Z Jerzym Jarzębskim o „Kronosie” Witolda Gombrowicza rozmawia Adam Puchejda

Adam Puchejda: Jaki jest „Kronos” Gombrowicza? Prywatny, intymny, wzniosły, banalny?

Jerzy Jarzębski: Ambiwalentny. On jest i nie jest prywatny, jest i nie jest osobisty czy intymny. To przede wszystkim zapis faktów, które jako takie nie są prywatne. Proza życia. Spotkałem się z tym a tym, wypiłem kawę z innym, dostałem umowy z wydawnictwa itd. Oczywiście są w „Kronosie” także fragmenty osobiste, dotyczące związków erotycznych, emocjonalnych, ale w gruncie rzeczy Gombrowiczowi zależy na zachowaniu maksymalnej obiektywności. To zapis, który Gombrowicz sporządza dla siebie po to, by go ciągle czytać i czytać, i próbować w ten sposób pojąć sens własnego życia. Tego rodzaju tekst musi być przynajmniej próbą dotarcia do jakiejś obiektywnej, faktycznej prawdy. A nabiera osobistego zabarwienia dopiero w momencie, gdy się go zaczyna interpretować – co czyni też Gombrowicz.

Jak jednak z gąszczu nazwisk, dat i wydarzeń, takiej życiowej buchalterii, wydobyć jakiś ogólny sens?

Gombrowicz był metafizykiem, w różnych zdarzeniach życia szukał wzoru swojej egzystencji. Gdy płynie z Argentyny do Europy – czytamy w „Dzienniku” – to wypatruje, czy przypadkiem nie pojawi się jego statek, „Chrobry”, płynący 24 lata wcześniej do Argentyny. Oczywiście, statek-zjawa, duch, bo nawet do końca nie wiadomo, czy on go „rzeczywiście” dostrzega, czy tylko tego pragnie, ale ma przekonanie, że tu powinien zamknąć się jakiś cykl, że tu powinno się coś zdarzyć, co będzie przypieczętowaniem jego losu argentyńskiego. Niekiedy – już w „Kronosie” – bawi się też liczbami i to jest bardzo śmieszne, bo Gombrowicz nie potrafi dodać dwóch do dwóch. Gdziekolwiek pojawiają się wyliczenia, to znajdujemy w nich jakieś horrendalne błędy, choć on na tych błędnych wyliczeniach opiera jakieś swoje wnioski. Ważne są dla niego także daty, np. 15 i 22 lutego, kiedy zachorował na grypę i został przyjęty do kliniki Hygiea w Berlinie Zachodnim. To było dla niego początkiem „Bersee” – jak nazwał osobistą katastrofę, której kolejne rocznice obchodził. Bersee to dla Gombrowicza „Morze Berlińskie”, morze, które go pochłonęło, bo już nigdy nie wrócił do pełni sił.

Czy „Kronos” możemy jednak traktować jako swego rodzaju klucz do samego Gombrowicza, do jego życia i twórczości?

Jeśli odwołać się do metafory klucza, to „Kronos” jest kluczem robionym przez kogoś, kto siedzi przed dziurką i ma taki kawałek metalu czy drutu, który próbuje dopasować, niezależnie czy mu to otworzy zamek, czy nie. My ten sam wyrobiony, wygięty na rozmaite sposoby klucz czy wytrych mamy w ręku. I on albo otworzy, albo nie otworzy, może też otworzyć tylko pozornie, może się przekręcić w zamku, a drzwi nie puszczą. Nie jest to jednak świadectwo na miarę „Dzienników”, dlatego że te są dokumentem jego myślenia i własnego wkładu w myślenie europejskie czy światowe XX wieku. „Kronos” jest zaś tylko i aż zapisem życia, zapisem losu, stanowiącym podszewkę tego myślenia. On pozwala zdać sprawę z tego, co się działo u Gombrowicza, kiedy pisał poszczególne fragmenty innych dzieł, np. ważny dyskurs na temat natury z „Dziennika” z 1 stycznia 1958 roku. Tamte fragmenty o krowie i alei eukaliptusowej opisują wydarzenia, do jakich doszło, być może, rok wcześniej, bo to w 1957 Gombrowicz spędzał Nowy Rok w estancji „La Cabaña”, wtedy nie pojawiły się one jednak w „Dzienniku”, bo Gombrowicz kłócił się z Giedroyciem o taktykę polityczną i w tym roku opublikował w „Kulturze” tylko dwa odcinki „Dziennika”. Dzięki „Kronosowi” ten typ weryfikacji będzie można teraz zastosować. Być może także lekarze przyjrzą się niezwykle bogatej farmakopei Gombrowicza i dojdą do jakichś interesujących wniosków na temat wpływu setek zażywanych lekarstw na przebieg jego procesów twórczych. Tu różne rzeczy można było sobie wyobrażać, teraz mamy wreszcie bazę materiałową, która może stanowić podstawę do tego rodzaju rozważań.

Prywatne zapiski Gombrowicza należy zatem traktować jedynie jako uzupełnienie naszej wiedzy o pisarzu, uzupełnienie, które nie wprowadza żadnej fundamentalnej zmiany do recepcji jego dzieła?

Po dwakroć tak. W odbiorze dzieła Gombrowicza „Kronos” raczej nic nie zmieni, bo jest to dzieło skończone – jest takie, jakie jest, a komentarze do niego zostały już wcześniej przez autora opublikowane. Sam „Kronos” jest zaś zapisem, który ma znaczenie przede wszystkim kontekstowe. Rzecz jasna, jeśli traktować Gombrowicza jako postać ważną dla Polaków, która pozwoliła im w pewnym momencie zmienić sposób myślenia o sobie, to poznanie wszystkich tych doświadczeń, które zapisane są tak sucho w „Kronosie”, jest dla nas bardzo ważne, bo w sposób znaczący uzupełnia nasze myślenie. Bez wątpienia jest to dokument niebanalny, zwłaszcza że Gombrowicz miał niebanalne życie. Żył bardzo intensywnie, kilkakrotnie zmieniał miejsce zamieszkania, przebywał w czterech krajach, na dwóch kontynentach i prowadził bujne życie towarzyskie i intelektualne. Kiedyś Janusz Margański napisał trafnie o Gombrowiczu jako wiecznym debiutancie – że on ciągle zaczynał od początku. Z „Kronosu” możemy się dowiedzieć, co to znaczy zaczynać od początku w samym środku życia. Zatem – jak mówią niektórzy krytycy – to jest buchalteria, ale buchalteria nie byle jaka, bo odnosi się do przedsięwzięcia życia, które jest bardzo ważne, nie dające się przyrównać do jakiegokolwiek innego.

Mimo to w dobie wszechobecnego dziś ekshibicjonizmu „Kronos” Gombrowicza może paść ofiarą albo łatwych uogólnień, albo zwykłego niezrozumienia.

Z pewnością będą pojawiały się komentarze, które będą próbowały pokazać „Kronos” jako taką próbę samoobnażenia, ale trzeba sobie zdawać sprawę z ograniczoności tego typu ocen. W tym tekście nie ma żadnych opisów aktów seksualnych, nie ma opisów intymności, tylko suche stwierdzenia faktów. Z tych zapisków dowiadujemy się wiele nie tylko o epoce, ale przede wszystkim o samym Gombrowiczu, np. w sposób jednoznaczny możemy określić jego preferencje seksualne, że obcował zarówno z kobietami, jak i mężczyznami (przy czym warto pamiętać, że dla Gombrowicza ważna była przede wszystkim młodość, on kochał młodość, bez względu na to, czy była to młodość męska czy kobieca), że w tych relacjach nieco gorzej traktował kobiety, często pada tam słowo „k…”, Gombrowicz nie szczędzi im też bolesnych uwag, jak tej dziewczynie, co jej „śmierdziały nogi”. Do swoich chłopców miewał stosunek zupełnie inny, wręcz ojcowski, łożył nawet czasem na ich utrzymanie, naukę. Wreszcie dzięki „Kronosowi” otrzymujemy sporo informacji na temat zdrowia Gombrowicza, zwłaszcza w tych ostatnich, ciężkich pod tym względem, latach w Niemczech i we Francji. Natrafiamy np. na przykrą scenę z Vence, kiedy Gombrowicz ma już poważne kłopoty z chorobą żołądka, dostaje nagłej biegunki i brudzi sobie spodnie, co podaje zresztą bez żenady. Ale tego rodzaju fragmentu nie nazwałbym ekshibicjonizmem, to uczciwy zapis chorowania, które nie jest niczym estetycznym.

Skąd jednak decyzja, by wydać „Kronos” właśnie teraz? Rita Gombrowicz przyznaje, że treść tych zapisków poznała już w latach 70., wtedy nie zdecydowała się jednak na publikację.

To złożona sprawa. Pierwsza rzecz, Rita nie decydowała się na wydanie tak długo, ponieważ – tak sądzę – było to dla niej zbyt osobiste. W tym tekście relacje między nią a Gombrowiczem przedstawione są nie zawsze może lojalnie, nie zawsze może przyjemnie ze strony Gombrowicza. Ona chyba nie chciała, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli, żeby robili komentarze. Ale z drugiej strony – gdyby nie wydać tego tekstu za jej życia, to nie wiadomo, co by zrobiono z rozmaitymi zanotowanymi skrótowo zapiskami, które byłyby już wtedy nie do odszyfrowania. To jest ostatni moment, kiedy można kogoś spytać, kogoś ze świadków epoki, oczywiście tej późniejszej, bo niestety okres międzywojenny, lata dwudzieste, jest już dla nas nie do odtworzenia w pełni. Rita chciała mieć też nadzór nad tym wydaniem, zbyt istotna była tu po prostu kwestia komentarzy i faktografii. Ogromnie nam w tej pracy pomogła, sporo wniosła w rozszyfrowanie osób, zwłaszcza drugoplanowych postaci z okresu życia w Royaumont i Vence. Trzecia w końcu rzecz, może najważniejsza, to kwestia rekonstrukcji prawdziwej biografii Gombrowicza, co mógł zrobić kompletnie chyba tylko on sam, choć i on robił błędy, które łatwo jednak wychwycić, np. fałszywe lokowanie w czasie pierwszego wydania „Iwony, księżniczki Burgunda”. Uprzedzając pytanie, nie wiem, czy sam Gombrowicz myślał o wydaniu „Kronosu” drukiem, pewnie brał to pod uwagę, ale był to dla niego w gruncie rzeczy tekst użytkowy.

Sam pan jednak zauważył, że użytkowość tego tekstu kryje w sobie jakieś głębsze sensy. Józef Gombrowicz, bratanek pisarza, wspominał, że Witold, wybierając meble do swojego francuskiego domu, nieświadomie pragnął wrócić do swojego dawnego życia w Polsce. „Kronos” – jak urządzanie domu – odgrywałby podobną rolę.

To prawda, można w zachowaniu Gombrowicza, w tym ciągłym zapisywaniu, czytaniu i ponownej lekturze zapisków z przeszłości, ich poprawianiu i zmienianiu, dostrzec jakąś próbę rekonstrukcji tego, co przeszłe. Nie jest wykluczone, że Gombrowicz, podobnie do innych emigrantów, np. Lechonia, też próbował powrócić na obczyźnie do przeszłości po to, by znów poczuć się jakoś zakorzenionym, żeby nie było znowu tak, że Gombrowicz, wieczny debiutant, musi co chwila wszystko zaczynać od nowa. Bo człowiek, który ciągle zaczyna od nowa, w istocie szuka miejsca, gdzie mógłby zapuścić korzenie, pomyśleć – oto jest dowód, że jakaś Ręka kształtuje moje życie. Poczucie sensu powstaje wtedy, kiedy wracamy do scen z przeszłości, by je powtórzyć z pełną świadomością ich wagi i symbolicznego znaczenia. Zamyka się wtedy jakiś cykl i powstaje przynajmniej pozór sensu, ale nawet pozór, jak to widmo „Chrobrego” na oceanie, jest ważny.

* Jerzy Jarzębski, ur. 1947 w Bytomiu, od 1949 mieszka w Krakowie. Profesor na Wydziale Polonistyki UJ i w Instytucie Filologicznym Państwowej Wyższej Szkoły Europejskiej w Przemyślu. Autor wielu książek o prozie XX wieku, a szczególnie o twórczości Gombrowicza, Schulza i Lema, edytor zbiorowych wydań ich twórczości.

** Adam Puchejda, historyk idei, polonista, studiował na uniwersytetach w Krakowie i w Warszawie oraz w École des hautes études en sciences sociales (EHESS) w Paryżu; ostatnio pracował także w paryskiej Sciences Po. Redaktor „Znaku”.

Współpraca: Łukasz Pawłowski, Karolina Szymaniak.