lipski_1
Fot. Marek Szczepański

27 listopada na Poddaszu Kultury przy ulicy Chmielnej w Warszawie, w którym mieści się redakcja „Kultury Liberalnej”, odbyła się kolejna debata z cyklu „Spory o polskie autorytety” – tym razem poświęcona postaci Jana Józefa Lipskiego. Poniżej prezentujemy jej skrócony zapis.

***

Karolina Wigura: Jan Józef Lipski to postać o bardzo skomplikowanym życiorysie. Żołnierz AK, powstaniec warszawski, animator Klubu Krzywego Koła, współtwórca KOR-u, działacz „Solidarności”, a po 1987 r. autor bardzo kontrowersyjnej próby odrodzenia Polskiej Partii Socjalistycznej. Był też – co wiele osób do dzisiaj fascynuje – członkiem loży masońskiej „Kopernik”. Mimo to Lipski został prawie całkowicie zmarginalizowany i zapomniany. Szkoda, bo jego wolnościowe myślenie z pewnością warte jest dziś przeanalizowania i reinterpretacji. Zacznijmy od rodowodu Lipskiego-nonkonformisty: od domu rodzinnego, a w nim ojca, który był dla Jana Józefa niezwykle ważną osobą, a także od jego zainteresowań literackich.

Łukasz Garbal: Na początku odniósłbym się do stwierdzenia o Lipskim jako postaci zapomnianej. Mam wrażenie, że jest on dzisiaj osobą trochę, niestety, niepasującą. Był klasycznym polskim lewicowym inteligentem; niekomunistycznym – nigdy nie współpracował z PZPR. Zawsze uważał się za socjalistę i jednocześnie niepodległościowca.

Był związany z Warszawą, mieszkał i dorastał na Ochocie. Na początku lat trzydziestych Lipscy zamieszkali w spółdzielni „Nasze Ognisko”, która znajduje się w okolicy dzisiejszych Filtrów. Ta spółdzielnia była – i to jest ważne dla odczytania postawy Lipskiego – kooperatywą, która wspólnie budowała sobie domy i później tworzyła bliskie, bardzo sąsiedzkie środowisko. Była to elita. Niedaleko mieszkania Lipskich mieszkał premier Składkowski. Lipski uczęszczał jednak do szkoły powszechnej, gdzie spotykał się z ludźmi, którzy mieszkali pod tzw. pałatkami, z półbezdomnymi.

lipski_2
Magdalena Grochowska, Michał Głowiński i Łukasz Garbal na Poddaszu Kultury. Fot. Marek Szczepański

Magdalena Grochowska: Warto dodać, że dyrektorem szkoły powszechnej, do której chodził Lipski, był socjalista, który wymagał od uczniów społecznego zaangażowania.

Karolina Wigura:  Jak  na Lipskiego wpłynęła wojna?

Łukasz Garbal: W domu Lipskich niemal wszyscy byli mocno zaangażowani w konspirację. Nie było pytania o to, czy się zaangażować, tylko jak i w co. Jan Józef po latach bardzo krytycznie podchodził do akcji „małego sabotażu”, do tego, że ryzykowano życiem dla namalowania hasła na murach.

Wychodząc do Powstania, Lipski powiedział siostrze: „To będzie rzeź, to będzie masakra” – nie miał żadnych złudzeń. Gdy inni pytali się: „Dlaczego w takim razie idziesz?”, odpowiadał: „Bo trzeba”. Maria Dmochowska, siostra Lipskiego, mówiła, że to wyznacza jego postawę: trzeba to zrobić, bo ktoś to musi zrobić. Z drugiej strony później będzie w nim trauma – widok płonącej Warszawy. Z jego drużyny przeżyło 20–30 proc. ludzi, wiele osób pochłonęła nie sama walka, ale późniejsza ewakuacja. Sam sporo czasu błąkał się po kanałach. Miał w pamięci płonące biblioteki i zniszczony dom rodzinny.

Jacek Kuroń wspominał, że to powiedzenie „ktoś to musi zrobić” stanowiło o Lipskim – na przykład trzeba zaprotestować przeciw wprowadzeniu zapisu o sojuszu ze Związkiem Radzieckim, mimo tego że może skończyć się to „płonącymi bibliotekami”. Nie było w nim tchórzostwa, choć zawsze ostrzegał innych przed udziałem w szarżach bez zastanowienia. Przez kilkadziesiąt lat brał udział w tym, co uważał za słuszne. Jego pierwszy publiczny protest miał miejsce w 1956 r., kiedy zaangażował się w proces tworzenia list wyborczych. Zależało mu wtedy na tym, żeby ludzie mieli jakiś wpływ na ich kształt.

lipski_3
Magdalena Grochowska. Fot. Marek Szczepański

Magdalena Grochowska: W czasie wojny ważne są dwa spotkania. Z Żydami, gdy Lipscy przechowują m.in. Zofię Lewinównę, później współautorkę książki „Ten jest z ojczyzny mojej”, oraz państwa Kochanów, na których zostaje złożony donos i muszą zmienić miejsce ukrycia. Podczas samego Powstania dzieje się rzecz niesamowita. Kiedy Lipski razem ze swoimi towarzyszami wychodzi z kanałów w okolicy ul. Belgijskiej, trafia na Niemca, nieprzyjaciela, który opatruje mu ciężką ranę na ręce. Następnie każe mu się przebrać i finał jest taki, że Lipski wychodzi z Warszawy jako cywil. Te dwa doświadczenia będzie miał w pamięci, pisząc potem o sprawach polsko-żydowskich i polsko-niemieckich.

Karolina Wigura: Porozmawiajmy teraz o czasach powojennych, o zaangażowaniu Lipskiego w Klub Krzywego Koła i pracę w Instytucie Badań Literackich.

Łukasz Garbal: Klub Krzywego Koła założony był przez osoby będące współpracownikami Urzędu Bezpieczeństwa. Lipski bardzo uważnie przygląda się osobom, które tworzą Klub, boi się prowokacji, ale to nie przeszkadza mu działać. Jak pisze Witold Jedlicki w książce „Klub Krzywego Koła”, wydanej w 1963 r. w Maisons-Laffitte, „kluczowe było to, żeby mimo świadomości, że na sali są agenci, mówić to, co się myśli”. Takie podejście zaczęło zmieniać klimat spotkań klubu. Po Październiku Lipski i jego przyjaciele przejęli władzę w tym klubie.  Klub został  rozwiązany w 1962 r. – oficjalnie z powodów formalnych, a praktycznie dlatego, że władze nie mogły sobie poradzić z tym miejscem niezależnej dyskusji. To było ważne miejsce na mapie Warszawy, miejsce, w którym można było mówić, co się myśli.

Klub Krzywego Koła nie wziął się znikąd. To jest pewien fenomen przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych. W tym czasie istniało mnóstwo środowisk towarzyskich, które działały na zasadzie półkonspiracji, spotkań przy kawie, zewnętrznych wobec uniwersytetu seminariów. Przewijali się tam Jan Strzelecki, Jerzy Turowicz. W tym samym czasie Lipski chodził też na spotkania Stowarzyszenia Dziennikarzy, próbował coś robić tam, gdzie widział na to szansę. Próbował przede wszystkim zaszczepiać samorządność, bo była to dla niego zasadnicza idea.

lipski_6
Michał Głowiński, Łukasz Garbal, Karolina Wigura. Fot. Marek Szczepański

Karolina Wigura: [do Michała Głowińskiego] W książce „Jan Józef: spotkania i spojrzenia” wydanej w 1996 r. w swoim wspomnieniu o Lipskim użył pan żartobliwego określenia, pisząc, że miał on „dwie dusze”.

Michał Głowiński: Tak, Lipski miał duszę działacza społecznego i duszę badacza zajmującego się literaturą. Formuła „dwie dusze” pojawiała się w okresie stalinowskim w bardzo charakterystycznym kontekście. Towarzysz Lenin czy towarzysz Stalin dzielili chłopów na trzy rodzaje: na kułaków, chłopów bogatych, których trzeba zniszczyć, i chłopów biednych, którym trzeba pomagać. „Po środku” byli chłopi ani specjalnie biedni, ani specjalnie zamożni i w oficjalnym języku marksizmu-leninizmu nazywano ich „średniakami”. „Średniak” ma dwie dusze: duszę „biednego” i duszę „bogatego”. Ta formuła przyjęła się jako obiegowe powiedzenie. Dobrze charakteryzuje również samego Jana Józefa. On był świadom, że nie należy podporządkowywać działalności naukowej polityce czy w ogóle działalności społecznej, bo to się jej nie przyda i źle się zapisze w historii nauki o literaturze. Tej zasady trzymał się przez całe życie.

Karolina Wigura: Czy jego działalność społeczna był widoczna na korytarzach Instytutu Badań Literackich?

Michał Głowiński: Była widoczna. Pamiętam taką historię: w 1975 r., podczas jednej z corocznych konferencji teoretyczno-literackich, jeden z kolegów chciał – korzystając z tej okazji – zbierać podpisy przeciwko zmianom w Konstytucji. Jan Józef zabronił mu zbierania podpisów w tym miejscu, bo przewidywał, zapewne słusznie, że jeśli ubecja się zorientuje, iż część podpisów została zebrana w czasie takiej konferencji, to zabroni organizowania następnych.  Lipski uznał, że dla środowiska naukowego te konferencje są tak ważne (służyły one m.in. integracji ludzi nauki), iż to jest cenniejsze niż powiększenie liczby sygnatariuszy o jeszcze parę nazwisk. Zawsze ważył konsekwencje każdego działania.

W środowisku literaturoznawców, m.in. w IBL-u, był człowiekiem o wielkim autorytecie moralnym. Umiał dyskutować, był rozmówcą, nie nauczycielem, a przecież jednocześnie był człowiekiem o bardzo wyraźnych poglądach społecznych, politycznych, estetycznych. W tym też objawiała się jego wielkość.

Karolina Wigura: [do Magdaleny Grochowskiej] Kreśląc sylwetkę Lipskiego w swojej książce „Wytrąceni z milczenia” wysłuchała pani wielu wspomnień o nim? Czy wzbudzał jakieś kontrowersje?

Magdalena Grochowska: Kataklizm wojny spowodował w nim pewne załamanie.  Jak powiedział Adam Michnik w książce „Między panem a plebanem” zasób bohaterstwa  wyczerpuje się w pokoleniu Lipskiego w Powstaniu. Kiedy to pokolenie wchodzi w Polskę Ludową, kiedy zaczyna zderzać się z przeciwnościami politycznymi i staje przed dramatycznymi wyborami, nie tchórzy, ale myśli w kategoriach: „Tylko nie Powstanie! Tylko nie kolejny rozlew krwi!”.

Profesor Głowiński mówił o liście protestacyjnym z 1975 r. przeciw zmianom w Konstytucji. Kiedy jest układany, dochodzi do strasznej awantury między Kuroniem, Michnikiem i Lipskim. Bo Jan Józef wciąż powtarza: „Tylko nie powstanie…”. Uważa, że jeśli się pewną granicę przekroczy, może dojść do konfrontacji i do katastrofy jak w 1956 r. w Budapeszcie.

Z historią Klubu Krzywego Koła wiąże się kontrowersja pomiędzy Lipskim a Giedroyciem. Kiedy w 1957 roku Lipski zostaje prezesem klubu, Giedroyc pisze do niego i proponuje współpracę z „Kulturą” paryską. Chce oddać Klubowi do dyspozycji jedną z rubryk. Co robi Lipski? Wymienia wprawdzie z Giedroyciem listy, ale nie podejmuje współpracy, ponieważ doskonale wie, że naraziłaby Klub na szykany ze strony władz i likwidację. Giedroyc tymczasem to zagrożenie bagatelizuje. Spierają się w listach.

Ciekawe jest też to, że o ile dla Jana Józefa „Kultura” jest zawsze ważnym punktem odniesienia, to dla rewizjonistów w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wcale nie stanowi takiego wyznacznika.

Michał Głowiński: Lipski miał jedną przewagę nad wszystkimi rewizjonistami: on nigdy nie należał do partii, oni nigdy nie „zrobili mu wody z mózgu”. Nie musiał wychodzić, tak jak np. Kołakowski, z tego, w co wierzył, nie musiał oduczać się stalinizmu. Nie odrzucał ludzi, którzy wstępowali do PZPR, choć na wstępowanie do partii patrzył niechętnie. Podczas jego sławnych imienin spotkać można było ludzi z wielu środowisk, w tym partyjnych, z inną od niego biografią. Miał dar łączenia ludzi.

lipski_5
Michał Głowiński, Magdalena Grochowska. Fot. Marek Szczepański

Karolina Wigura: Co wiadomo o represjach wobec Lipskiego?

Łukasz Garbal: Represje wobec Lipskiego pojawiały się właśnie w związku z tymi cechami, o których mówi profesor Głowiński. Teraz może trudno w to uwierzyć, ale przez parę lat godził w KOR-ze Kuronia z Macierewiczem, był mediatorem między nimi. Ale był też przecież świetnie się zapowiadającym krytykiem literackim. Z powodu zaangażowania politycznego jego dorobek literaturoznawczy nie jest tak znany, jak mógłby być – ponieważ nie oddziaływał w okresie, w którym był najbardziej aktualny. Właśnie ze względu na brak czasu związany z ciągłą działalnością społeczną – i z powodu represji.

Zapomnieliśmy dziś o tym, że to dzięki Lipskiemu w PRL ukazało się „Ferdydurke”, a także dzieła Witkacego i tekst „wielkiego zakazanego” – Miłosza. Zbiory jego recenzji pisanych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych m.in. w Iwaszkiewiczowskiej „Twórczości” nie mogły zostać wydane z powodu działań podejmowanych przez SB. Lipski po prostu nie mógł zafunkcjonować jako krytyk literacki. Mógł działać jedynie jako literaturoznawca, ale i tak z pewnymi ograniczeniami, bo nawet jego teksty historycznoliterackie podlegały cenzurze.

Karolina Wigura: [do Magdaleny Grochowskiej] Przenieśmy się teraz dalej. Chciałam zapytać Panią o ten szalenie kontrowersyjny projekt odrodzenia PPS-u w 1987 r., który był krytykowany nawet przez jego najstarszych przyjaciół. We wspomnieniach Adama Michnika można znaleźć fragment, w którym ten pisze, że ma żal do samego siebie, że tak skrytykował tę ideę…

Magdalena Grochowska: Marginalizowanie Lipskiego zaczęło się wcześniej i był to jego  wielki dramat. Nie dziwiły go prześladowania ze strony ubeków ani utrącanie kariery naukowej z polecenia partii. Jak powiedział Jerzemu Jedlickiemu, najbardziej bolały go i zdumiewały ataki ze strony własnego środowiska.

Na zjeździe „Solidarności” w 1981 r., gdy KOR się likwidował, pojawia się kwestia, czy podziękować KOR-owi za wkład w tworzenie „Solidarności”. Jedna z frakcji chce złożyć podziękowania Janowi Pawłowi II i Kościołowi, nie wspomina o KOR-ze. Dla Lipskiego to sytuacja upokarzająca, przypłaca ją zawałem serca. Przychodzi rok 1987, Jan Józef podejmuje inicjatywę odnowienia PPS-u. Nie określiłabym jej jako kontrowersyjną. Mogę zrozumieć Lipskiego – on jest wierny swoim lewicowym ideałom. Tylko, że słowa „lewica”, a tym bardziej „socjalizm” były wówczas przeklęte.

Karolina Wigura: Jeśli ktoś wtedy był antykomunistą, to mówił o sobie, że jest liberałem, nie socjalistą.

Magdalena Grochowska: Oczywiście. Andrzej Celiński, siostrzeniec Jana Józefa, powiedział mi, że ówczesny projekt miałby większe szanse powodzenia, gdyby Lipski, stojąc na czele PPS-u, używał słowa „demokracja”, zamiast „socjalizm”.  Nawet ludzie naprawdę lewicowi w 1989 r. wystrzegali się tego słowa.

Jan Józef zaprasza do PPS-u swoich przyjaciół – m.in. Kuronia, Michnika – ale odmawiają, traktują go jak dziecko we mgle. Kuroń przyznaje się potem do błędu. Michnik z kolei mówi, że wybierając wierność sobie, Lipski skazał się na bycie w cieniu, i że ta postawa zasługuje na najwyższy szacunek. Oni go jednak jakoś zdradzili, porzucili. Nie powiedziałabym, że on był kontrowersyjny – to oni byli kontrowersyjni.

Karolina Wigura: Przygotowując się do tej debaty, trafiłam na nieskończoną książkę Jana Józefa Lipskiego „Katolickie państwo narodu polskiego”, wydaną w 1994 r.  Jest to analiza języka ONR-u, tzw. bepistów (od Bolesława Piaseckiego). To jest dokładnie taka książka jaką, chcę przeczytać, kiedy słyszę nawiązania Ruchu Narodowego do ONR-u i kompletną bezradność dziennikarzy, którzy nie potrafią na narodową retorykę w żaden sposób merytorycznie odpowiedzieć. Czy przywołanie analizy języka ONR-u, dokonanej przez Lipskiego, nie jest palącą współcześnie potrzebą? Być może jest to dużo bardziej konkretny postulat niż wezwania do solidarności czy sprawiedliwości społecznej?

lipski_7
Karolina Wigura. Fot. Marek Szczepański

Michał Głowiński: Ta książka powstawała przez wiele lat. Gdy rozmawiałem z Janem Józefem, pamiętam, iż ubolewał, że nie ma czasu na jej skończenie. Dla niego polemika ze skrajną prawicą to było dużo więcej niż sprawa polityczna. To była przede wszystkim sprawa moralna. Właściwie w pewnym momencie nie widział potrzeby dyskutowania z komunizmem czy z marksizmem, bo one się same wykańczały, przynajmniej w Polsce. Myślę, że w jego odczuciu było to niemal niepotrzebne. Natomiast wciąż widział te residua skrajnej, przedwojennej prawicy.

Magdalena Grochowska: Żeby zobrazować, jak duże było jego wyczulenie w tej kwestii przywołam pewną anegdotę. Ten sam Jan Józef, który był człowiekiem pojednawczym i człowiekiem dialogu, w Marcu 1968 r. potrafił ciętym językiem chlasnąć człowieka równie pojednawczego i łagodnego, Jana Strzeleckiego. W tamtym czasie Strzelecki ciągle jeszcze jest członkiem partii. Lipski spotyka go i pyta: „No i co tam słychać w tej PZPR-Falanga”?

 Łukasz Garbal: W tym kontekście warto dodać kolejną inspirację Lipskiego, czyli twórczość Miłosza, szczególnie zaś „Traktat moralny”. W „Traktacie” Miłosz pisze: „Niechaj tutaj będzie wreszcie powiedziane: Jest ONR-u spadkobiercą Partia”.

Zresztą bardzo chciałbym, żeby lekturą obowiązkową był esej „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”.Żeby każdy to przeczytał i zobaczył, jak Lipski pisze o patriotyzmie. Porównuje on patriotyzm do miłości rodzicielskiej i własnej rodziny. Miłość taka nie wyklucza miłości do innych ludzi, do bliźniego.

***

Transkrypcja i opracowanie: Karolina Błachnio
Redakcja: Karolina Błachnio, Piotr Kieżun, Hubert Czyżewski, Michał Krasicki
Zdjęcia: Marek Szczepański

Spotkanie zostało zorganizowane przy finansowym wsparciu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz CEE Trust.

Partnerem merytorycznym spotkania był Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską.