Mitu o czasach dawnych, który będzie powodował, że członkowie tego narodu lub państwa będą czuli się wyjątkowi. Mitu, który potencjalnie ma spajać wszystkich obywateli w jedną spójną tożsamościowo grupę, wierzącą w sens obrony i podtrzymywania własnej wyjątkowej wspólnoty politycznej. Co by było, gdybyśmy nie mieli takich politycznych mitów i nie spierali się o interpretację wspólnej wyobrażonej przeszłości, by nadać teraźniejszości sens naszego zbiorowego istnienia jako wspólnoty.
Myślenie o polityce bez politycznych mitów jest jak próba zrozumienia religii poprzez badanie jedynie struktur Kościoła zinstytucjonalizowanego. Polityka, zupełnie jak religia, jest również – a może i przede wszystkim – praktyką społeczną. To rytuały, opowieści, symbole. Polityka jest więc częścią wspólnych zinstytucjonalizowanych praktyk mających na celu podtrzymywanie i ożywianie tradycji, a tym samym określonych wartości, które w pamięci zbiorowej są ważne dla tożsamości i samoidentyfikacji wspólnoty.
W polskiej historii, tak jak w historii innych narodów, spotykamy wiele mitycznych opowieści i legend, ot choćby o założeniu trzech słowiańskich narodów przez Lecha, Czecha i Rusa, albo wielką historię „Polski jako przedmurza chrześcijaństwa”. Zaś po 1989 roku doczekaliśmy się zmitologizowanej opowieści o zjednoczeniu, jakie dokonało się przy Okrągłym Stole. Ten ostatni utopijny mit założycielskiego pojednania był jednak od samego początku podważany przez antykomunistyczną część sceny politycznej, walczącą o władzę z rządem Tadeusza Mazowieckiego i ideą „grubej kreski”. Wojna na górze, przegrana AWS w kolejnych wyborach – z SLD – rozłożyła w końcu mit założycielski III RP na łopatki. Od tamtej pory jako wspólnota żyjemy w poczuciu konieczności ustanowienia nowego mitu założycielskiego, ustanowienia nowego aksjologicznego początku.
Mit Okrągłego Stołu nie jednoczy już ani partii politycznych, ani samych obywateli, którzy albo uznają go za zgniły kompromis (PiS), albo próbują go restaurować (PO). Dziś zresztą wyraźniej niż jeszcze kilka lat temu widać, że obywateli rzeczywiście podzieliła polityczna wojna polsko-polska. Widać to choćby na przykładzie czterech marszów niepodległości organizowanych przez różne środowiska i odbywających się pod różnymi hasłami. Lewica spod znaku PPS chce uznania wszystkich w pluralistycznej sferze publicznej. Utożsamia patriotyzm z tolerancją i równością społeczną. „Kolorowa Niepodległa” skandowała przede wszystkim hasła antyfaszystowskie przeciwko „Marszowi niepodległości”. Prawica sięga do Dmowskiego (ONR, Młodzież Wszechpolska) albo Piłsudskiego (PiS). Prezydent próbował z kolei kaskadersko łączyć obie narracje, pokazując, że należy doceniać to, co wielkie postaci czasów II RP zrobiły dobrego dla kraju, a nie rozpamiętywać ich wzajemne konflikty czy odmienne pomysły geopolityczne na zapewnienie bezpieczeństwa Polsce. Mamy więc istny kalejdoskop pomysłów na patriotyzm i polskość różnych grup i środowisk, świętujących w tym samym czasie, czyli 11 listopada. Mamy tym samym spór o pamięć, który nie jest sporem tylko o przeszłość, ale również o to, kto dziś ma moralne prawo do sprawowania władzy i kto w przyszłości powinien reprezentować naród.
11 listopada to data święta niepodległości więc – wydawać by się mogło – nie ma w tym nic niezwykłego, że właśnie wtedy wszystkie te marsze są organizowane. Jeśli spojrzymy jednak na samą datę i związane z nią wydarzenie, to objawi się nam mechanizm politycznej walki o pamięć, która dotyczy bardziej teraźniejszości i przyszłości niż przeszłości. 11listopada 1918 roku miał miejsce jedynie akt podpisania kapitulacji przez Niemcy, co zakończyło I wojnę światową. Data ważna, ale dlaczego świętować w tym właśnie dniu niepodległość Polski? Dla Polski, której nie było na mapach od ponad 120 lat nie było to jednak wydarzenie dające jej gwarancję niepodległości. Jej sytuacja wciąż była niepewna. Wcześniej przecież, bo już 7 listopada powstał na ziemiach zaboru rosyjskiego w Lublinie z inspiracji Piłsudzkiego Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej Daszyńskiego, a 11 listopada Piłsudski jedynie przejął od Rady Regencyjnej władzę zwierzchnią nad wojskiem. Dlaczego więc 11 listopada stało się obecnie, w wolnej Polsce, datą wyróżnioną w kalendarzu naszych rocznic? Dlaczego 11 a nie 7? Jedną z przyczyn jest świętowanie w Rosji w tym dniu rocznicy rewolucji bolszewickiej. Zwłaszcza po 1989 roku i odzyskaniu suwerenności zrozumiałym jest więc, że chcieliśmy odciąć się również symbolicznie od skojarzeń i związków z „bratnim” narodem.
Ta krótka powtórka z historii ma pokazać, że spór o daty to ważna cześć polityki historycznej każdego kraju i często też element politycznego sporu o władzę. Sporu o rozumienie historii i używanie jej w bieżącej walce politycznej. Ten, kto nie uznaje zasług Dmowskiego, nie jest prawdziwym patriotą – mówią jedni; ten, kto nie rozumie patriotyzmu jako solidarności społecznej, ten jest w błędzie – postulują drudzy, ujawniając zarazem, że osoby czy miejsca, do których się odwołują, i które chcą upamiętniać, a więc i ożywiać, to określone zbiory wartości. Ożywienie pamięci ma być bowiem ożywieniem tych wartości, a nie kultem konkretnych dat. Daty z tej perspektywy to jedynie środek w walce o kształt wspólnoty. Mają charakter broni, która ma pokonać przeciwnika ideologicznie. Broni, która ma wygrać bitwę o pamięć, a tym samym moralnie i politycznie delegitymizować roszczenie do władzy drugiej strony.
W celu unaocznienia takiego traktowania dat wyjdźmy na chwilę poza własne podwórko i przyjrzyjmy się 14 lipca, czyli świętu narodowemu Republiki Francuskiej. Jest ono uznawane za datę zburzenia Bastylii i rozpoczęcia Rewolucji, choć przecież ten akt strategicznie nie miał dla niej żadnego znaczenia. Bastylia była jedynie symbolem władzy i opresji starego reżimu. Nie została wtedy zburzona, nie szturmował jej bezbronny lud, gdyż wcześniej ten sam lud zdobył Pałac Inwalidów, w którym mieścił się arsenał broni. Nie przetrzymywano w niej już wtedy więźniów politycznych. Symbolika tamtego wydarzenia była jednak tak ważna i pozostała ważna do dziś dla republikańskiej Francji, że mit jak i samą datę do dziś czci się w masowej wyobraźni.
Daty więc nie są kluczem dla zrozumienia obecnej sytuacji. Mogłyby być przecież nie te, a inne. Toczy się raczej polityczna walka, nawet nie o upamiętnienie przeszłości, ale o zawłaszczenie przyszłości. Kto ją wygra symbolicznie, poprzez zawładniecie naszymi emocjami i wyobraźnią za pomocą odpowiednio skonstruowanego mitu, ten wygra też kwestie przyszłości dzięki wzmocnieniu własnego obozu i własnej narracji. Strona, która wygra usankcjonuje swoją władzę i przyszły porządek polityczny. To dlatego Jarosław Kaczyński zaczyna wspierać postać Piłsudskiego, by osłabić przybierający na sile i znaczeniu „obóz Dmowskiego”.
W tej wojnie polsko-polskiej strony walczą więc o zawłaszczenie dominującej narracji i warto o tym pamiętać, gdy za chwilę będziemy mieli kolejną odsłonę tego starcia 13 grudnia. Możemy narzekać na taki stan rzeczy i pytać się, czy nie mamy święta albo dat, które by nas jednoczyły jako wspólnotę polityczną. Święta takiego jak amerykański 4 lipca (rocznicy uchwalenia Deklaracji Niepodległości), które by nas jako wspólnotę bardziej jednoczyło, niż dzieliło, na razie nie mamy. Nie powinno nam to jednak spędzać snu z powiek. Jako państwo jesteśmy młodą demokracją z przeoraną przez czasy PRL biografią. Daty, osoby, tradycje, do których sięgamy i które mitologizujemy, są dla nas ważne, są wyrazem pragnienia wspólnoty do odzyskania swojej własnej tożsamości. Wspólnoty, która mierzy się z bolesnym darem wolności. Wolność ta oraz sposób ustanowienia III RP pociąga za sobą wielość historii i zaciekłość walki politycznej. Może za 50 czy 80 lat 11 listopada będzie jednoczył większość Polaków świętujących tak jak Francuzi czy Amerykanie swoją państwowość. Może znajdziemy jako wspólnota inną datę, którą będziemy celebrować, i która stanie się symbolem suwerenności. Dziś nie wiążemy na przykład z uchwaleniem Konstytucji 3 maja takich wyobrażeń i emocji jak z 11 listopada, ale kto wie, co będzie w przyszłości. W końcu spór o tradycję, w którym uczestniczymy, czyni ją żywą i sprawia, że aktualne staje się pytanie o poszukiwanie wydarzenia, które pozwalałby Polakom na budowanie pozytywnego mitu o samych sobie. Mitu, który miałby siłę wkluczającą i jednoczącą.