Monika Köppl-Turyna
„Antykruchość” Nassima Taleba, czyli pseudonaukowa teoria wszystkiego
Rozpocznę tę recenzję od pewnego wyjaśnienia. Jestem ekonomistką i zwykle piszę o pracach z dziedziny ekonomii. Ponieważ „Antykruchość” Nassima Taleba nie ma nic wspólnego z teorią ekonomii, nie mogę przeprowadzić rzeczowej i obiektywnej analizy tej książki. Mogę jedynie opisać swoje osobiste odczucia.
Czym w takim razie jest tytułowa „antykruchość”? Według Taleba to cecha obiektów – zjawisk, osób – która sprawia, że stają się one w jakiś sposób lepsze pod wpływem negatywnych bodźców. Celowo unikam słowa „odporne”, bo odporność nie jest tym samym, co antykruchość: rzeczy odporne nie zmieniają się pod wpływem bodźców, nie mogą więc stać się lepsze. Błyskotliwy pomysł autora nagle wydaje się oczywisty. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron pojmuję już prostotę i genialność tej idei, przewiduję, że będzie to wspaniała lektura. I rzeczywiście, autor wykorzystuje swą encyklopedyczną wiedzę, wzbogaca narrację mnóstwem odniesień faktograficznych, nawiązuje do różnych przypowieści i teorii filozoficznych. Książka jest napisana z humorem, lekko i przyjemnie. Po chwili lektury przychodzi jednak otrzeźwienie.
Rozczarowanie nr 1: styl
Nicholas Taleb po raz kolejny próbuje udowodnić światu, że jego błyskotliwy umysł winien być stawiany co najmniej na równi z umysłami Einsteina i Seneki (którego filozofii notabene nikt przed Talebem nie zrozumiał), a najlepiej jeszcze wyżej. Tu i ówdzie chwali się również, że „wyciska” na siłowni sto pięćdziesiąt kilogramów, że możni tego świata pytają go o radę, a największe umysły regularnie jadają z nim lunch. Taki styl pisania nie tylko jest wyjątkowo irytujący, ale pozwala wnosić, że „Antykruchość” jest w istocie rzeczy autobiografią człowieka ukształtowanego przez poważne kompleksy.
Rozczarowanie nr 2: rozumowanie
Szybko zrozumiałam, dlaczego pseudonaukowe opowieści takie jak ta zyskują szerokie grono fanów. Mechanizm ich sukcesu jest doskonale znany twórcom teorii spiskowych, autorom takim jak Dan Brown czy specjalistom od dialektyki erystycznej: zbierz garść faktów, które łatwo zweryfikować i na ich podstawie zbuduj teorię, której łatwo zweryfikować się nie da. Odbiorca tego typu rozumowań upojony erudycją autora zazwyczaj utwierdza się w przekonaniu, że skoro każde twierdzenie z osobna jest prawdziwe, cała teoria też musi taka być. Taleb manipuluje czytelnikami w podobny sposób, ale co chwila wpada w pułapkę rozumowania indukcyjnego, którego fałszywość łatwo wykazać. Tak, Szwajcaria jest zdecentralizowana i radzi sobie w kryzysie świetnie; tak, starożytny Egipt był scentralizowany i szybko uległ zdecentralizowanemu Cesarstwu Rzymskiemu; NIE, to nie znaczy, że każde zdecentralizowane państwo jest z założenia „odporne” czy też wręcz „antykruche”.
Rozczarowanie nr 3: metoda
Autor ze szczególną wrogością wypowiada się na temat świata akademickiego i metody naukowej. Abstrahując od nieprawdziwych stwierdzeń, że nauka powstaje metodą prób i błędów, że „prawdziwy świat” w żaden sposób nie czerpie korzyści z wiedzy naukowców, a przeciętny przedszkolak szybciej niż inżynier zbuduje z klocków radio, książka „Antykruchość” stanowi wielkie zaprzeczenie postawionych w niej tez. Podstawą „Antykruchości” jest stwierdzenie, które pojawia się po raz pierwszy w poprzedniej książce Taleba „Czarny łabędź”: przewidywanie przyszłości na podstawie metody naukowej nie ma sensu, bo modele oparte na wydarzeniach przeszłych z definicji nie mogą uwzględniać skutków wydarzeń nigdy niezaobserwowanych w przeszłości. To stwierdzenie – tyleż prawdziwe, co niezbyt odkrywcze – jest motorem napędowym całego zawartego w eseju rozumowania. Tyle, że samo to rozumowanie przeprowadzone jest dokładnie w ten sam sposób, który autor krytykuje. Nie dość, że Taleb popełnia tu grzech, który sam wytyka innym, to jeszcze robi to w sposób głupszy niż świat naukowy – bez jakiejkolwiek metodyczności i spójności. Do tego stosuje wspomniane już zawodne rozumowanie indukcyjne.
Rozczarowanie nr 4: treść
Niestety, Taleb w swojej książce w żadnej mierze nie kieruje się słynną zasadą Hitchcocka. Wręcz przeciwnie – po trzęsieniu ziemi napięcie cały czas spada. Po błyskotliwym wstępie przez kolejne 624 strony autor przedstawia, w jaki sposób koncepcja „antykruchości” może być zastosowana w każdej dziedzinie życia – od etyki i filozofii przez biologię i medycynę aż po finanse i ekonomię. Po około 300 stronach powtarzanych jak mantra tych samych argumentów miałam ochotę wykrzyczeć: „Zrozumiałam już, dziękuję, naprawdę! A będzie jeszcze coś nowego?”. Innymi słowy, książka Taleba jest po prostu nudna: błyskotliwa myśl, która byłaby niezłym punktem wyjścia dla krótkiego eseju, nie wystarcza, by wypełnić tak grube dzieło. Cóż, jak pisał pewien polski autor literatury fantastycznonaukowej: „Wszystko drożeje, a żyć trzeba”.
Na koniec powrócę do pytania postawionego we wstępie: czym jest ta książka? W mniemaniu autora jest ona Wielką Teorią Wszystkiego, Biblią, Koranem, Torą i sutrami w jednym, a jednocześnie autobiografią największego myśliciela naszych czasów. W moim odczuciu to dzieło kogoś, kto zbyt serio wziął sobie do serca pomysł, że odpowiedzią na Wielkie Pytanie o Życie, Wszechświat i całą resztę jest 42, tfu, antykruchość.
Książka:
Nassim Nicholas Taleb „Antykruchość. O rzeczach, którym służą wstrząsy”, przeł. Olga Siara, Kurhaus Publishing, Warszawa 2013.
* Monika Köppl-Turyna, PhD, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego oraz Uniwersytetu Wiedeńskiego na kierunku ekonomia. Adiunkt na Wydziale Ekonomii IUL-ISCTE w Lizbonie, gdzie uczy mikroekonomii i teorii gier. Prywatnie instruktorka narciarstwa, płetwonurek i przede wszystkim mama ośmiomiesięcznego Jasia Davida (zapewniającego nieodpłatne zajęcie przez 24 godziny na dobę).
„Kultura Liberalna” nr 256 (48/2013) z 3 grudnia 2013 r.