To ogromne uproszczenie. Obawiam się, że wynika to z ograniczonej wiedzy na temat tego, co obecnie dzieje się na Węgrzech.

Ale sam pan powiedział, że popularność Jobbiku jest poważnym problemem. Europa ma prawo pytać, dlaczego cieszy się tak wysokim poparciem.

Paradoks polega na tym, że nie każdy zwolennik radykałów zgadza się na jego ekstremizm. Jobbikowi udało się wyjść z marginesu, na którym zwykle znajdowały się partie skrajne. Dziś popieranie ich jest także przejawem rozczarowania zarówno socjalistami, jak i Fideszem, czyli ugrupowaniami, które nie potrafiły sobie poradzić z kryzysem. To partia protestu, umiejętnie grająca nastrojami antyestablishmentowymi. Jest to zresztą trend coraz bardziej widoczny w Europie, która stopniowo się radykalizuje. Z jednej strony wyalienowane elity liberalne lub umiarkowanie lewicowe tłumaczą nam świat, ukrywając się za sloganami poprawności politycznej i używając niejasnej, technicznej retoryki. Ale na naszych oczach powstają nowe elity, które odwołują się do emocji i prostego języka, nazywają – jak twierdzą – rzeczy po imieniu. Na temat przyszłości Unii, mniejszości i multikulturalizmu mówią głośno to, o czym myślą zwykli ludzie. Budują swoje narracje przez odwołanie do silnych narodów i ich tradycji. Dziś to oni stają się idolami młodych ludzi. Ten proces może się pogłębiać.

Ci, którzy nakładają etykietkę ekstremizmu na wszystkich sympatyków Jobbiku, marnują jednak szansę na przyciągnięcie ich z powrotem do mainstreamu. Sprawiają, że ta grupa staje się jeszcze bardziej zamknięta i odizolowana, dzięki czemu liderzy mogą mówić: widzicie, oto, co o was myśli większość. Dlatego głosy niektórych komentatorów i polityków z Zachodu uważam nie tylko za niemądre, ale także za bardzo szkodliwe.

Jeszcze gorsza byłaby chyba ich obojętność.

Ale pogrążony w kryzysie Zachód, który nie potrafi sobie poradzić z własnymi problemami, przestał być wiarygodnym arbitrem. Obecnie na korzyść skrajnej prawicy pracują zarówno Komisja Europejska, która publicznie krytykuje Węgry i nakłada na nie często przesadzone kary, jak i rząd Orbána, bo umieścił retorykę antyunijną w głównym nurcie politycznym. Komisja jest w trudnej sytuacji, ponieważ u nas nie ma partii, która by tłumaczyła jej decyzje, pokazywała jej racje i argumenty. Dlatego rzeczywiście czasem jej działania wyglądają jak narzucanie obcej woli. Dodatkowo Jobbik może sobie pozwolić na głośne mówienie tego, o czym wielu tylko myśli, tzn. że osiem lat w Unii, które na Węgrzech było czasem permanentnych kryzysów, nie przyniosło nam tak wielu profitów, jak obiecywali rządzący. I że możemy z niej po prostu wyjść. Sądzę, że powinniśmy walczyć przede wszystkim o sympatyków Jobbiku. Tym bardziej że najczęściej są to osoby młode i jeszcze nie do końca ukształtowane. Radykałowie są dla nich atrakcyjni, bo dają proste odpowiedzi na trudne pytania, a jednocześnie prezentują zwarty i logiczny światopogląd.

W tradycyjnym myśleniu o skrajnej prawicy dominuje wizerunek przegranego i sfrustrowanego nieudacznika jako głównego odbiorcy jej haseł.

Tak, a jego rozgoryczenie wiąże się zwykle z trudną sytuacją gospodarczą, z tym, że się nie załapał na transformację. To nie do końca prawda. Popularność ugrupowań radykalnych lepiej tłumaczyć czynnikami kulturowymi, nie ekonomicznymi. Z naszych badań wynika, że statystyczny wyborca skrajnej prawicy jest młody i dobrze wykształcony, pochodzi z dużych lub średnich miast. To nie społeczny margines, ale przyszła elita. Tym, co przyciąga ich do Jobbiku, są hasło obrony tożsamości narodowej, rozczarowanie rządzącymi i lęk przed utratą pozycji społecznej. W przeciwieństwie do innych partii Jobbik stale się modernizuje. Wspomniany poseł Gyöngyösi jest przedstawicielem nowego pokolenia radykałów: wykształcony za granicą, modnie ubrany, z nienagannym angielskim. To robi wrażenie na młodych ludziach. Jobbik jest także odcięty od mediów publicznych, dzięki czemu koncentruje się na internecie. To nie przypadek, że na Facebooku sympatię dla nich deklaruje ponad 40 tys. osób, czyli więcej niż dla Fideszu i socjalistów razem wziętych. Bliska Jobbikowi radykalna strona Kuruc.info należy do najpopularniejszych w kraju.

Co będzie, gdy Jobbik dojdzie do władzy? 

Jest kilka scenariuszy. Zwykle jest tak, że jeśli partia skrajna przejmuje odpowiedzialność za państwo, staje się bardziej umiarkowana. Mam jednak wątpliwości, czy to przypadek Jobbiku. Hasła radykałów są często tak odległe od rzeczywistości politycznej, w której mają być realizowane, że ich rządy nie trwają długo. To przykład Polski z czasów koalicji PiS z LPR i Samoobroną. Albo jako mniejszy partner koalicyjny znajdują sobie swoją niszę i raczej nie wtrącają się do najważniejszych spraw państwa. Tak było we Włoszech, kiedy rząd Berlusconiego współtworzyła Liga Północna.

Czy Jobbik może po następnych wyborach w 2014 r. wejść w koalicję z Fideszem?

Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić. Związanie się z partią ekstremistyczną byłoby politycznym samobójstwem dla Fideszu. Jobbik w swojej retoryce antysemickiej i antyromskiej posunął się tak daleko, że jest nie do zaakceptowania dla wielu wyborców Orbána. Ale jeśli przed wyborami przesunie się na pozycje bardziej centrowe, a Fidesz będzie potrzebował koalicjanta, to ich sojusz jest możliwy.

Lider Jobbiku, Gábor Vona, był kiedyś związany z Fideszem.

Nie do końca. Po przegranych przez Fidesz wyborach w 2002 r. Orbán stworzył małą organizację młodzieżową, która była lojalna tylko wobec niego, nie partii. Miała pomóc w budowie wielkiego ruchu społecznego, o jakim wtedy myślał. Dwudziestoparoletni Vona był jej członkiem. Jednak już po roku odszedł z niej i założył Jobbik. Dzisiaj skrajna prawica jest głównym przeciwnikiem Fideszu. Obie partie rywalizują o podobny elektorat, dlatego Orbán tak chętnie używa haseł antyunijnych i retoryki narodowej. W ciągu ostatnich dwóch lat jego partia wprowadziła w życie wiele pomysłów, które poprzednio znalazły się w programie Jobbiku, na przykład nałożyła wysokie podatki na międzynarodowe korporacje i banki, przyznała prawo do głosowania mniejszości węgierskiej z krajów sąsiednich. Ta ostatnia kwestia jest bardzo ważna, bo Węgrzy zza granicy w większości deklarują sympatie prawicowe. Dlatego obie partie tak energicznie zabiegają o ich głosy.

Uważam, że to niebezpieczna strategia. Kiedy ugrupowanie centroprawicowe przejmuje część haseł radykałów, to legitymizuje ich zachowania i wysyła sygnał, że ich postulaty mieszczą się w mainstreamie. Widzieliśmy to ostatnio we Francji, kiedy w czasie kampanii prezydenckiej Nicolas Sarkozy zaczął mówić językiem Frontu Narodowego. Sarkozy przegrał, a Marine Le Pen uzyskała najlepszy wynik w historii francuskiej skrajnej prawicy. Na Węgrzech jest podobnie. Od czasu wyborów w 2010 r. liczba zwolenników Fideszu zmalała prawie o połowę, tymczasem Jobbik stopniowo się umacnia.

* Péter Krekó (ur. 1980), politolog, wykładowca Uniwersytetu im. Loránda Eötvösa, dyrektor i analityk Political Capital Institute w Budapeszcie, niezależnego think-tanku, który monitoruje i bada postawy radykalne w społeczeństwie węgierskim.

** Dariusz Kałan, analityk ds. Europy Środkowej w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, dziennikarz i doktorant Szkoły Nauk Społecznych IFiS PAN. Jego rozmowy z węgierskimi intelektualistami były publikowane w „Gazecie Wyborczej”, „Przeglądzie Politycznym”, „Polsce The Times”, „Polityce” i „Arcanach”.

*** Rozmowa została przeprowadzona 23 kwietnia 2012 r. w Budapeszcie.

„Kultura Liberalna” nr 186 (31/2012) z 31 lipca 2012 r.