Ich diagnozy sprowadzały się do tego, że prezes Kaczyński przypisał wszelkie zło, jakie się dzieje w Polsce, rządowi Tuska, a premier z kolei przypisał problemy – głównie ekonomiczne – zewnętrznej sytuacji, w jakiej znajduje się nasz kraj. W pierwszym przypadku, by Polska była krajem obfitości i dostatku, musimy po prostu wymienić rząd i potem wdrożyć program PiS. W drugim, by dokonać cywilizacyjnego skoku, musimy umiejętnie wydać pieniądze z Unii, czego Platforma jest najlepszym gwarantem, gdyż jest konkretna, merytoryczna i nie prowadzi polityki „godnościowej”, a jedynie politykę „realną”.
Cele i środki
Jeśli celem konwencji PO było przedstawienie programu nowego otwarcia, uzyskanie nowej energii na drugą część kadencji rządu poprzez zarysowanie jasnego i wyraźnego programu politycznego, to premierowi nie udało się tego celu osiągnąć. Przemówienie nie miało w sobie energii, było też zbyt ogólnikowe. Obywatele wciąż nie poznali innego powodu wymiany rządowych ministrów niż tylko polityczny lub medialny. Prezentacje samych ministrów na konwencji również były ogólnikowe, a jedyną ciekawą i zarazem konkretną informacją dotyczącą polityki rządu była wypowiedź ministra Szczurka o likwidacji ordynacji podatkowej i zastąpieniu jej kodeksem podatkowym. Rzeczy, których oczekiwali eksperci, związane na przykład z kwestiami abolicji spadkowej w ogóle się jednak nie pojawiły.
Wydaje się jednak, że celem premiera było pokazanie, że Platforma nie jest skorumpowaną formacją i nie będzie tolerować nadużyć władzy we własnych szeregach. Było to odpowiedzią choćby na niedawne medialne doniesienia dotyczące dolnośląskich taśm będących zapisem rozgrywki między Grzegorzem Schetyną a Jackiem Protasiewiczem. Tusk wysłał jasny komunikat do opinii publicznej, broniąc się jednocześnie przed atakami opozycji – nie brzmiał on jednak zbyt wiarygodnie. Premier mówił tak, jakby sam nie wierzył w swoje słowa, a opinia publiczna mogła to odebrać jako pretekst do dalszej marginalizacji Schetyny w partii.
Inne programowe hasła z przemówienia Tuska mówiły o inwestycjach w infrastrukturę i wykorzystaniu środków unijnych tak, by wspomóc edukację, politykę rodzinną i zaspokoić potrzeby zwykłych Polaków. Obietnice wzrostu gospodarczego, bezpieczeństwa pracy i lepszych płac były jednocześnie rozbrajaniem nauczycieli z ZNP protestujących przed Areną Ursynów oraz osłabianiem przekazu medialnego prezesa Kaczyńskiego, który trochę wcześniej w swoim wystąpieniu podkreślał, że jednym z najważniejszych zadań stojących przed Polską jest likwidacja bezrobocia, a gwarantem osiągnięcia wyników jest przejęcie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość.
Niewykorzystana szansa premiera
Tusk w odpowiedzi mówił o modernizacji i cywilizacyjnej szansie, jaką otrzymała Polska, dostając z Unii Europejskiej 400 milionów euro. Można jednak zadać pytanie, dlaczego pobudzenie polskiej gospodarki tymi pieniędzmi miałoby – tym razem skutecznie – umożliwić nam skok cywilizacyjny. Dlaczego nie było to możliwe wcześniej? Premier nie wspomniał też ani razu, co byłoby ważne dla opinii publicznej, o tym jaką politykę energetyczną będziemy prowadzić, czy wybierzemy elektrownie atomowe, czy nadal będziemy budować węglowe. W jakie więc projekty będziemy te miliony z Unii inwestować i w jakiej fazie realizacji jest program „Inwestycje Polskie”, mający wygenerować 40 milionów złotych na wielkie projekty pomagające gospodarce w okresie przejściowym, gdy Unia nie będzie nam jeszcze wypłacała przyznanych pieniędzy.
Nie udało się zatem pobudzić obywateli, raczej przedstawiono stare idee jako sprawdzoną metodę na sukces, a to – ze względu na brak efektu efektywnych nowości – raczej nie zapewni rządowi i premierowi poprawy notowań wśród wyborców. Konwencja krajowa Platformy Obywatelskiej była więc zbyt statyczna, ogólnikowa i mało nośna politycznie oraz medialnie.
Wyprzedający krok prezesa
Z drugiej strony mieliśmy wystąpienie prezesa PiS, którego jednym z celów z pewnością było nieoddanie medialnego pola PO. I to się udało. W mediach pojawiały się przekazy o dwóch przemówieniach i dwóch strategiach rozwoju Polski. Niektórzy komentatorzy wskazywali nawet – w związku z większą wyrazistością i zwartą formą wystąpienia prezesa – na zwycięstwo w tym pojedynku Kaczyńskiego. Choć w jego prezentacji brakowało istotnie nowych elementów, to ze względu na mocne sformułowania typu „Tusk jest ojcem biedy” jego wyborcy mogli być bardziej usatysfakcjonowani wystąpieniem, które lepiej zaspokajało ich oczekiwania.
Jeśli jednak chodzi o treść wystąpienia prezesa i jego diagnozę sytuacji Polski, to nie powiedział on niczego odkrywczego. Jedynym winowajcą bezrobocia i biedy są rządy Tuska. Premier nie ma więc merytorycznej legitymizacji, by rządzić krajem. Nie ma też legitymizacji moralnej, ponieważ jest człowiekiem przyzwalającym na korupcję. Był to więc apel o bardziej moralną politykę, którą oczywiście może wprowadzić jedynie PiS. Jeśli jest to jednak aż tak proste, to można z kolei zadać pytanie, dlaczego wprowadzenie dostatku i moralności nie udało się PiS-owi w czasie ich rządów, gdy tworzyli koalicję m.in. z Samoobroną.
Prezes wyznaczył również najważniejsze cele, na których skoncentruje się, gdy przejmie władzę, czyli poprawę złej sytuacji demograficznej, likwidację bezrobocia i inwestycje w budownictwo oraz małe i średnie przedsiębiorstwa. Jego zdaniem państwo musi ponosić odpowiedzialność za utrzymanie najmłodszych dzieci. Co to dokładnie znaczy, tego już nie usłyszeliśmy. Państwo przecież już ponosi odpowiedzialność i pomaga obywatelom. Mamy zasiłki, becikowe, urlopy macierzyńskie i tacierzyńskie. Wydaje się, że prezesowi Kaczyńskiemu chodziło o większą socjalną opiekę państwa. Skąd będą na to pieniądze, tego też nie dane nam było usłyszeć. Domyślać się możemy jedynie, że będą to te same unijne pieniądze, którymi chwalił się Tusk, mówiąc o pomocy polskim rodzinom.
Jak bywa z realizacją obietnic politycznych, wszyscy wiemy. Mimo wszystko, jeśli celem przemówienia prezesa Kaczyńskiego było pokazanie braku legitymizacji moralnej i merytorycznej do sprawowania władzy przez PO, to zapewne w oczach swoich wyborców osiągnął on sukces. Był bowiem bardziej wiarygodny w odbiorze dla swojego elektoratu niż premier ze swoimi ogólnikowymi zapowiedziami w oczach wyborców Platformy, którzy raczej, ze względu na rekonstrukcję rządu, oczekiwali jakichś zdecydowanych zapowiedzi jego dalszych działań. Nic takiego jednak nie uzyskali.
Troski Donalda Tuska
Problemem, z jakim będzie zmagał się w najbliższym czasie rząd, jest utrzymanie wysokiego poparcia społecznego, bez którego dotrwanie do końca drugiej kadencji będzie ciężkie. Wyborcy nie mają co liczyć na aktywność ministrów „zderzaków”. Danie im wolnej ręki, a przez to ewentualnego wzmocnienia ich pozycji politycznej, stanowi groźbę osłabienia pozycji lidera, na którą Tusk zapewne nie zezwoli. Nie po to zresztą konsolidował on partię, czyszcząc ją ze swoich potencjalnych rywali (vide Gowin i Schetyna), by teraz pozwalać na swobodne działania swoim ministrom.
Na słabnące poparcie dla partii ma wpływ znużenie wyborców długim trwaniem PO przy władzy. PiS zaś, widząc osłabienie Tuska, będzie robił wszystko, by wygrać zarówno w zbliżających się wyborach do Europarlamentu, jak i w wyborach samorządowych oraz sejmowych. Jest to bowiem ostatnia chwila dla Kaczyńskiego, by przejąć władzę. Tusk zaś mimo konsolidacji władzy wewnątrz partii nie znalazł pomysłu na odświeżenie swojego przekazu politycznego, co nie jest dla niego dobrym znakiem, jeśli myśli o dalszym rządzeniu.