Nie milkną echa odrzucenia projektu ustawy o związkach partnerskich. Financial Times piórem swojego polskiego korespondenta zestawił decyzję naszego parlamentu z nowym prawem o zakazie „propagandy homoseksualnej”, przyjętym przez rosyjską Dumę. Przesłanie jest jasne i niby wszystko się zgadza. Dostajemy czytelny podział na Europę Wschodnią i Zachodnią. Jednak, podczas gdy decyzję polskiego parlamentu możemy tłumaczyć, tak jak pisał w „Kulturze Liberalnej” Łukasz Pawłowski, zwykłą zawiścią i złośliwością, nowe prawo w Rosji jest tylko częścią zakrojonego na większą skalę planu. Planu, który ma cofnąć państwo o kilka kroków i dzięki temu zapewnić spokój rządzącym elitom.
Przepisy zakazujące „propagandy homoseksualnej” to tylko wierzchołek góry lodowej. Przez Dumę przetoczyło się ostatnimi czasy mnóstwo z pozoru absurdalnych, a w rzeczywistości cynicznych i wyrachowanych pomysłów: prawo o zgromadzeniach publicznych, wprowadzające drakońskie kary dla nieposłusznych; zakaz adoptowania rosyjskich sierot przez amerykańskie małżeństwa; uniemożliwienie występowania w telewizji cudzoziemcom, którzy w przeszłości „oczerniali” rosyjskie państwo; wymuszenie na finansowanych przez zagraniczne podmioty organizacjach pozarządowych, którym przypisano jakąkolwiek działalność polityczną, podpisywanie swoich publikacji i dokumentów jako „zagraniczny agent”.
Pełzająca amerykanizacja
Wszystkie te przepisy zebrane razem składają się w całość, która powinna budzić poważny niepokój. Nie sposób przeoczyć faktu, że wszystkie wprowadzono w krótkich odstępach czasu, a Duma wykazała się przy tym nie lada gorliwością. Nie lada gorliwością wykazali się również polityczni komentatorzy wieszczący pełzającą amerykanizację, której tylko władza może zapobiec. Agenci amerykanizacji to pracownicy NGO-sów, Rosjanie z dwoma paszportami, zagraniczni eksperci wypowiadający się dla opozycyjnych mediów, to oczywiście opozycja i homoseksualiści, którzy promują zachowania absolutnie „nierosyjskie”.
Nie oszczędzono nawet amerykańskich rodziców, którzy ratowali dzieci z rosyjskich sierocińców, zapewniając im lepsze życie w Stanach Zjednoczonych. Nowe prawo to zwykła zemsta za uchwalenie przez Senat USA Aktu Magnickiego, zakazującego wjazdu do Stanów Zjednoczonych urzędnikom związanym z bestialskim zamordowaniem biznesmena. Trzeba jednak było to jakoś uzasadnić. Powołano się na odosobnione przypadki maltretowania adoptowanych przez Amerykanów dzieci, ale to nie jedyny „argument”. Ustami Patriarchatu i swoich komentatorów władza stara się wmówić narodowi, że dzieci, często niepełnosprawne, tracą w Stanach szansę na poznanie rosyjskiej kultury, a patriotycznym obowiązkiem rosyjskich przywódców jest temu zapobiec. Choć to argument absurdalny, bo przecież w sierocińcach dzieciom i tak nikt Dostojewskiego nie czyta, pewnie wielu Rosjan uwierzy. Uwierzy, ponieważ poziom świadomości społecznej w Rosji jest w dalszym ciągu bardzo niski.
Leonid Mierzow, pracownik amerykańskiej agencji Adoptions Together, w wywiadzie udzielonym „Nowej Gazecie” opowiada, jak w latach dziewięćdziesiątych urzędnicy wypytywali go, co ludzie zamierzają potem robić z adoptowanymi niepełnosprawnymi dziećmi. Byli przekonani, że nikt normalny nie zechce zaopiekować się inwalidą, a dzieci sprzedawane są na organy. Dzisiaj sytuacja jest nieco lepsza, ale w dalszym ciągu daleka od normalności. To temat szczególnie mi bliski. Sam pracuję w Rosji z niepełnosprawnymi dziećmi i stykam się z osobami chorymi na autyzm, które pierwszy raz wyszły z domu w wieku ponad dwudziestu lat! Są całkowicie nieprzystosowane do życia, boją się kontaktu z innymi, a przecież gdyby społeczeństwo rosyjskie byłoby lepiej przygotowane do pomocy tym ludziom, mogliby mniej więcej normalnie funkcjonować. Tymczasem w dalszym ciągu na ulicy niepełnosprawnych nie widać, sierocińce stają się istotne dla samorządowców jedynie w przededniu wyborów, a wyborcy łykną niemal każdy kit na ten temat. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Zniszczyć Innego
Rosyjska debata na temat homoseksualizmu poziomem przypomina zawody wrestlingu. Zapraszani do mediów goście często nawet nie próbują ukryć swojej nienawiści pod płaszczykiem konserwatyzmu lub religii. Starcie na argumenty nieraz zastępują deklamacje o roli i cechach prawdziwego mężczyzny oraz niebezpieczeństwach grożących mu ze strony homoseksualizmu, zaś nieśmiałe próby wyprowadzenia dyskusji na ulice kończą się przemocą ze strony chuliganów, po cichu wspieranych przez władze oraz – całkiem otwarcie – przez Cerkiew. Wychowane według wzorców purytańskiego Związku Radzieckiego społeczeństwo nie widzi w tym niczego złego. Do tej pory miało ważniejsze problemy, a kiedy zaczęło sobie z nimi radzić, przywykło do pojawiającej się co wybory retoryki wrogości wobec homoseksualizmu.
Homoseksualistów najłatwiej było zaatakować, ponieważ społeczeństwo się ich boi. To ciało obce, bo dotąd nieznane. Dla władzy to świetny kwiatek do kożucha, który można przypiąć pozostałym piętnowanym grupom. Zwalczając opozycję, obrońców praw człowieka i niezależnych dziennikarzy, można przy okazji, od czasu do czasu wrzucić do tego samego worka homoseksualistów. Wszak wszyscy oskarżani są o szerzenie wartości nierosyjskich, o próbę amerykanizacji Rosji, a w stosunku do najbardziej znienawidzonych zarzuca się po prostu zdradę. Zebrano ich razem, żeby zaszkodzić opozycji, skupić twardogłowy elektorat wokół rządzącej partii oraz zohydzić społeczeństwu jego rzekomych wrogów. Mobilizowanie tego ostatniego wokół wstecznych idei, bardzo zresztą trudnych do wyjaśnienia, to jasna odpowiedź na problemy władzy po ostatnich wyborach.
Właśnie takie są te idee. Trudne do wyjaśnienia. Nikt z rosyjskich polityków nie zamierza wpajać dzieciom prawdziwie rosyjskich wartości. Władza postanowiła kształtować swoją tożsamość w opozycji do tego, co cenione jest w zdemonizowanej Europie i Stanach Zjednoczonych. Jako nową „rosyjskość” zdefiniowała po prostu niszczenie wartości, które sama uznała za obce.