W niedzielę wieczorem, 16 grudnia, prezydent Barack Obama odwiedził Newtown, gdzie wygłosił jedno z najważniejszych przemówień swojej prezydentury, które zwolennikom zaostrzenia kontroli dostępu do broni palnej w całej Ameryce dodało nadziei.
„Naszym najważniejszym zadaniem jest ochrona naszych dzieci”, mówił prezydent 900 słuchaczom zgromadzonym w miejscowej szkole średniej. „To na tej podstawie będziemy osądzani jako społeczeństwo. Czy naprawdę możemy powiedzieć, że dobrze wywiązujemy się z naszego zadania? […] Zastanawiałem się nad tym przez ostatnie kilka dni i sądzę, że jeśli mamy być wobec siebie uczciwi, odpowiedź brzmi nie. Nie robimy wystarczająco dużo i będziemy musieli się zmienić”. Prezydent przypomniał następnie, że od objęcia urzędu w 2009 roku już po raz czwarty bierze udział w tego rodzaju uroczystości, po czym wypowiedział słowa, które natychmiast stały się przedmiotem niezliczonych komentarzy: „W nadchodzących tygodniach wykorzystam wszystkie uprawnienia, jakie daje mi mój urząd dla zmobilizowania amerykańskich obywateli – od stróżów prawa, przez psychoterapeutów, po rodziców i nauczycieli – do podjęcia starań na rzecz zapobieżenia tego rodzaju tragediom w przyszłości. Innego wyboru nie mamy”.
Czy Obama ma władzę wystarczającą, by po prostu zakazać Amerykanom posiadania broni? Na radykalną reformę na poziomie federalnym, a tym bardziej na zmianę konstytucji nie ma obecnie żadnych szans. Nie znaczy to jednak, że nic nie da się zrobić. Reforma, aby była skuteczna musi być jednak prowadzona nie przy dźwięku fanfar, ale spokojnie i metodycznie. Otwarta walka nie tylko skończy się fiaskiem, ale również wzmocni lobby producentów broni i doprowadzi do… wzrostu jej sprzedaży.
Jak strzelają, kupuj broń
Od czasu objęcia urzędu prezydenta przez obecnego prezydenta Amerykanie zbroją się na potęgę. Z danych rządowej agencji zajmującej się m.in. walką z przestępstwami popełnianymi przy użyciu broni palnej (Bureau of Alcohol, Tobacco, Firearms and Explosives) wynika, że w latach 2007-2010 liczba sztuk broni produkowanych w USA wzrosła z niecałych 4 do 5,5 miliona. Ogromna większość z nich jest sprzedawana na rynku lokalnym – w 2010 roku z owych 5,5 miliona za granicę wysłano zaledwie 250 tysięcy. Co więcej, mimo że Amerykanie więcej broni produkują, więcej także importują. O ile w roku 2008 do USA sprowadzono 2,6 miliona sztuk broni, w ciągu 12 kolejnych miesięcy, czyli w pierwszym roku prezydentury Obamy, liczba ta wzrosła o okrągły milion1.
Skąd ten nagły szał zakupów? Jedną z głównych przyczyn jest strach przed ograniczeniem dostępu do broni. W 2009 roku Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie (National Rifle Association) – najbardziej wpływowa organizacja zwolenników posiadania broni, licząca około 4,6 miliona członków – nieprawdziwie informowała, że nowy prezydent chce wprowadzić w kraju całkowity zakaz sprzedaży broni palnej. Amerykanie masowo ruszyli do sklepów, producenci broni i amunicji liczyli zyski, a prezydent… nie zrobił nic. Po niedawnej reelekcji Obamy NRA wystosowało dokładnie taki sam komunikat zapowiadając, że po czteroletnim okresie przygotowań Biały Dom tym razem na pewno podejmie zamach na „wolność Amerykanów”. Jeśli prezydent po szumnych zapowiedziach pozostanie bierny, liczba sztuk broni w Stanach na pewno znów wzrośnie, także dzięki niedawnej strzelaninie w szkole w Newtown (i kolejnym, do których niewątpliwe niedługo dojdzie).
Jak pokazują statystyki, po każdym masowym zabójstwie z użyciem broni palnej wzrasta jej sprzedaż. Częścią nabywców kieruje wówczas strach przed przestępcami, częścią obawa, że kolejne zabójstwo doprowadzi do zaostrzenia przepisów, częścią perwersyjna chęć posiadania na własność kopii narzędzia zbrodni – po strzelaninie w Tucson w Arizonie, w którym ranna w głowę została amerykańska kongresmanka, a 6 innych osób zginęło, znacznie wzrosła sprzedaż użytego przez napastnika pistoletu Glock. Niezależnie od motywów zakupu fakty są takie, że zwykle po skandalach związanych z użyciem broni jej sprzedaż zamiast maleć, rośnie. Po zabójstwie w Newtown oraz niedzielnej wypowiedzi prezydenta będzie podobnie.
Co może zrobić prezydent?
Kwestii dostępu do broni nie da się rozwiązać za pomocą jednej ustawy, co zresztą Obama przyznał w swoje mowie w Newtown. Jedynym sposobem na zmianę prawa jest zmiana ram, w jakich toczy się obecnie dyskusja na ten temat. Zwolennicy reformy muszą konsekwentnie dowodzić, że istniejący stan rzeczy nie jest żadnym racjonalnym kompromisem, ale prawną anarchią, dzięki której pewni ludzie, wykorzystując tragedie i strach innych – przed przestępcami, przed rządem, przed utratą „amerykańskości” – zarabiają rocznie kilkadziesiąt miliardów dolarów. Zmiana obowiązujących norm będzie możliwa tylko wówczas, jeśli o Amerykanie będą o tej kwestii pamiętali nieustannie, a nie wyłącznie przy okazji kolejnych tragedii – niezależnie od tego jak często się one zdarzają.
Barack Obama powinien odegrać rolę narodowej „przypominajki”. Jako głowa państwa może regularnie inicjować ogólnonarodowe debaty raz po raz stawiając przed kongresem ustawy wprowadzające kolejne przepisy dotyczące dostępu do broni palnej. Prezydent może przywrócić wygasły w 2004 roku zakaz dostępu do broni półautomatycznej; zaproponować ujednolicenie na poziomie np. 21 lat wieku uprawniającego do zakupu broni (dziś to najczęściej 18 lat, tak więc młody człowiek nie może w barze napić się piwa, ale może przyjść do tego samego baru na colę trzymając za paskiem rewolwer); wprowadzić nakaz przedstawienia dowodu o niekaralności przy zakupie broni; zaostrzyć przepisy dotyczące otrzymania licencji na jej sprzedaż (dziś pistolet można kupić nawet w internecie); wprowadzić przepisy regulujące sposób jej przechowywania, itp. itd.
Prawdopodobnie wiele z tych inicjatyw albo nie przejdzie przez zdominowaną przez Republikanów Izbę Reprezentantów, albo zostanie zaskarżona do Sądu Najwyższego jako niezgodna z konstytucją. Mimo to przy każdej takiej próbie republikańscy kongresmani będą musieli tłumaczyć się, dlaczego nie chcą iść nawet na relatywnie niewielkie ustępstwa, co może mieć dla nich negatywne skutki wizerunkowe i ostatecznie skłonić do współpracy. Sąd Najwyższy – dziś zdominowany przez sędziów mianowanych przez prezydentów z Partii Republikańskiej – już wkrótce również może stać się atutem Obamy. Dwójka z dziewięciu sędziów kończy w przyszłym roku 77 lat i prawdopodobnie wkrótce odejdzie na emeryturę. Następnych nominuje urzędujący prezydent.
Krótko mówiąc możliwości zmiany prawa jest wiele. Obamie pozostaje dotrzymać słowa danego w Newtown.
Przypisy:
1 Na podstawie: http://www.atf.gov/publications/firearms/050412-firearms-commerce-in-the-us-annual-statistical-update-2012.pdf
2 http://www.census.gov/compendia/statab/2012/tables/12s0308.pdf