Przez dwie dekady nasze władze, nawet te spod znaku SLD – choć w nieco mniejszym stopniu, traktowały ChRL i tamtejszą rzeczywistość ideologicznie, a chwilami nawet wręcz misjonarsko, wychodząc z dogmatu Fukuyamy o „końcu historii”, a więc z założenia o nieuchronności demokratycznych przemian wszędzie – podobnie jak u nas. Jak dotąd okazuje się, że zwycięstwo zachodniej demokracji liberalnej nie stało się wzorcem uniwersalnym, a odrzucające stanowczo ten model Chiny cały czas w minionym ćwierćwieczu rosły w siłę, przy zachowaniu autokracji. Co więcej, w naszych relacjach dwustronnych, ograniczonych w istocie do handlu, to Chińczycy święcą triumfy, o czym świadczy bilans owego handlu, szacowany na 10:1, a nawet 12:1 na ich korzyść (w zależności od źródeł pochodzenia danych).
Zamieszanie wokół daty 4 czerwca niespodziewanie wybuchło przy okazji planowanej wizyty marszałek Ewy Kopacz w Chinach. Znowu, po latach przerwy, data ta wzbudziła u nas emocje. Może to dobry przyczynek do zastanowienia się nad naszymi obustronnymi relacjami. Nasuwa się bowiem przy tej okazji wiele myśli, sugestii i wniosków.
Po pierwsze, Chiny dziś a Chiny w 1989 roku, gdy były powszechnie krytykowane, to już nie ten sam kraj. Dzisiaj to największa potęga handlowa na świecie, drugie mocarstwo gospodarcze na globie, kraj o największych rezerwach walutowych, ciągle święcący gospodarcze triumfy. To nie przypadek, że prezydent Barack Obama za chwilę będzie przyjmował w Białym Domu najważniejszego przywódcę „piątej generacji” Xi Jinpinga, a kanclerz Angela Merkel, jadąc ostatnio do Chin zabrała ze sobą ponad połowę swego gabinetu, od szefów resortów gospodarczych poczynając.
Po drugie, Chiny konsekwentnie – od „ojca” obecnych reform Deng Xiaopinga poczynając – odrzucają model zachodni i najwyraźniej zaczęły budować własny model rozwojowy. Poręczne hasło mówiące o „konsensusie z Pekinu”, które miałoby być otwartym wyzwaniem wobec liberalnego „konsensusu z Waszyngtonu”, Chińczycy także negują, mówiąc w zamian o Zhongguo Moshi – „chińskim modelu rozwojowym” (ciągle w budowie; Chińczycy są właśnie w trakcie ogromnej wewnętrznej debaty na jego temat).
Po trzecie, asertywność Chin na arenie międzynarodowej wyraźnie wzrosła po 2008 roku, a więc po wybuchu kryzysu na zachodnich rynkach, który je ominął (obecne spowolnienie tamtejszego wzrostu wynika raczej z konieczności dokonania poważnej korekty własnego modelu i przejścia z fazy wysokiego wzrostu w fazę „zrównoważonego rozwoju”).
Tak w największym skrócie, wygląda kontekst wizyty marszałek Kopacz. O tym trzeba pamiętać jeszcze przed jej rozpoczęciem. Oczywiście, wyjazd do Chin 4 czerwca w oczach tamtejszych władz jest dowodem wywieszenia przez nas białej flagi, a z naszego punktu widzenia jest – mówiąc dyplomatycznie – nieszczęśliwie dobrany. Potwierdza jedynie już stawiane przeze mnie publicznie, dość twarde tezy, iż Polska nie ma w stosunku do Chin strategii i koncepcji współpracy, że jest strukturalnie, instytucjonalnie i mentalnie do takiej współpracy nieprzygotowana.
To tym bardziej bolesne w chwili, gdy mandaryni w Pekinie, na podstawie własnych kalkulacji, na współpracę strategiczną z Polską postawili. Efekty już widać. Zamiast jedynie poprzednich podróbek i towarów wątpliwej jakości, mamy już u nas chińskie inwestycje i banki. Te ostatnie są tu po to, by wspierać chińskich, a nie naszych inwestorów. A ci już zaczynają robić swoje: po przejęciu huty Stalowa Wola przez koncern Liu Gong, ostatnio doszło do transakcji w Fabryce Łożysk Tocznych w Kraśniku, a równocześnie w ręce chińskie trafiły firmy-symbole naszego przetwórstwa mięsnego, Morliny i Krakus (że to firma z Hongkongu? A pod czyją kontrolą on się znajduje?).
Dziś, gdy Chińczycy świadomie prą do Europy – szukając tu nowoczesnych technologii lub metod zarządzania, a nie tylko surowców, jak do niedawna w Afryce, Ameryce Łacińskiej lub u swych sąsiadów – jest z nimi naprawdę o czym gadać. Patrząc na mapę, wybrały też Polskę jako ważny kierunek swej ekspansji, między Rosją a Niemcami. I to jest temat!
Marszałek Ewa Kopacz wyjeżdżając w takich okolicznościach do Pekinu musi starannie wyważyć co, gdzie, jak i kiedy powiedzieć. Albowiem, pod naciskiem mediów (w związku z nieszczęsną datą wyjazdu) w dotychczasowych jej wypowiedziach koherencji brakuje. Mówi, że będzie prowadziła „rozmowy biznesowe”, a równocześnie „upomni się o Tiananmen”. Raz jeszcze w wypowiedziach naszych czołowych polityków mamy pomieszanie pojęć i systemów wartości – racje moralne miesza się z Realpolitik. Dotychczasowa historia stosunków z Chinami (po 1989 roku) – jak i tym bardziej saldo naszego handlu – jednoznacznie pokazują, że tego nie da się zrobić albo nie będzie to skuteczne. Co najwyżej obecna wizyta marszałek polskiego Sejmu w Chinach wkomponuje się w proces już jakiś czas temu nazwany przeze mnie właśnie na tych łamach, „dyplomacją wycieczkową”. Pojadą, popatrzą, coś powiedzą, pogadają – i na tym się kończy. Czy naprawdę o to nam chodzi?