Jedziemy we trójkę w szoferce Renault Mastera. Rafał w ostatnim miesiącu był w domu z żoną i dziećmi dwa dni, ale lubi jeździć, nie lubi siedzieć w jednym miejscu. Opowiada, jak ostatnio jechał do Rotterdamu 26 godzin „na nonstopie”. Pytam, jak nie zasnąć. Ruchem głowy wskazuje mi schowaną pod moim siedzeniem butlę gazową z palnikiem, ze schowka w drzwiach wyjmuje dużą butelkę Powerade i mały słoik z kawą rozpuszczalną. – Cztery kopiate łyżeczki zalewam energetykiem, gotuję i to daje kopa na trzy godziny.

Chcą skręcać na starą drogę krajową. Proponuję, że dopłacę byśmy jednak jechali autostradą.  Mamy jeszcze na chwilę zajrzeć do siedziby firmy. Dojeżdżamy już po ciemku. Na skraju wioski, gdzieś w środkowej Polsce, w kompletnych ciemnościach parkujemy na jakimś kartoflisku skąd po zmrożonych błotnych koleinach po omacku idziemy do oddalonego nieco od drogi starego domu.

Dom jest w remoncie, cały parter ładnie zagospodarowany, biegają dzieci. Na stole w kuchni  laptop, Krzysztof mówi o przewozie czegoś tam z Oslo do Bordeaux, dzwoni do księgowego, pyta o hasło do Tax Care, by wystawić mi fakturę. Żona – wspólniczka –  podaje kawę-plujkę i mówi Rafałowi z kim jako pomocnikiem pojedzie nazajutrz po meble do Genewy. Za tydzień z kolei z przeprowadzką do Las Palmas. To już prawdziwa rajza, tydzień w drodze. Rozmowa o tachometrach, które od lutego mają zacząć obowiązywać również dla samochodów do 3,5 tony, potem o ryzyku i zaufaniu (jadąc do mnie kilkaset kilometrów nie wzięli wcześniej zaliczki).

Jedziemy dalej, zaczyna się robić późno. Łukasz – młody pomocnik kierowcy – jest z zawodu piekarzem, niedługo po szkole i przysposobieniu do zawodu. Opisuje, że za dwanaście godzin pracy na nogach noc w noc od siódmej wieczór do siódmej rano dostawał u prywaciarza 1500 zł, w spółdzielni nie pracował tak ciężko, ale dostawał też mniej. Ostatnie miesiące dorabiał już przy budowie A1 jako pomocnik zbrojarza. Bez umowy, „na gębę”, nie wiadomo co dalej. Przed Warszawą podejmuje decyzję, że jednak zacznie na stałe jeździć po Europie jako pomocnik Rafała.

O wpół do pierwszej w nocy wnieśliśmy już ostatnie pudła. Stoimy pod bramą na podwórko kamienicy, Łukasz z Rafałem z papierosami w ustach sznurują plandekę półciężarówki. Jak się uda, za dwie godziny może będą pod Łodzią. Rafał teoretycznie następnego dnia ma być już w Genewie. – Jedźcie bezpiecznie – mówię, myśląc cały czas o Powerade z czterema łyżkami kawy. Jestem tym trochę przerażony i jednocześnie bardzo podbudowany tą walką Rafała, Krzysztofa, Sylwii, Łukasza i wszystkich im podobnych.