Wojciech Kacperski

Dlaczego mimo wszystko żałować będę sylwestra na pl. Konstytucji?

W tym roku, podobnie jak w latach wcześniejszych, planowałem szerokim łukiem ominąć miejskiego sylwestra na pl. Konstytucji. Nie ma tam żadnego zespołu ani artysty, którego chciałbym usłyszeć, szlagiery polskiej muzyki „do kotleta” jakoś mnie nie grzeją, a i sam charakter imprezy nie wydawał mi się zachęcający. A jednak myśląc o tym, że w przyszłym roku imprezy tej ma zabraknąć, odczuwam pustkę, bo warszawski sylwester na pl. Konstytucji coś jednak przez lata pokazywał.

Nie pokazał może, że mamy wyrafinowany gust muzyczny, ale przecież nie o to tu chodzi. Koniec końców, na tego rodzaju imprezach masowych trudno o artystów z wyższej półki, a pewnym standardem jest, że słyszany tam repertuar określa się eufemistycznie mianem „popularnego”. Z pewnością pokazał natomiast, że istnieje potrzeba tego rodzaju imprez, ponieważ rokrocznie (czy nam się to podoba, czy nie) uczestniczyło w nich dziesiątki tysięcy osób. Pokazał ponadto, że ludzie chcą się bawić wspólnie, nawet jeśli się nie znają, że jest to możliwe bez bijatyk o podłożu politycznym i zniszczenia przestrzeni miejskiej; słowem, że może to być impreza, w której ludzie z chęcią wezmą udział, a która nie będzie miała na sobie odium podziałów światopoglądowych. Czy to nie jest swoista wartość, szczególnie w czasach, gdy coraz częściej mówimy o radykalizacji pod tym względem? Polskie miasta cierpią na brak wspólnotowości – nie twierdzę bynajmniej, że takie imprezy ją tworzą, ale z pewnością dokładają cegiełkę pod jej fundamenty. Nie wspominając już o tym, że stanowią one alternatywę dla martyrologicznego charakteru tradycyjnych uroczystości polskich.

Wiadomo, że miejski sylwester, to „igrzyska”. Wiadomo, że przez lata zarabiała na nich prywatna firma mająca wyłączność na transmisję. Ale to, że coś zazwyczaj odbywa się w taki sposób, nie oznacza, że nie można tego zmienić. Ratusz mógłby pomyśleć nad skromniejszą imprezą albo spróbować sfinansować ją inaczej. 3,5 miliona złotych to kropla w morzu wydatków, ale czy naprawdę nie ma innego sposobu na zrealizowanie takiego projektu? Zanim sylwester zaczął być z pompą obchodzony na pl. Konstytucji, odbywał się także na innych placach Warszawy. Może warto powrócić do tych rozwiązań, a nie od razu kasować to, co wpisało się już w grudniowy pejzaż miejski i zostało zaakceptowane przez większość obywateli? Radykalne rozwiązania nie sprawdzają się w żadnym wypadku.

Przez lata byłem zdeklarowanym przeciwnikiem sylwestra na pl. Konstytucji. Nawet w tym roku zżymałem się, gdy słyszałem, że uczestnicy tej imprezy usłyszą to w zasadzie to samo, co w zeszłym roku, gratis otrzymując atrakcyjny kurs tańca „Gangnam Style”. Teraz jednak, gdy myślę o tym, że to, do czego ludzie się już zdążyli przyzwyczaić, ma zostać im odebrane, czuję pewien niepokój. Takie praktyki są po prostu nieuczciwe. Uznawanie ich za „luksus” ociera się o kuriozalność. Słowo „kryzys” (który jest odpowiedzialny za to, że władze miasta zrezygnowały z imprezy w przyszłym roku) pada tutaj w roli wytrychu, który ma wyjaśnić, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Całkowicie pomijany jest głos mieszkańców, a już sam ten fakt zasługuje na naganę. W zupełności zgadzam się z prof. Anną Gizą-Poleszczuk, że polskiemu społeczeństwu, które żyje w nieustannych napięciach (a w nadchodzącym roku prawdopodobnie zostanie wystawione na kolejne) potrzebne są tego rodzaju rozrywki. Nie mówiąc już o przestrzeni miejskiej, dla której każda nasza aktywność w jej obrębie łączy się z trudnym procesem wzajemnego oswajania się. Tego rodzaju imprezy temu sprzyjają. Nie zapominajmy o tym. Przynajmniej raz w roku.

PS I nie strzelajcie w sylwestra.

* Wojciech Kacperski, student filozofii i socjologii UW. Miejski przewodnik po Warszawie. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.