Aż dziw, że nasi politycy nie poszli w masowy koński taniec. Chyba dlatego, gdy nasz ambasador w Pekinie dostał propozycję uświetnienia swoją osobą kolejnej wersji, nie wahał się ani chwili i podniósł rękawicę.
Tadeusz Chomicki zatańczył w takt melodii Gangnam Style, co uwieczniono na nagraniu, które wczoraj z przytupem zdobyło polski internet. Część klipu nakręcono na terenie ambasady, na balkonach i w przedsionku, gdzie koński taniec wykonują urocze Polki w strojach łowickich, a dwóch polskich studentów (sądząc po młodzieńczych obliczach) udaje ambasadorskich bodyguardów. To jednak koniec polskich akcentów. Pan ambasador kaligrafuje jeszcze po angielsku „Be my guest”. Reszta to tańczący Chińczycy, grupa dzieciaków, stajenni z klubu polo.
Tak wygląda najnowszy i – powiedzmy wprost – śmiały i niestandardowy ruch promocyjny polskiej dyplomacji. W wypowiedzi dla „Rzeczypospolitej” Maciej Gaca, kierownik Wydziału Kultury Ambasady RP w Pekinie, mówi, że ambasador wykorzystując nową technologię, chce budować „pozytywny wizerunek Polski”. Zdaniem Gacy „dotarcie do odbiorców za pośrednictwem tych mediów jest jednym z kluczowych zadań w budowaniu pozytywnego wizerunku Polski w Chinach”. Na koniec zamyka usta krytykom, stwierdzając, iż „Polski ambasador w Pekinie tańczący Gangnam Style to element promocji kraju”.
Czy aby na pewno? Pierwsze wrażenie po obejrzeniu klipu – bomba! Luz, dystans, uroczo nieporadne układy taneczne, okulary przeciwsłoneczne na nosie, elegancki garnitur. Fora internetowe, jak rzadko, zgodnie chwalą – koniec sztywniactwa! Jesteśmy cool i pokażemy Chińczykom nasze poczucie humoru, zaprezentujemy się wreszcie nie jako malkontenci, ale kraj modny i na czasie.
Świetnie, obejrzymy klip po raz drugi, tym razem czytając chińskie podpisy, których Polacy w zdecydowanej większości nie mają szans zrozumieć. Pierwszy zgrzyt, nagranie bynajmniej nie nosi tytułu „Polski ambasador w Chinach tańczy Gangnam Style”, ale „Sylwestrowa wersja Gangnam Style w wykonaniu wielkich bosów”. I tu jest pies pogrzebany, bowiem klip został nakręcony przez dwie chińskie firmy, a nie Ambasadę RP w Pekinie (można więc mieć nadzieję, że kieszeń polskiego podatnika nie doznała z tego powodu uszczerbku). Jak napisała znana w kręgach osób zajmujących się Chinami blogerka bxy: „Be My Guest”, słowa, które kaligrafuje nasz ambasador w jednym z ujęć, nie są bynajmniej zaproszeniem Chińczyków do odwiedzenia Polski. To nazwa firmy zajmującej się organizowaniem imprez dla „zagranicznych polityków, dziennikarzy, ludzi sztuki”, w której udział „może wziąć jedynie 30 do 40 najwyższej rangi ludzi polityki, sztuki czy mediów – zarówno z Chin, jak i z zagranicy”. Druga firma zajmuje się obróbką kamieni szlachetnych, jej szef jest również prezesem fundacji „I Do” działającej na rzecz dzieci z grup nieuprzywilejowanych. Szefowie obu firm gracko wywijają hołubce w towarzystwie naszego ambasadora i hożych łowiczanek, reklamując siebie i swoje działania biznesowe. Polski w tym klipie praktycznie nie ma, bo też nie o jej promowanie w nagraniu chodzi.
A może to polskie szukanie dziury w całym? W końcu odbiorcą nagrania mają być Chińczycy, a nie Polacy, to im ma się podobać, to im ma się kojarzyć z Polską. Wpisuję w wyszukiwarkę Baidu chińskie frazy „polski ambasador”, „Gangnam style”. Wyświetlają się strony, na których umieszczono nagranie: www.tudou.com – 395 wyświetleń, 0 komentarzy; www.youku.com – 14 wyświetleń, 0 komentarzy. Niemożliwe. Nie wierzę. W końcu biorąc pod uwagę liczbę chińskich internautów, wyniki muszą być lepsze. Wrzucam w wyszukiwarkę chińskie frazy „wielcy bosowie” „Gangnam style”. Uff, w końcu porządny wynik: www.v.qq.com – 2 659 746 wszystkich wyświetleń, dzisiaj 82 tys. (wyniki z godz. 17.30, 28 grudnia). Wynik, jak na Chiny, nie oszałamiający, ale całkiem przyzwoity. Problem w tym, że jest to jedna z setek czy tysięcy innych wersji Gangnam Style i mimo że nakręcona sprawnie i zabawnie, nie ma większych szans na zdobycie masowej popularności. A jeśli nawet jakimś dziwnym zrządzeniem nieobliczalnej popkultury ją zdobędzie, to będzie promować nie Polskę, ale dwóch chińskich biznesmenów. W chińskim internecie mimo poszukiwań nie znalazłam żadnego komentarza o roli polskiego ambasadora w tym nagraniu. Specjalnie się temu nie dziwię: po prostu zaradni Chińczycy zaprosili naszego ambasadora i ambasadę do wzięcia udziału w promocji ich działalności i wspólnej zabawie, w której grają pierwsze skrzypce.
Rodzimy portal plotek.pl rzecz całą skomentował następująco: „Póki co nie wiemy, kto i w jakim celu nagrał ten filmik. Ale pan ambasador prezentuje się w nim wyjątkowo godnie”. Na pytanie „Kto nagrał?” już znamy odpowiedź, drugie pytanie – „W jakim celu?” – wciąż dźwięczy w powietrzu. Bo z promocją Polski w Chinach nie ma to wiele wspólnego. A szkoda.