>Zachód zdaje się mówić: zaproponowaliśmy demokrację, a wy ją zmarnowaliście. Nie nadajecie się do demokracji. Podobnie było w Algierii w 1991 roku i na terenach okupowanych przez Izrael w 2006 roku, kiedy w demokratycznych wyborach zwyciężył Hamas. Wybraliście demokratycznie – twierdzono – ale nie po naszej myśli. To źle. Nie znacie się na demokracji. Demokracja to decyzje zgodne z naszymi interesami – tak zdawał się mówić świat i Izrael.

Przecież to absurd. Egipcjanie wybrali demokratycznie swojego prezydenta. Takiego chcieli i takiego powinni byli znieść przez kolejne cztery lata, nawet jeśli on się nam nie podobał. Nawet jeśli był przedstawicielem fundamentalistycznego islamu.

Dlatego nie wolno przemilczeć faktu, że egipska armia dokonała zamachu stanu: obaliła legalnie wybranego, demokratycznego prezydenta. (A gdyby tak armia amerykańska obaliła prezydenta Busha, który w 2001 roku wygrał niewieloma głosami, a połowa społeczeństwa USA była niezadowolona z jego wyboru? Czy wtedy byłoby demokratycznie? A może wtedy dopiero byłby to absurd?).

Bliski Wschód chce demokracji, ale my nie ułatwiamy mu jej wprowadzania. Zachłystujemy się smarkaczami demonstrującymi na placach albo walczącymi dzielnie z reżimem syryjskim (jak przedtem libijskim), ale czy naprawdę nie rozumiemy, że demokracja to także posłuszeństwo wobec zasad akceptowanych przez większość – nawet jeśli z jednym głosem przewagi? Boimy się fundamentalistów, choć nie wiemy, że są oni podobni do papieża Franciszka, bo wiara i skromność są dla nich ważniejsze od politycznych aliansów.

W Egipcie posunięcia armii służą zażegnaniu niepokojów i protestów milionów ludzi. Ale czy na pewno stanowili oni ponad 50 proc. społeczeństwa? Tego nikt nie wie. Dlatego zwolennicy Mursiego mają rację, tak jak rację mieli zwolennicy prezydenta George’a Walkera Busha? Wygrali wybory, słowo się rzekło, kobyłka u płotu.

Wojsko dokonało w Egipcie zamachu stanu, bo chciało umocnić w społeczeństwie egipskim sławę bezstronnego obserwatora. Niestety, paradoksalnie to posunięcie sprawiło, że armia stała się stronnicza. Chętnie idzie ścieżką populizmu: społeczeństwo egipskie lubi armię, więc stosuje wobec niej taryfę ulgową. Jednak – do czasu.

Obok armii niezwykle sprawną i efektywną organizacją w Egipcie jest Stowarzyszenie Braci Muzułmanów. W odróżnieniu od armii jest to ugrupowanie polityczne, ale w Egipcie Bracia Muzułmanie nie są partią polityczną tylko organizacją religijną. Ich partią jest wspierająca Mursiego Partia Wolności i Sprawiedliwości. Trudno się spodziewać, że Egipcjanie, a przede wszystkim zwolennicy Mursiego, przejdą nad tym zamachem stanu do porządku dziennego. Zaczną się protesty i prześladowania przeciwników władzy powołanej przez wojsko.

Można zaryzykować twierdzenie, że wydarzenia w Egipcie to powtórka ze stanu wojennego w Polsce. Wojsko było świetnie przygotowane, zajęło strategiczne miejsca, aresztowało przeciwników i czekało na dalszy rozwój wydarzeń. Ale ofiar w Egipcie jest znacznie więcej i będzie jeszcze więcej. Oby nie skończyło się tak jak w Algierii, gdzie w latach 1991/1992 wojsko obaliło legalnie wybrane władze fundamentalistów muzułmańskich (nota bene wywodzących się z Braci Muzułmanów) i przejęło władzę. To był początek wojny domowej, której skutki Algieria odczuwa do dziś.

** Serdecznie zapraszamy do lektury całego tematu tygodnia: Bliski Wschód 2013. Wstyd Zachodu?