Paweł Majewski

Cienie, widma, zmory?

Roger_IIBiografie władców średniowiecznych wymagają od czytelnika szczególnego natężenia uwagi, pojawiają się w nich bowiem z reguły całe tłumy postaci noszących te same imiona i przewijających się w narracji jak w kalejdoskopie. Mediewiści, którzy piszą te biografie, spędzają całe lata na duchowym lub przynajmniej tekstowym obcowaniu z zastępami Wilhelmów, Ludwików, Karolów i Rogerów, z których nie każdy jest jednak Wilhelmem Zdobywcą, Ludwikiem Świętym, Karolem Wielkim albo Królem Rogerem. Prosty czytelnik co chwila zagląda do indeksu (seria „Biografie Sławnych Ludzi” zachowuje rzadki już dziś zwyczaj ich rozbudowywania o daty życia i podstawowe informacje na temat poszczególnych osób, co w omawianych przypadkach szczególnie się przydaje). Ten natłok niezbyt wyraźnie zarysowanych sylwetek, przypominający literackie obrazy chmar cieni zaludniających świat umarłych, do którego schodzą bohaterowie dawnych eposów, jest skutkiem nie tylko skąpej ilości danych historycznych, ale również niejakiej zachowawczości widocznej wciąż w rzemiośle biografów – zwłaszcza w odniesieniu do wieków średnich. Są to bowiem książki ściśle faktograficzne, pisane w oparciu o perfekcyjny warsztat źródłoznawczy, a przy takiej metodzie trudno niekiedy dostrzec wątek życia bohatera, ponieważ nawet najdokładniejsze przeczytanie źródeł niekoniecznie jest tożsame z ich odczytaniem, analizą, nie mówiąc o interpretacji.

Biografia jest dziś ryzykownym gatunkiem pisarskim. Biedny podmiot, rozbity i sponiewierany przez zeszłowiecznych mistrzów podejrzeń, a przez ich spadkobierców dorżnięty i rozwleczony po szerokich, często dzikich polach dyskursu, nie bardzo nadaje się na samodzielnego bohatera. Zadanie współczesnego biografa jest nie tylko wyzwaniem etycznym, jakim było również i wcześniej, ale przede wszystkim wezwaniem do konstrukcji swojego bohatera na przecięciu olbrzymiej liczby wymiarów dzisiejszego myślenia o kondycji ludzkiej, wśród których wymiar jednostkowy nie należy do najistotniejszych. Nie całkiem wierzymy w możliwość opisania Innego jako „prawdziwej osoby”.

Te uwagi dotyczą jednak głównie biografów pracujących na materiale współczesnym albo przynajmniej nowożytnym – ci mają bowiem do dyspozycji szeroki zakres źródeł, z których mogą wyczytywać (albo wczytywać w nie) treści społeczne, kulturowe, psychologiczne, antropologiczne – wedle uznania – i budować z nich ludzką mozaikę. Badacze epok dawnych mają natomiast do czynienia z całkiem odmiennymi kategoriami źródeł, z których rzadko można wydobyć coś, co odpowiadałoby migotliwemu podmiotowi nowoczesnemu, takiemu, jaki lubimy oglądać w światłach romantyzmu i modernizmu. Owszem, moźna domniemywać bogactw życia wewnętrznego ludzi średniowiecza, ale trudno je wyczytać z pozostawionych przez nich tekstów – a w każdym razie nie są to bogactwa tego samego skarbca, w którym pochowaliśmy nasze.

Wydana w polskim przekładzie biografia Rogera II Sycylijskiego, którego zmitologizowaną postać wielu z nas widziało na scenie operowej, ma pięćset stron druku – ale na temat kultury dworu Jan_Luksemburskisycylijskiego pod jego panowaniem znajdujemy w tej książce dosłownie kilka akapitów. To dobra lektura dla oczu zbyt mocno rozjarzonych blaskiem opery Szymanowskiego – przy niej z pewnością zmatowieją. Nie jest to wada, która by tę książkę przekreślała – po prostu francuski autor nie miał zamiaru pisać eseju kulturoznawczego, lecz solidną pozytywistyczną rozprawę na temat króla Sycylii, który przez całe życie toczył wojny i knuł intrygi, jak prawie wszyscy możni w tamtej epoce. Jednak czytelnicy wychowani na „Bazylissie Teofanu” Tadeusza Micińskiego nie mają powodów, by sięgać po tę książkę. Życie Rogera II Hauteville’a opisane jest w niej wyłącznie na tych dwóch płaszczyznach, militarnej i politycznej – całkiem jak gdyby współczesny historyk nie mógł uwolnić się od wzorców pisania historii, jakie obowiązywały w czasach życia jego bohatera. Jeśli zaś starczy nam wytrwałości, by przejść przez całą tę relację, możemy zadumać się nad tym samym zjawiskiem, które Jan Kott wyczytał w tragediach historycznych Szekspira – nad niekończącym nigdy swoich obrotów kołowrotem dziejowych zbrodni i nad nieustającą nigdy żądzą wielu naszych bliźnich, by w tym kołowrocie brać udział. „Prześniony sen… stargany łańcuch złud…”, śpiewa Edrisi na początku trzeciego aktu „Króla Rogera”. Tutaj powraca do swojego rzeczywistego wcielenia, w którym był geografem i stworzył jedną z najważniejszych średniowiecznych map świata.

Oczywiście opisanie postaci Rogera tak, jak opisuje się choćby Bonapartego – z jego wewnętrznymi kryzysami, wątpliwościami czy wahaniami, z całym emocjonalnym kontekstem działań – nie jest możliwe w ramach pracy historyka. Mógłby tego dokonać powieściopisarz. I nawet on, o ile nie miałby klasy Marguerite Yourcenar, mógłby jedynie wpisać w osobę Rogera treści psychiczne znane mu z własnych czasów, jak robią wszyscy autorzy „powieści historycznych”. Ale trudno uwierzyć, że jedno z najbogatszych w samoistne treści symboliczne środowisk kultury europejskiego średniowiecza, jakim był dwór Rogera, powstało wyłącznie jako margines rozgrywek politycznych, jako przerwa w ustawicznych kampaniach wojennych. Albo więc utrwalona w tradycji wizja świetnego kulturalnie dworu w Palermo sama jest mitem kulturowym, albo autor biografii Rogera trochę zbyt jednostronnie rozłożył akcenty.

Książkę o Janie Luksemburskim czyta się inaczej, jej autor jest bardziej skłonny, by dostrzegać jeszcze jakieś inne strony życia swojej postaci poza militarnymi i politycznymi. Jan Luksemburski, o którym przeciętny humanista wie tylko tyle, że poległ w bitwie pod Crécy, ponieważ kazał swoim rycerzom poprowadzić się na wroga, mimo że był już wtedy całkiem niewidomy, pokazany jest w książce Wojciecha Iwańczaka jako postać wieloznaczna, wymykająca się wyraźnym kategoryzacjom nie tylko dla nas, żyjących siedem wieków później, ale również dla ludzi ówczesnych. Polski mediewista nie czytał swoich źródeł tak prostodusznie jak jego francuski kolega – podjął zadanie ich rekonfiguracji we własnej opowieści, która dzięki temu stała się czymś więcej niż streszczeniem dawnych kronik lub ich przekładem na język nowożytny. Pokazał króla Czech inaczej niż to czyniono w dawniejszym polskim piśmiennictwie – Jan Luksemburski nie jest tu wrogiem Królestwa Polskiego (jak ukazywano go u nas długo pod imieniem Jana Luksemburczyka) ani szczwanym intrygantem politycznym, lecz raczej człowiekiem, który z różnymi skutkami próbuje uporządkować zarówno coraz bardziej skomplikowaną sytuację polityczną w Europie późnego średniowiecza, jak i własną, dość, jak się wydaje, labilną, sferę emocjonalną, której ślady Iwańczak wyczytuje spod tekstów nieświadomych świadomości czternastowiecznych kronikarzy. Dzięki zabiegom swojego biografa Jan Luksemburski jawi się jako postać dużo ciekawsza dla współczesnego czytelnika niż Roger Hauteville w wydaniu Pierre’a Aubé, co wypada uznać za mały psikus spłatany tradycji kulturowej.

Niemniej, obie te postacie są w jakiś sposób żywe na początku XXI wieku – Roger ze swoją polityką (multi)kulturową, chociaż tej w jego nowej biografii w ogóle nie widać, a Jan z prowadzoną przez siebie w gąszczu sprzecznych interesów paneuropejską dyplomacją. Problem jedynie w tym, że odległe zwierciadła coraz bardziej matowieją.

Książki:

Pierre Aubé, „Roger II. Twórca państwa Normanów włoskich”, przeł. Beata Biały, PIW, seria: Biografie Sławnych Ludzi, Warszawa 2012

Wojciech Iwańczak, „Jan Luksemburski”, PIW, seria: Biografie Sławnych Ludzi, Warszawa 2012

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

„Kultura Liberalna” nr 221 (14/2013) z 2 kwietnia 2013 r.