Łukasz Jonak
Zachowaj spokój i celuj w głowę. Zombie, świadomość i upadek cywilizacji
Jeśli w filmie za setki milionów dolarów, z Bradem Pittem w roli głównej, pojawiają się zombie, to wiedz, że coś jest na rzeczy. Jest to ostateczny dowód nobilitacji żywych trupów, które obok wampirów i nastoletnich czarodziejów stają w pierwszym rzędzie popkulturowych archetypów. Warto przyjrzeć się znaczeniom, jakie ze sobą niosą, ponieważ może się okazać, że są one donioślejsze, niż wskazywałaby na to plugawa kondycja zombie.
„World War Z” to najnowsza pozycja z długiej listy realizowanych za pomocą różnych mediów opowieści o zombie. Ich główne składniki właściwie nie uległy zmianie od czasu „Nocy żywych trupów” z 1968 roku. Antagoniści to ożywione trupy, naruszające tabu odwrotnej nekromancji: zmarli nękają żywych. Są niezdarni, głupi i powolni, ale w grupie – nie do pokonania. Z drugiej strony mamy ludzkich bohaterów, pomiędzy którymi na różne sposoby rozgrywana jest dynamika społecznych relacji, podgrzewana przez poczucie zagrożenia i izolacji (motyw oblężenia jest często podejmowany w opowieściach o zombie). Horror, którego doświadczają bohaterowie, to zwykle element szerszego kryzysu, bo epidemia zombie często przyjmuje postać globalnej apokalipsy. Wiadomości, które docierają do ocaleńców, są sporadyczne i niedokładne – trudno powiedzieć, kiedy i czy w ogóle można spodziewać się pomocy. Szybko też na jaw wychodzi okrutna prawda – zombifikacja to przypadłość zakaźna. Ukąszenie przez żywego trupa oznacza dla ugryzionego rychłe przeistoczenie się w podobnego potwora. Bohaterowie stają w obliczu drastycznej konieczności oszczędzenia tego losu zainfekowanym towarzyszom. Mają też świadomość, że wkrótce sami ten los mogą podzielić.
Koniec świata takiego, jakim go znamy
Popularny serial telewizyjny „The Walking Dead” pokazuje, co dzieje się z ludźmi i między ludźmi w czasie apokalipsy zombie. Upadek instytucji i infrastruktury powoduje regres organizacji społecznej do poziomu prehistorycznego. Z piramidy Maslowa zostają jedynie fundamenty, definiowane przez to, co niezbędne do przeżycia. Ludzie, których i tak nie zostało zbyt wiele, organizują się w niewielkie grupy. Najważniejszym (i w zaistniałych okolicznościach deficytowym) kapitałem jest zaufanie. Jego budowa zajmuje sporo czasu, dlatego pojawienie się każdej nowej osoby oznacza najpierw zagrożenie, a dopiero ewentualnie – szansę na poprawienie losu grupy. Presja przetrwania wymusza w takich sytuacjach szybkie i często drastyczne decyzje. Główny bohater „WWZ” mówi: „ruch to życie” i rzeczywiście, ocaleni w „The Walking Dead” wciąż się przemieszczają, przypominają łowców-zbieraczy, ogołacających półki opustoszałych supermarketów. Wewnętrzna dynamika grup toczy się wokół kwestii przywództwa, a w podtekście wszelkich relacji czai się przemoc. Jeśli zaś o przemocy mowa, to twórcy serii raczej nie pozostawiają wątpliwości, że w tej kwestii od mężczyzn gorsze są tylko zombie. Świat apokalipsy żywych trupów waliduje „hipotezę sawanny”, a nie „wodnej małpy”. Bohaterowie stają się coraz sprawniejsi w sztuce przeżycia, w zabijaniu zombie, ale jednocześnie narasta w nich znużenie, znieczulenie, wkrada się szaleństwo. Zanika to, co w bardziej cywilizowanych czasach można by nazwać „człowieczeństwem”.
O ile „The Walking Dead” opisuje koniec świata z perspektywy lokalnej, o tyle „World War Z” chce zrobić to samo w skali planetarnej. W zgodnej opinii krytyków film rozczarował i właściwie jakiekolwiek rozważania o zombie prowadzone na jego przykładzie powinny toczyć się wokół tego, jak powinien był wyglądać, szczególnie w kontekście bestsellerowej książki, której jest ekranizacją. Z drugiej strony ten film po prostu nie mógł być wierną ekranizacją kilkusetstronicowej powieści, opowiadającej historię dziesięcioletniej wojny. Książka mówi o tym, jak bardzo krucha jest stabilizacja, którą zapewnia nam nasz złożony świat, jak ulotne jest poczucie bezpieczeństwa, którym się cieszymy, i jak bardzo zmieniają się reguły gry w momencie, gdy globalna cywilizacja zaczyna upadać – nawet te reguły, które mają doprowadzić do ocalenia tego, co z upadku pozostało. Filmowi nie udaje się adekwatnie oddać żadnego z tych aspektów. Jego akcja rozpoczyna się w chwili, która w książce nazwana została „Wielką Paniką”, natomiast same początki epidemii żywych trupów, prowadzące do upadku świata, jaki znamy, w ogóle nie są pokazane. Tymczasem jest to temat na świetny, osobny film, skrzyżowanie „Contagion” Soderbergha z „House of Cards” Finchera, opisujące z jednej strony mechanizmy pandemii, z drugiej zaś strusią taktykę polityków i oszustwa branży farmaceutycznej, zbijającej fortunę na sprzedaży fałszywego poczucia bezpieczeństwa.
Zombie takie jak my
Zombie są tak bardzo atrakcyjnym motywem dla przemysłu rozrywkowego między innymi dlatego, że dają wygodne alibi dla pokazywania drastycznej przemocy. Choć poznawczy mechanizm, nazywany fachowo „nastawieniem intencjonalnym”, próbuje nas przekonać, że zombie to jednak istota obdarzona jakąś wciąż pseudoludzką psychiką, zdefiniowanie żywych trupów jako pozbawionych człowieczeństwa biologicznych maszyn pozwala czerpać perwersyjną przyjemność z oglądania przemocy (dekapitacji, przebijania czaszek zardzewiałymi prętami itp.), pozostając na poziomie intelektualnym w bezpiecznej pewności, że o żadnej przemocy mowy być nie może.
Jest i druga strona barykady, którą okupują ci filozofowie, którzy starają się na różne sposoby podważyć myślowy eksperyment p-zombie i nie widzą powodu, dla którego świadomość miałaby być czymś tajemniczym, a jej wyjaśnienie nie mogłoby opierać się na podobnych zasadach, co opis innych zjawisk fizycznego świata. Niektórzy z nich z nich (np. Daniel Dennett, Thomas Metzinger czy Douglas Hofstadter) posuwają się do stwierdzenia, że świadomość jest rodzajem sztuczki umysłu, złudzeniem, będącym wynikiem zapętlonej poznawczej maszynerii, która nas konstytuuje. Pokazują, jak podobne mogą być do siebie nieświadome i świadome procesy poznawcze i zachowania. Jak długo jeszcze po remoncie, chcąc zapalić światło, uderzamy w ścianę w miejscu, gdzie kiedyś tkwił przeniesiony przez nas przełącznik? Gorzej – jak często, jadąc samochodem, zdajemy sobie sprawę, że nie pamiętamy, w jaki sposób przejechaliśmy ostatnich kilka skrzyżowań, jakie były światła i jakie manewry wykonywaliśmy, mimo iż wszystko wskazuje na to, że odbyły się zgodnie z zasadami i sztuką ruchu drogowego?
Te przykłady i ten sposób myślenia sugerują, że – być może – dużo bliżej nam do zombie, niż byśmy sobie tego życzyli, że nasze funkcjonowanie nie zawsze i niekoniecznie odbywa się w pełnej chwale świadomości. Z jednej strony przynosi to pewne posthumanistyczne otrzeźwienie, sugerujące więcej pokory w rozpatrywaniu naszego miejsca w naturze. Jednocześnie jednak postrzeganie świadomości jako zjawiska do pewnego stopnia przygodnego sugeruje, by jeszcze bardziej je doceniać, jak również i to, co z niego wynika – kulturę i cywilizację, w której ludzka świadomość może w pełni się realizować.
Film:
„World War Z”, reż. Marc Forster, USA, Malta, 2013.
* Łukasz Jonak, socjolog, teoretyk literatury.
„Kultura Liberalna” nr 237 (30/2013) z 23 lipca 2013 r.