Ucho, z całą swoją wewnętrzną maestrią, to narząd zbyt piękny, by pozostawał niewykorzystywany…

Ale nakreślmy niezbędną perspektywę. Czym właściwie są dźwięki, które odbieramy uchem? Dźwiękowy obraz świata to makrokosmiczna kompozycja muzyczna, twierdzi R. Murray Schafer, kanadyjski kompozytor i teoretyk muzyki. W tym stwierdzeniu kryją się dwie źródłowe historie, przez stulecia wyznaczające sposoby rozumienia muzyki. Pierwsza, związana z mitem o wynalezieniu sztuki gry na aulosie przez Atenę, mówi o dźwięku jako subiektywnej emocji, wytryskującej wprost z ludzkiej piersi. Druga wiąże się z obiektywną sferą dźwięku, którą człowiekowi dane jest odkrywać i współtworzyć. Pitagorejska muzyka sfer to harmonijna i precyzyjna konstrukcja utrzymująca świat w całości. Czyżby współczesna dezintegracja rzeczywistości miała większy związek z akustyką, niż mogłoby się wydawać?

Prymat wzroku zepchnął na bok inne zmysły, w tym słuch. Dźwięk często traktowany jest jako dodatek do zastanej już struktury, obojętnie, czy jest to spektakl teatralny, reklama, czy element architektury. „Uszy pracują nieustannie. Dla oczu robimy wiele, dla uszu nieporównywalnie mniej. A żyjemy w głośnych czasach, wszystko się uprzemysławia, stały poziom szumu rośnie” [1]. Urbański, który zajmuje się m.in. pionierskim na naszym rynku audio brandingiem, często słyszał od pracodawców: zrób coś ładnego, ludzie i tak są głusi, co za różnica. A właśnie na różnicy muzyka polega! Na zmianach. I kontraście.

Wszyscy żyjemy w sonosferze – publicznej przestrzeni dźwięku, w której każdy z nas jest swego rodzaju DJ-em, współtwórcą brzmienia. Odczuwamy pejzaż dźwiękowy, w którym zderzają się częstotliwości często ze sobą konkurujące. Umiemy dźwięki nagrywać, odtwarzać i reprodukować. W związku z tym bombardujemy się nimi nawzajem. Słyszymy jeden ciągły sygnał współczesności. Szum. Jak nauczyć ucho wyłapywać dźwięki przyjemne, stymulujące, wywołujące emocje, a nie kulić je nieustannie w odruchu obronnym?

Tak jak przykrywamy syntetycznymi perfumami nasze naturalne zapachy, tak wykazujemy również tendencję do „zagłaśniania” otaczających nas dźwięków. Podkręca się nawet z natury ciche dźwięki, by wpasować się w mainstreamowy szum. Jak oczyścić własną przestrzeń i wyostrzyć wrażliwość? Jak nie tylko słuchać, ale i słyszeć?

Zwykły gwar miejski generowany przez coraz większą liczbę urządzeń wydających rozmaite odgłosy to 80–90 decybeli. Od tego poziomu zaczynają się zmiany w naszym organizmie. Dźwięki powyżej 130–140 decybeli potrafią wpływać nawet na skład naszej krwi! Poddawanie się hałasowi systematycznie zmniejsza zakres słyszalnych przez nas częstotliwości. Krótko mówiąc: stajemy się coraz bardziej głusi, a przez to ubożsi.

Prymat wzroku zepchnął na bok inne zmysły, w tym słuch.|Agata Dąbrowska

Wszystko wskazuje na to, że to „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Naturalny strój dźwięków, liczony w hercach, wynosił niegdyś dla dźwięku A dokładnie 432 Hz. W 1917 roku z inicjatywy Rockefellerów wyszło rozporządzenie, usankcjonowane w 1939 roku przez Anglię i Niemcy, wprowadzające zmianę – jako normę dla strojenia wszelkich instrumentów ustanowiono „kłującą” częstotliwość 440 Hz. Ten strój obowiązuje do dziś. Jazgot, agresja i wysokie tony, wydobywające się z instrumentów strojonych na „tę nutę”, dopadają nas wszędzie. Leszek Możdżer, polski geniusz fortepianu, zwolennik niższego, łagodniejszego strojenia barokowego (432 Hz), pyta: „Może całe to przyspieszenie cywilizacyjne wiąże się z podniesieniem tonu?” [2].

O skażeniu środowiska akustycznego pisał już w 1973 roku Schafer, prekursor „ekologii akustycznej”: „Czy dźwiękowy pejzaż świata jest niezależną kompozycją, nad którą nie mamy kontroli, czy też to my właśnie jesteśmy jej twórcami i wykonawcami odpowiedzialnymi za jej formę i piękno?” [3]. Schafer przekonuje, że z akustyki jako nowej, łączącej wiele obszarów dziedziny badań powinna płynąć wiedza pozytywna: o dźwiękach, które chcemy zachować, rozwinąć, pomnożyć. Ocalić od zapomnienia i braku emocji. Pierwszym krokiem dla muzyków i akustyków jest rozpoznanie całej audiostrefy. Następnie selektywny wybór jej pozytywnych obszarów, edukacja i praktyczna realizacja.

Akustyka i projektowanie dźwięku (sound design, acoustic design) to ogromna, niedoceniana jeszcze dziedzina. Oprócz nagłośnienia filharmonii i tradycyjnie rozumianych przybytków muzyki do zagospodarowania jest ogromne pole zarówno prywatnej, jak i publicznej przestrzeni. Odczuwanie dźwięku jest częścią naszego życia i możemy uwzględniać je świadomie już na etapie planu architektonicznego czy urbanistycznego. Projektant powinien współpracować z akustykiem, badać właściwości przestrzeni, materiałów. Warszawskie metro wyłożone jest kafelkami, które zamiast łagodzić hałas, skutecznie go podbijają. Wielka szkoda dla uszu…

A istotną muzyczną tapetą powinna być także cisza. Kultura przesytu, udręczona własnym ciężarem, skłania ku pożądaniu ciszy. Paradoksalnie, w czasach turbo multimedialności i stymulacji zmysłów na każdym możliwym polu cenna staje się minimalizacja, dążenie do uchwycenia istoty i podkreślenia wartości jednego, wybranego kanału. To dlatego Urbański, w erze przesyconych obrazem i wszelką interakcją produkcji, angażuje się w tworzenie „klasycznych” audiobooków z pełną ścieżką dźwiękową, nierzadko okraszoną wyprawą do źródeł, ostatnio do Bangkoku.

Wszyscy żyjemy w sonosferze – publicznej przestrzeni dźwięku, w której każdy z nas jest swego rodzaju DJ-em, współtwórcą brzmienia.|Agata Dąbrowska

W kulturze Zachodu cisza budzi lęk. Kojarzy się z brakiem, niemocą, pustką. Tymczasem to cisza uczy dźwięku. Jest niezbędnym kontrapunktem, by odzyskać pozytywny, „ekologiczny pejzaż dźwiękowy”. Jest wiadomością samą w sobie i nadzieją na poprawę akustycznego modelu świata.

W graniu ciszą pomagają słuchawki. Kultowy gadżet współczesności, choć z historycznym rodowodem, potrafi skutecznie wyalienować słuchacza, stworzyć prywatną przestrzeń akustyczną. Za pomocą jednego ruchu i jednego przedmiotu tworzy się „przestrzeń głowy” (head space), intymna, wyizolowana, skłaniająca słuchacza w stronę integracji z samym sobą: „Gdy słuchawki kierują dźwięk bezpośrednio do czaszki słuchacza, nie obserwuje on już wydarzeń na akustycznym horyzoncie ani też nie otacza go już sfera poruszających się elementów: to on jest sferą, to on jest wszechświatem” [4].

Fascynującym zjawiskiem jest silent disco, w którym splatają się wątki subiektywno-obiektywnej muzycznej trajektorii. Imprezy muzyczne, organizowane często w przestrzeni publicznej, pozwalają uczestnikom za pomocą bezprzewodowych słuchawek bawić się „normalnym trybem”, całkowicie eliminując emisję hałasu. Indywidualny odbiór muzyki, a jednocześnie swoisty, intymny i uwspólniony kontakt z DJ-em – Demiurgiem – oraz z pozostałymi połączonymi dźwiękiem stwarza wiele płaszczyzn dialogu. Kto jeszcze „cicho” nie słuchał – szczerze polecam.

„To nigdy nie jest dla mnie tylko tło, tylko jedna z warstw, na której można się porozumieć. Chcę, by to, co robię, było takim przemyślanym alfabetem” [5].

Warto popracować nad własnym „językiem drgań”.

Przypisy: 

[1] „Sonosfera”, rozmowa z Wojtkiem Urbańskim, FUTU Paper, nr 6(2013), s. 17.
[2] „Dźwięk obracającej się ziemi”, rozmowa z Leszkiem Możdżerem, tekst: Michał Kukawski, „Malemen”, nr 7(39) 2013, s.43.
[3] R. Murray Schafer, „Muzyka środowiska”, tłum. Danuta Gwizdalanka, w: „Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej”, wybór i redakcja: Christoph Cox, Daniel Warner, słowo/ obraz terytoria, Gdańsk 2010, s. 53.
[4] Zob. Robert Zydel, „Słuchawki jako gadżet popkultury” w: Wiesław Godzic, Maciej Żakowski (red.),Gadżety popkultury. Społeczne życie przedmiotów”, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007.
[5] „Sonosfera”, rozmowa z Wojtkiem Urbańskim, „FUTU Paper”, nr 6(2013), s. 18.