Nienawidzony za swój elitaryzm, produkt mody z wybiegów coraz bardziej przypominać zaczyna razowy chleb. Nie tylko on jednak – tyczy się to usług i produktów z innych dziedzin, takich jak turystyka, gastronomia, architektura i dizajn. Wakacje w lesie nad mazurskim jeziorem okazują się parokrotnie droższe od śródziemnomorskiego all-inclusive. Kawę wypada pić czarną – najlepiej doppio. Mleko, o syropach już nie mówiąc, jest obciachem. W dobrym tonie jest chwalić skromne wnętrza pozbawione koloru, a w najmodniejszych miejscach meble są bądź z odzysku, bądź wykonane z surowego drewna, koniecznie o najprostszych formach.

Przepych jest w złym tonie, a w świecie szybkiej, masowej tandety okazuje się, że najprostsze produkty zaczynają nosić znamiona dóbr luksusowych. Mimo estetycznej skromności mają w sobie coś, czego produkt masowy mieć nie może – jakość.

Co więcej, rzeczy najprostsze okazują się być najtrudniej dostępne. Biała prosta koszula Chloé z ostro zakończonym kołnierzykiem kosztuje 520 euro. Drogo? Rzeczywiście. Dla większości Polaków jest to cena zaporowa. Szukanie tańszego odpowiednika w sieciowych sklepach zakończy się jednak porażką. Tak prostych koszul nie ma.

Podobnie ma się kwestia ponadczasowego klasyka kobiecej garderoby – czarnych skórzanych szpilek. Najprostsze – tak wyprofilowane, by dało się w nich chodzić, a nie tylko pokazać – Saint Laurent sprzedaje za ponad 400 euro. Czy to dużo? To zależy. W szpilkach za 200 zł nie dość, że chodzić się najczęściej nie da, to jeszcze niszczy się je w ciągu sześciu-dwunastu miesięcy użytkowania usłanego plastrami na stopach. Co więcej, w tej cenie najprostszych butów zwyczajnie się nie dostanie.

Jak to wszystko ma się jednak do tego, co się dzieje za kulisami pokazów? Internet po każdym fashion weeku zalewany jest zdjęciami kolorowych ptaków w pstrokatych, kuriozalnych stylizacjach. Wkładają je na siebie jednak nie fashion insiders, ale fashion victims – bloggerzy niezwykle usilnie dążący do zwrócenia na siebie uwagi w oczach internetowej społeczności wielbicieli mody. Tych na ubrania od projektantów najzwyczajniej nie stać. Niewielu z nich udaje się też przeniknąć do profesjonalnego świata luksusowej mody. Wyjątkiem jest tu np. Scott Schuman („The Sartorialist”), który zawita w Polsce w październiku podczas Art&Fashion w Poznaniu.

On jednak, w przeciwieństwie do popularnych wśród masowego odbiorcy bloggerów, posiada wieloletnie doświadczenie w branży towarów luksusowych i sam ubiera się zaskakująco skromnie. Tak jak redaktorki magazynów modowych, Giovanna Battaglia z włoskiego Vogue’a czy Emmanuelle Alt z jego francuskiej edycji. To samo tyczy się klientek ekskluzywnych domów mody z uwzględnieniem kochających przepych Rosjanek. Lena Permitova, Ulyana Sergeenko, Miroslava Duma. czołowe rosyjskie fashionistki, rezygnują z wizualnego rozbuchania na rzecz (jak na rosyjską estetykę) skromnych rozwiązań.

Dlaczego? Dlatego, że erze nadprodukcji i podróbek autentyczność i czystość staje się niezwykle pożądana. Dwór farbował szaty w indygo, najdroższym barwniku, kiedy chłopi nie mogli sobie pozwolić na nic innego niż lniane koszule. Dziś, kiedy każdy może pozwolić sobie na feerię kształtów, kolorów i wzorów, kawę w tysiącu smaków i dostęp do 300 kanałów w telewizji satelitarnej, cenny jest brak.

Nie zdziwmy się więc, kiedy następnym razem ktoś każe nam zapłacić krocie za piżamę albo wydać trzy pensje na tydzień wczasów w lesie bez komórki. Największym luksusem jest w końcu zwykłość i domowość.