O tym, kiedy Warszawa stanie się inteligentnym miastem, jak skłonić obywateli, by uczestniczyli w procesie zmian i co biologia ma wspólnego z urbanistyką z wiceprezydentem Warszawy Michałem Olszewskim rozmawia Wojciech Kacperski.

Wojciech Kacperski: W artykule „Inteligencja miast zależy od ich mieszkańców”, który stał się częścią raportu „Przyszłość miast – miasta przyszłości”, stwierdza pan, że inteligentne miasto nie istnieje bez inteligentnych mieszkańców. Jak należy rozumieć tę tezę w kontekście przemian obserwowalnych dziś w miastach Polski, zwłaszcza w Warszawie?

Michał Olszewski: Sam zwrot „inteligentne miasto” był od początku kontrowersyjny. Drażnił sceptyków, wątpiących w możliwość udanej modernizacji miejskiej. Krytykowała go część środowisk ekologów, upatrujących w smart city kolejne oblicze „przemysłowego miasta molocha”. W jego powodzenie nie wierzy także część polityków i naukowców, niechętnych kopiowaniu rozwiązań amerykańskich w rzeczywistości środkowoeuropejskiej. Niedawno, bo w zeszłym roku, dyskutowałem o tym z Bohdanem Jałowieckim, socjologiem miasta, członkiem Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN. Profesor powiedział wtedy, że inteligentne miasto to zwrot utopijny, próbujący objąć rzeczywistość, której de facto w Polsce nie ma.

Według Jałowieckiego inteligencja jest cechą ludzką i nie może być mechanicznie przypisywana takim tworom jak miasto. Nie zgadzam się z nim. Sądzę, że zakres znaczeniowy słowa „miasto” zwiększa się, tak jak zmieniają się style życia i aktywności zawodowej jego mieszkańców. Aglomeracje nie składają się tylko z infrastruktury, skupisk budynków, torów, urządzeń i kabli. To wspólnoty mieszkańców, grupy społeczne połączone więzią i utożsamiające się ze sobą. Inteligentne miasto nie jest jednak sumą inteligencji jego mieszkańców. Tu nie chodzi o proste agregowanie potencjału intelektualno-kulturowego każdego człowieka. Chodzi raczej o rolę wartości dodanej, generowanej podczas procesu tworzenia tożsamości miast. Rozwój metropolii polskich będzie opierać się na wprowadzaniu technologii – trudno go jednak będzie przeliczyć, zważyć i zmierzyć. Zaś o tempie zmian zdecydują sami mieszkańcy.

A ci niechętnie akceptują nowinki technologiczne, za które przychodzi im słono płacić…

Ale gotowi są przystać na nie, jeśli im się opłacają, jeśli postrzegają je jako inwestycję. Zauważmy, że pojęcie smart city wzięło się z bardzo prostego stwierdzenia, iż miasta są w stanie wykorzystywać swoje zasoby w sposób bardziej inteligentny, czyli bardziej efektywny. Żeby lepiej zrozumieć ten proces, proponuję odwołać się do prostych zasad fizyki i biologii teoretycznej. Według brytyjskiego badacza Geoffreyʾa Westa, zapotrzebowanie na energię zależy od masy organizmu. Organizmy większe nie konsumują tak wiele energii na jednostkę masy jak mniejsze. Przenosząc to twierdzenie na obszar tzw. urban studies, stwierdzić można, że inteligentne miasta przy mniejszym zużyciu zasobów generują większą wartość, jeśli chodzi o miejsca pracy, kulturę, sport itd. Wynika to z efektu sieci. Nie mam tutaj na myśli tylko i wyłącznie tej infrastrukturalnej, ale przede wszystkim sieć relacji międzyludzkich. Większa liczba połączeń w mózgu – jak dowodzą neurobiolodzy – przyspiesza wymianę informacji. Tak samo działają sieci ludzkie w metropoliach.

Fizyką i biologią teoretyczną trudno jest jednak wytłumaczyć deficyt owej inteligencji w Warszawie.

Ja nie narzekam. Warszawa staje się smart city. W minionym roku uczestniczyłem w konferencji poświęconej analizie czynników przyciągających inwestorów do Polski. Powiedziałem wtedy, że w porównaniu z innymi miastami nasza stolica ma nieprawdopodobny potencjał ludnościowy, wysoką jakość życia i stabilne warunki gospodarcze i to właśnie decyduje o jej sukcesie. Potwierdził to raport CBRE z wiosny 2012 r.

Inteligentne miasto oznacza jednak symbiozę pomysłów władz z działaniem oddolnym mieszkańców. Jakie dokładnie elementy systemu zarządzania Warszawą są dziś smart?

Rozwiązania smart są dziś obecne w wielu sferach miejskiego życia, choć do wielu przyzwyczailiśmy się już na tyle, że niespecjalnie je zauważamy. Pierwszy ich rodzaj to te niezbyt skomplikowane rozwiązania, które usprawniają świadczenia określonych usług publicznych: dynamiczne rozkłady jazdy w metrze i na liniach tramwajowych, systemy informatyczne optymalizujące obsługę pacjentów w placówkach medycznych, w pełni cyfrowe zasoby informacji przestrzennej umożliwiające odtwarzanie warstw historycznych, lokalizacji kluczowych elementów infrastruktury, zdalne sterowanie ruchem w części śródmiejskiej i nadawanie priorytetu komunikacji publicznej, dynamiczny serwis remontów miejskiej infrastruktury.

Druga grupa to rozwiązania, które są elementem interakcji z mieszkańcami. W tej grupie oprócz aplikacji internetowej „Jak dojadę” i 19115 na kilka ciekawych rozwiązań czekamy po hackathonach, w które zaangażowaliśmy się w IV kwartale ubiegłego roku (hackathon oznacza spotkanie, podczas którego programiści i graficy komputerowi oraz menedżerowie projektów intensywnie pracują nad wspólnymi projektami – przyp. red). Sądzę, że niebawem będziemy mieli pierwsze projekty. Obok mapy pustostanów miejskich jest to choćby „RośnijWAW” czy „LOKALNY-CERTYFIKOWANY”.

A inicjatywy lokalne?

Nie do przecenienia są te, które budują infrastrukturę społeczną w miejscach dających taką możliwość. Sukces targów plenerowych, który zaczął się od udanego projektu realizowanego z dzielnicą Żoliborz, zaraził nas pomysłem zaszczepiania podobnych projektów w innych dzielnicach, bo inteligentne miasto to również takie, które wykorzystując inwencję i kreatywność swoich mieszkańców, potrafi generować energię do zmiany. Temu służy mechanizm Inicjatywy Lokalnej, która została przez Prezydent Gronkiewicz-Waltz przedstawiona z powodzeniem Radzie Miasta. To dla mnie właśnie furtka do przełamywania odrętwiającego czasem podejścia „nie da się” i przekuwania go w can-do – przepraszam za zapożyczenie, ale nie znajduję lepszego określenia w języku polskim.

O jakiej skali sukcesu marzyłby pan w przypadku Warszawy? Wojewódzkiej, krajowej, regionalnej?

Mam problem z prostą odpowiedzią na to pytanie, żeby nie prowokować złośliwych komentarzy. Wszystko zależy od kontekstu, o jakim mówimy. Skala i dynamika zmian w ostatnich latach w Warszawie powoduje, że nawet miasta takie jak Wiedeń widzą w nas konkurenta. Jeszcze jakiś czas temu uśmiechałem się wprawdzie, słysząc takie twierdzenia, ale teraz zaczynam zauważać, że rozwój naszej stolicy coraz bardziej frapuje sąsiednie kraje. Wynika to też z pozycji samej Polski. Nasza siła kapitału jest duża. Warszawska giełda nie ma dziś sobie równych w Europie Środkowowschodniej. Dawno już prześcignęła giełdę berlińską czy wiedeńską.

Opowiada pan o inwestycjach zagranicznych, giełdzie, twierdząc jednocześnie, że o sukcesie stolicy decyduje potencjał tkwiący w sieciach społecznych warszawiaków. Jak powiązać te dwa zjawiska? W jaki sposób stolica zachęca mieszkańców do tworzenia sieci, budowania kapitału społecznego?

Na tworzenie sieci ma wpływ jakość miasta jako środowiska. Mieszkańców nie trzeba zachęcać do ich budowania, powstają w sposób naturalny, jedynie częściowo zależny od rozwoju infrastruktury, skali inwestycji i jakości przestrzeni. Owszem, bez zaplecza instytucjonalnego nie wytworzą się sieci społeczne. Na dalszym etapie rozwoju – a zatem na tym, na którym znajduje się obecnie Warszawa – infrastruktura nie odgrywa już jednak takiej roli. Sieci powstają tak czy siak, ponieważ powstaje na nie popyt. Przykładów tego rodzaju modernizacji dostarcza choćby historia warszawskich klubokawiarni na Powiślu – zakładano je na skutek pojawienia się coraz wyraźniejszych potrzeb mieszkańców. Miasto oczywiście wsparło ten proces, dostrzegając w nim szansę na podniesienie poziomu atrakcyjności dzielnicy, niemniej jednak początki tych inicjatyw werbalizowały się oddolnie. Trudno mi przez to odpowiedzieć na pytanie, jak zachęcać ludzi do rozwijania sieci społecznych. Reprezentuję stanowisko dość liberalne. Nie absolutyzuję wartości technologii, wolę skupić się na pomaganiu warszawiakom w rozwijaniu kultury współpracy. Systemowo proces ten powinien zaczynać się jeszcze w przedszkolu. Na jego owoce przyjdzie nam jeszcze zaczekać.

Jak długo? Kiedy idee smart city pojawią się nie tylko w deklaracjach przedwyborczych, ale widać je będzie można na poziomie lokalnym?

Budowanie smart city to proces stopniowy, dodatkowo poddany zmiennej dynamice. Ja dostrzegam pozytywne zmiany w ostatnich latach w Warszawie. Coraz więcej inicjatyw powstaje na poziomie lokalnym. Musimy jednak pamiętać, że miasta skali Warszawy nigdy nie są w stanie zbudować jednej wielkiej sieci. Podobnie jak w Londynie czy Paryżu, zawsze będziemy mówić o rozproszonych sieciach lokalnych. W Warszawie mamy większy problem z lokalnym wymiarem tożsamości, który nie wszędzie funkcjonuje prawidłowo. O ile jest ona silnie zakorzeniona w dzielnicach starych, robotniczych i inteligenckich – na Powiślu, Woli, Żoliborzu – o tyle brakuje jej na nowych osiedlach. Warszawa dziś swoją miejskość traci w dużej mierze poza granicami dawnej gminy Centrum, na przedmieściach o niskim stopniu koncentracji podmiotów z sektora usług, słabym rynkiem pracy.

Choć i charakter przedmieść coraz szybciej zaczyna się zmieniać.

Bo pojawia się tam infrastruktura społeczna. Ja to obserwuję na Wawrze, gdzie mieszkam. Ta dzielnica to konglomerat ponad dziesięciu mniejszych osiedli, które kiedyś tworzyły odrębne miejscowości. Inaczej niż kiedyś, Kościół nie jest już główną platformą jednoczącą lokalne środowiska. Obok siebie żyją ludzie o różnych przekonaniach. Intensywny napływ nowych mieszkańców w początkowej fazie zaburza charakter lokalny, ale mimo to między mieszkańcami Wawra tworzy się już infrastruktura społeczna i stale rośnie na nią zapotrzebowanie. Mamy kawiarnie i inne miejsca, w których można się spotkać. To sprzyja tworzeniu lokalnych tożsamości. Wawer posiada już infrastrukturę, która skłania ludzi do partycypacji, ale nie jest jeszcze tak rozległy, by dawać poczucie anonimowości. Tu dotykamy jeszcze innego problemu dużych miast: ludzie do nich uciekają nie po to, aby być razem, ale przeciwnie: aby żyć oddzielnie.

A co z codziennymi, ale jakże ważnymi potrzebami warszawiaków? Ślimacząca się budowa zbyt krótkiej linii metra, korki – to dziś główne bolączki mieszkańców stolicy. Jak ocenia pan możliwość wprowadzania w Warszawie nowoczesnych rozwiązań technologicznych? Na ile mogą one rozwiązać główne problemy miasta?

Co do metra – osobiście nie mam poczucia ślimaczenia się tej inwestycji – jej budowa rozpoczęła się w czerwcu 2011 r., zakładam, że jej ukończenie w tym roku pokaże, na przekór, że można tak skomplikowane inwestycje realizować szybciej niż w przypadku I linii. A korki niestety są wypadkową naszych przyzwyczajeń komunikacyjnych i układu urbanistycznego miasta planowanego przez funkcjonalistów w latach 40. i 50. Powoli się to zmienia. Ale wracając do wdrażania technologii, to mam z tym pewien problem. Po pierwsze dlatego, że nie sprowadzam inteligencji miasta jedynie do wdrażania w nim nowoczesnych technologii. Ich obecność jest zasadna o tyle, o ile pomaga zarządzać miastem. Po drugie, bo sądzę że efektywność świadczenia usług publicznych wiąże się ze stopniem udziału mieszkańców w procesach decyzyjnych. Często lepsze rozwiązania problemów miasta powstają dzięki oddolnym inicjatywom, a nie na drodze odgórnie projektowanych systemów. Jestem zwolennikiem łączenia obu perspektyw. Np. aplikacja „Jak dojadę” powstała w oparciu o nasze miejskie dane, ale jej pomysłodawcy są spoza Ratusza. Czasami nawet lepiej, jeśli miasto nie angażuje się w konkretne inicjatywy, skoro szybciej i sprawniej może uczynić to rynek. Moim zdaniem, im bardziej skomercjalizowane jest rozwiązanie danego problemu, tym ma ono większą zdolność do naprawiania swoich błędów.

Które rozwiązanie technologiczne wydaje się panu przyszłością dla Warszawy?

Po pierwsze szersze wykorzystanie technologii informacyjnych. Dziś przyszłościowym medium są smartfony, ale kto wie, co przyniosą najbliższe lata! Już teraz rośnie liczba spersonalizowanych usług, które docierają do nas przez te urządzenia. Aby nie przegapić tego momentu uruchomiliśmy wspomnianą aplikację 19115, umożliwiającą zwiększenie poziomu interakcji między użytkownikiem (posiadaczem smartfonu) a infrastrukturą miejską dzięki telefonom komórkowym – to projekt rozwojowy, jeszcze przyjdzie go nam rozbudowywać. Drugim rozwiązaniem technologicznym, które mogłoby zrewolucjonizować oblicze miasta mógłby być pełen monitoring stanu zdrowia – bieżący, dynamiczny, dający możliwość diagnozowania i szybkiego reagowania. Projekt ważny głównie z uwagi na problemy starzejącego się społeczeństwa. Trzecia kwestia – wydaje się, że prozaiczna, lecz wskazująca, że zmiana techniki musi korespondować z przeobrażeniem nawyków kulturowych – to wycofanie tradycyjnych biletów za przejazdy komunikacją miejską. Niby banał, ale – jak na razie – nie do przeforsowania w wielu europejskich miastach.

Wyzwaniem na przyszłość dla nas, urzędników miejskich, zdaje się nie tylko zakup i wprowadzanie nowych technologii, lecz także propagowanie w społeczeństwie informacji o tym, w jaki sposób i dlaczego będziemy z nich korzystać. Miasto inteligentne to aglomeracja świadomych mieszkańców. Bez nich technologia jest bezużyteczna.

Wskazuje pan, że dla realizacji idei smart city ważny jest udział mieszkańców. Ostatnio jednak głośno było na przykład o 25 mln złotych budżetu partycypacyjnego, wokół którego prowadzono do końca grudnia konsultacje społeczne. Jak wszyscy wiemy, udział mieszkańców był niewielki, bo fatalnie poprowadzono kampanię informacyjną. Jak to pan skomentuje?

Po pierwsze, Amerykanie mawiają: „Good things takes time” (dobre rzeczy wymagają czasu – przyp. red.). Jeśli chcemy mieć prawdziwe społeczeństwo obywatelskie, to nie spodziewajmy się zalewu pomysłów w pierwszym roku wdrażania budżetu partycypacyjnego. Po drugie nie robiłbym naprawdę dramatu, bo mówimy o budżecie do wdrożenia w 2015 r., główne działania komunikacyjne w tym zakresie są jeszcze naprawdę przed nami. Po trzecie, jest dla mnie oczywiste, że osiągnięcie pełnego zaangażowania mieszkańców jest po prostu nierealne. Znam mnóstwo osób, które przyznają wprost, że nie po to wybierali władze, żeby teraz ponownie legitymizować ich decyzje i oczekują, że burmistrzowie i prezydent miasta podejmą je sami. Wreszcie po czwarte, chcemy w tym roku przetestować crowdsourcing (proces, w ramach którego  dana organizacja przeprowadza outsourcing zadań wykonywanych tradycyjnie przez pracowników do niezidentyfikowanej, zwykle bardzo szerokiej grupy ludzi. Crowdsourcing umożliwia wszystkim użytkownikom Internetu partycypację w zadaniach, które kiedyś były zarezerwowane dla wąskiej grupy specjalistów – przyp. red). jako sposób mocniejszego zaangażowania mieszkańców i grup interesariuszy. Nie mam wątpliwości, że sporo pracy po obu stronach jeszcze przed nami.

* Michał Olszewski, działacz samorządowy, wiceprezydent Miasta Stołecznego Warszawy.

** Wojciech Kacperski, socjolog, historyk filozofii, przewodnik po Warszawie, miejski felietonista „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Socjologii UW.

„Kultura Liberalna” nr 261 (1/2014) z 7 stycznia 2014 r.