Marcin Barański

Uparte trwanie

Hagen_SchulzeNa polskie tłumaczenie książki Hagena Schulzego przyszło nam czekać długo, bo prawie dwadzieścia lat. Praca niemieckiego badacza ukazała się po raz pierwszy w roku 1994 w ramach wielojęzycznej serii „The Making of Europe” pod redakcją Jacques’a Le Goffa. Wspólny projekt pięciu znaczących wydawnictw z krajów Starego Kontynentu został poświęcony „kluczowym tematom w historii europejskich ludów i ich kultur” i objął dzieła takich autorów jak Peter Burke, Umberto Eco, Charles Tilly, René Rémond czy wspomniany już Le Goff [1]. Niektóre pozycje z serii zostały już wcześniej przełożone na język polski, a niedawno do tej grupy dołączyła prezentowana książka profesora historii z Freie Universität w Berlinie.

Jak wyjaśnia Schulze we wstępie do swojego dzieła, ma ono wypełnić lukę między „skrupulatnymi, niezwykle drobiazgowymi dysertacjami dotyczącymi pojedynczych zjawisk” a „nieprzeliczonym mnóstwem projektów ogólnych i generalizujących teorii”, która to luka istnieje jego zdaniem we współczesnej refleksji o państwie, narodzie i nacjonalizmie. Nie chcąc pisać kolejnego, skrótowego podręcznika do historii ani też zdawać szczegółowej relacji z obecnego i tak zresztą niezadowalającego stanu badań, Schulze proponuje „szkicowy obraz dziejów państwa i narodu w Europie od czasów średniowiecza”, „pierwszy zarys historycznej panoramy”, która ma na celu „rozjaśnić powiązania i wskazać na europejskie kontynuacje i nieciągłości”. Jak bowiem stwierdza autor, „Europa, pojmowana jako całość, a nie suma części, jest nadal nieodkrytym kontynentem” [2].

Paradoks Starego Kontynentu

To panoramiczne spojrzenie wraz z uwypukleniem wzajemnych relacji i uwarunkowań, jakie zachodziły między różnymi jednostkami politycznymi na przestrzeni dziejów, stanowią główny atut książki Schulzego, a zwłaszcza jej pierwszej części poświęconej formowaniu się pojęcia państwa. Autor nie ujmuje poszczególnych ludów, plemion czy też władztw jako zamkniętych i odseparowanych od reszty kontynentu. Traktując o stosunkach międzynarodowych, nie zapomina o sytuacji wewnętrznej danych jednostek politycznych. Ukazując specyfikę kolejnych ośrodków – przede wszystkim Anglii, Niemiec, Francji i Włoch – podkreśla zarazem ich cechy wspólne, w szczególności zakorzenienie w instytucjach dawnego imperium rzymskiego, które miało tak mocno zaważyć na ich losach.

Schulze stawia bowiem tezę, iż „Europa rozpadłaby się na niepowiązaną wielość prymitywnie zorganizowanych plemion, gdyby nie istniała jednocząca siła Kościoła i wciąż żywa pamięć o Rzymie”. Mit rzymskiego cesarstwa stał się zdaniem Schulzego wzorem państwowości w całej zachodniej Europie. To właśnie za jego sprawą „wszystkie późniejsze państwa Europy orientowały się na wyniosłą kopułę rzymskiego powszechnego państwa”, a tytuł cesarski interesował nie tylko Karola Wielkiego w wieku dziewiątym, ale i Napoleona Bonaparte, Franciszka II Habsburga czy Wilhelma Hohenzollerna tysiąc lat później. Uniwersalistyczne dziedzictwo okazało się więc pod pewnym względem silniejsze niż koncepcje suwerenności władców, reformacja, nowoczesne państwo narodowe czy doktryna równowagi mocarstw. Paradoks Starego Kontynentu polega na tym, że „to w różnokształtnej wielości państw przetrwać miała przez wieki świadomość wewnętrznej przynależności”.

Skomplikowane narody

Świadomość ta nie powinna natomiast przesłonić kluczowego w historii Europy zjawiska, jakim było uformowanie się nowoczesnych narodów, o którym to zjawisku traktuje druga część pracy Schulzego. Rozpoczyna ją obraz półtora miliona turystów, którzy co roku odwiedzają niemieckie Lippe, by ujrzeć pomnik zwycięskiego wodza Cherusków Arminiusza, nazywanego Hermanem Niemcem. Następni w kolejce są mityczni bohaterowie innych państw zachodniej Europy: hiszpański Wiriatus, holenderski Cywilis, angielska Boadicea, wreszcie francuski Wercyngetoryks. Tego ostatniego uczcił francuski prezydent François Mitterrand, określając miejsce, w którym połączył się on z innymi galijskimi wodzami przeciwko Rzymowi, miejscem pamięci narodowej.

Schulze wraca do pytania, które po francusko-niemieckiej wojnie z 1871 roku zadał Ernest Renan: czym jest naród? Jego odpowiedź jest analogiczna do tej, której udzielił już francuski myśliciel. „Narody są duchowymi istotami, wspólnotami, które istnieją tak długo, jak długo egzystują w umysłach i sercach ludzi, i przestają istnieć, gdy nie są już myślane i chciane (…). Narody rozpoznają się we wspólnych dziejach, we wspólnej sławie i wspólnych ofiarach – należy jednak dodać, że realność tych wspólnych dziejów jest z reguły ograniczona, z reguły są częściej marzeniem i konstrukcją niż rzeczywistością” (s. 98) – stwierdza Schulze, zanim przystąpi do kreślenia zarysu historii kształtowania się europejskich narodów. Historia ta, jak łatwo się domyślić, odbiega od narodowych mitologii oraz ich wspomnianej symboliki.

Natio obejmowało wiele znaczeń (urodzenie, pochodzenie, ale i język) i było wyróżnikiem rozmaitych grup, natomiast do końca wieku XVIII nie pokrywało się z całością ludu w ramach danej jednostki politycznej (s. 104–105). Zarazem podleganie tej samej władzy, mówienie tym samym językiem, wreszcie wyznawanie tej samej religii sprzyjało procesom narodotwórczym w ogromnej większości przypadków, które omawia Schulze. Nie sposób wyznaczyć prostego ciągu przyczynowo-skutkowego, który by pozwalał na adekwatny opis procesu formowania się narodów w Europie. Schulze zwraca natomiast uwagę na jeden szczególnie istotny czynnik, który spajał i w dalszym ciągu spaja niektóre narody. Jest nim wspólnota walki, radykalny podział my –oni, który wyznacza granice i określa porządek zbiorowych lojalności. „Wojna nie jest źródłem narodu, ale z pewnością jego katalizatorem” – stwierdza Schulze, by dodać, iż „to dzięki odgraniczeniu od sąsiadów, wrogości i walce narody europejskie odnajdywały same siebie” (s. 112). Uwaga ta okazuje się jeszcze bardziej trafna, jeśli chodzi o konsolidację i absolutyzację tychże narodów, które przypadają na wieki XIX i XX, a którym Schulze poświęca trzecią część swojej książki.

Koniec narodowych państw? 

Historia Europy rozgrywa się więc między dwoma biegunami: rzymskim uniwersalizmem i państwowo-narodowym partykularyzmem. Stąd, zdaniem Schulzego, jej dzieje „można interpretować jako ponawianą stale na nowo próbę urzeczywistnienia utraconej jedności kontynentu za sprawą ustanowienia hegemonii jednego państwa” (s. 283). Hegemonem miały być Hiszpania, Francja, do pewnego stopnia Anglia, wreszcie Rosja i Niemcy. O ile do połowy XX wieku do powstrzymania tych prób wystarczały koalicje pozostałych państw, to w ostatniej wojnie światowej „ratunek Europy przyszedł zza azjatyckich stepów i zza Atlantyku”, a „Europa zapłaciła za swój ratunek podziałem i wcieleniem swych części do ogarniających cały świat sfer interesów wielkich mocarstw – USA i Związku Radzieckiego” (s. 284).

Obok reakcji na hitleryzm to właśnie w konieczności ścisłej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi w powojennym systemie bipolarnym Schulze upatruje klucza do zrozumienia integracji europejskiej. Jego zdaniem dokonywała się ona zawsze przeciw czemuś, a nie na rzecz czegoś, co przywodzi na myśl wspomnianą tezę o walce jako niezwykle skutecznym spoiwie wspólnoty. Tymczasem powojennym pokoleniom obce jest poczucie militarnego zagrożenia, zaś europejska biurokracja i wydawane przez nią przepisy nie spotykają się z ich aprobatą. Z tej perspektywy kryzys wspólnot europejskich po upadku żelaznej kurtyny, o którym pisze Schulze już w 1994 roku, wydaje się całkowicie zrozumiały, pytanie tylko, czy nie nieunikniony. „Wydaje się, jakby Europa zbliżała się do stanu, w jakim znajdowała się przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Przypomina to zamek Śpiącej Królewny po pocałunku księcia: po osiemdziesięcioletnim śnie budzi się całe społeczeństwo i każdy robi dalej to, przy czym zasnął, aż do kucharza, który wreszcie z opóźnieniem daje kuchcikowi w ucho” (s. 12). O ile obawy Schulzego sprzed kilkunastu lat się nie ziściły, to pytanie o europejską wspólnotę i solidarność pozostaje jak najbardziej aktualne.

Jedną z recept, jakie niekiedy wysuwa się mniej lub bardziej poważnie w publicystyce, jest likwidacja państw narodowych i zastąpienie ich jednolitym oraz scentralizowanym organizmem politycznym. Jednakże taki konstrukt pozostaje dla Schulzego mrzonką, gdyż „wiara (…), że narody są wyłącznie konsekwencją anachronicznej ideologii (…), rozbiła się o realność istniejących, politycznych struktur, a tym bardziej duchowych struktur Europy” (s. 300). Głęboko zakorzenione w świadomości jej mieszkańców okazują się nadzwyczaj silne i uparcie trwają. Fakt, że możemy prześledzić ich genealogię niewiele tu zmienia, w szczególności na niepowodzenie skazane są odgórne konstrukty europejskiej narodowości. Dla Schulzego „europejskie zjednoczenie może się urzeczywistnić jedynie z narodami” (s. 301), stąd w jego opinii potrzebna jest budowa luźnego związku państw opartego na zasadzie pomocniczości. Być może w dalszej perspektywie z takiego związku wyłoniłby się jeden europejski naród, jego ewentualny kształt i tożsamość pozostają jednak dla nas zagadką.

Przypisy:

[1] Por. http://eu.wiley.com/WileyCDA/Section/id-324321.html,

[2] Hagen Schulze, „Państwo i naród w dziejach Europy”, tłum. Dorota Lachowska, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2012, s. 12–13. Wszystkie pozostałe cytaty pochodzą z tej samej książki.

Książka:

Hagen Schulze, „Państwo i naród w dziejach Europy”, tłum. Dorota Lachowska, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2012.

* Marcin Barański, studiuje prawo w ramach Kolegium MISH UW. Student Akademii «Artes Liberales».

„Kultura Liberalna” nr 220 (13/2013) z 26 marca 2013 r.