6 lutego 2014 r. w Pałacu Prezydenckim miała miejsce debata z okazji 25-lecia rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu. Jej uczestnicy reprezentowali między innymi młode środowiska ideowe. W tej roli wystąpili Maciej Gdula z „Krytyki Politycznej”, Michał Łuczewski z „44” oraz Karolina Wigura z „Kultury Liberalnej”. Znacząco różnili się co do oceny tamtych wydarzeń, a liczne wygłoszone podczas debaty stwierdzenia domagają się komentarza. Nie chodzi przy tym tylko o kwestie historyczne. Jak się wydaje, spory o Okrągły Stół są zarazem sporami o naszą współczesną demokrację.
Wywracanie stołu
Okrągły Stół można krytykować z różnych, nieraz zaskakujących, pozycji. I tak Maciej Gdula stwierdził, że być może w ogóle przeceniamy znaczenie rozmowy jako metody politycznej. Dlaczego ma być ona metodą uprzywilejowaną? Może czasem lepiej najpierw się porządnie pobić, a dopiero potem podyskutować? Gdula uważa zarazem Okrągły Stół za nieprzydatny model polityczny, ponieważ było to rzekomo porozumienie między elitami, podczas gdy demokratyczna polityka powinna uwzględniać w jak największym stopniu wolę każdego. Ponadto, ustanowiło radykalnie wolnorynkowy model transformacji ustrojowej, który zwiększył nierówności i pogorszył szanse życiowe znacznej części obywateli.
Opinia Gduli jest ahistoryczna. Po pierwsze, większość Polaków chciała zmiany systemu, co podważa tezę o porozumieniu elit ponad głowami obywateli. Zresztą, przedstawiciele władzy nigdy nie podjęliby rozmów z opozycją, gdyby nie stały za nią szacunek i wsparcie przynajmniej pewnej części społeczeństwa. Po drugie, w czasie Okrągłego Stołu nie było wiadomo, że Leszek Balcerowicz zostanie ministrem finansów, a nawet, że Tadeusz Mazowiecki zostanie premierem! Już przed nim przeprowadzono zresztą pewne wolnorynkowe reformy, mające prawdopodobnie ratować pozycję partii poprzez poprawę sytuacji gospodarczej. W tym kontekście bardziej przekonująca wydaje się teza Roberta Krasowskiego, że kształt transformacji był wymuszony przez Zachód, instytucje międzynarodowe, a zatem warunki zewnętrzne.
Gdula umniejsza jednak wagę warunków historycznych. Zapomina, że przełom lat 80. i 90. to okres fascynacji wolnym rynkiem, Stanami Zjednoczonymi z prezydentem Reaganem na czele. Zachód triumfował, a amerykański model kapitalizmu powszechnie utożsamiano z wolnością, dobrobytem i postępem. O poszukiwaniu „trzeciej drogi” czy nowoczesnej socjaldemokracji nie było mowy. Lewicowe ideały większość Polaków utożsamiała z PRL i uznawała za skompromitowane. Urynkowienie gospodarki było zresztą lekarstwem na ówczesne problemy gospodarcze Polski. Dziś coraz lepiej zdajemy sobie sprawę ze społecznych kosztów polskiej transformacji, ale 25 lat później wszyscy jesteśmy mądrzejsi. Ignorowanie ówczesnego stanu świadomości jest błędem. Błędem tym bardziej zaskakującym, że lewica na ogół nie ma problemu z historycznym rozumieniem i usprawiedliwianiem ideowych fascynacji różnymi odmianami marksizmu – choćby wyjaśniając postawy wielu przedstawicieli polskiej inteligencji. Wówczas kontekst historyczny odgrywa znaczącą rolę. W 1989 r. dziwnym trafem przestaje mieć znaczenie. Jest też co najmniej wątpliwe, czy zrealizowany w Polsce model transformacji był rzeczywiście radykalnie wolnorynkowy. Zarówno prywatyzacja czy ograniczanie świadczeń socjalnych, jak i inne głębokie zmiany nie są szokujące na tle podobnych regulacji w innych państwach zachodnich.
Okrągły Stół otworzył nową epokę w polskiej polityce. Erę kultury demokratycznej, która zastąpiła autorytarny model polityczny, i która wymusza przyjęcie nowych standardów politycznych i moralnych. | Tomasz Sawczuk
Co więcej, oba przywołane poglądy Macieja Gduli – że czasem jatka jest lepsza od dyskusji, oraz że polityka powinna być bardziej demokratyczna niż przy Okrągłym Stole – kryją w sobie sprzeczne dążenia. Gdula jest autorem przedmowy do książki Chantal Mouffe „Polityczność”, w której belgijska filozof twierdzi śladem Carla Schmitta, że polityczność w swoim najgłębszym sensie opiera się na konflikcie. W praktyce polityka polega na motywowanej przez zbiorowe namiętności walce konkurencyjnych projektów światopoglądowych.
Jak pogodzić takie podejście z pomysłem radykalnie demokratycznej polityki, w której to wszyscy obywatele mają być zaangażowani w proces polityczny? Przecież należyte wysłuchanie wszystkich ostatecznie wymaga właśnie otwartości i zgody, nie zaś wyłącznie podsycania konfliktu. Jak zatem promować ideę opartej na szacunku dyskusji, a jednocześnie z entuzjazmem zachęcać, by taką debatę poprzedziła, jak to ujął Maciej Gdula „porządna rozróba”?
Protesty, strajki i manifestacje to dopuszczalne narzędzia polityczne, mieszczące się w granicach demokracji. Jednak decyzja osiągnięta przemocą ma się nijak do polityki demokratycznej i ma się też nijak do woli ludu. Polityka taka przypomina raczej dręczenie chwilowych przegranych przez chwilowych zwycięzców, a jej gloryfikacja jest niczym więcej jak niebezpiecznym uszlachetnianiem barbarzyństwa.
Kłopoty z demokracją
Podobny problem z demokracją ma ideowa prawica. Michał Łuczewski stwierdził w Pałacu Prezydenckim, że Okrągły Stół był początkiem nowoczesności w Polsce. W konsekwencji prowadzenia rozmów z władzą przez opozycję, źli przestali być złymi, zaś dobrzy stracili swą szlachetność. Od tej pory podział na dobro i zło przestał być jasny. Polityka straciła swój wymiar moralny. Ostateczny cel historii ustąpił miejsca niekończącym się politycznym targom, nie zmierzającym do niczego konkretnego.
Łuczewski ma rację. Z perspektywy czasu widać, że Okrągły Stół otworzył nową epokę w polskiej polityce. Erę kultury demokratycznej, która zastąpiła autorytarny model polityczny, i która wymusza przyjęcie nowych standardów politycznych i moralnych. Dlatego właśnie jego terminologia jest nieadekwatna.
W demokracji pytania o absolutne zło i absolutne dobro okazują się drugorzędne. Demokratyczna polityka wyprzedza moralność, starając się o porozumienie skonfliktowanych stron. Czy owa kultura demokratyczna pozbawiona jest zatem wartości? W żadnym razie! O ile autorytarna logika może skutkować rządami złych nad dobrymi lub dobrych nad złymi – a przynajmniej tych, którzy ogłaszają się dobrymi nad tymi, którzy są rozmaicie stygmatyzowani – kultura demokratyczna wnosi do życia wspólnoty liczne trwałe standardy i wartości. „Kultura demokratyczna” oznacza przy tym tyle, co świat demokracji liberalnej, liberalizm ściśle związany z demokracją. Demokracja nieliberalna w dalszym ciągu poruszać się musi wewnątrz logiki autorytarnej.
Co to za standardy i wartości? To tak podstawowe kwestie jak poszanowanie praw jednostkowych, rządy prawa czy działanie instytucji sprawiedliwości proceduralnej. Częściowo mogą być one realizowane i w ramach modelu autorytarnego. Ale zasadniczym standardem odróżniającym kulturę demokratyczną od polityki autorytarnej jest samopowściąganie się stron sporu. Ostateczne zwycięstwo którejkolwiek strony konfliktu, połączone z całkowitym pognębieniem przeciwnika, to porażka systemu demokratycznego. Kultura demokratyczna zawsze przedkłada rozmowę nad przemoc, reformę nad rewolucję i uznanie nad poniżenie.
Taka polityka może wydawać się nudna. Może nie porywać ludzi ani nie stawiać wielkich celów moralnych. Jest to realny problem, przez który liberalnej demokracji stale zagraża populizm. Ale nie musi tak być. Nie będzie tak, gdy zauważymy, że codzienne przełamywanie wzajemnych konfliktów i uprzedzeń, współpraca w imię lepszej przyszłości to nie cele błahe i mało ciekawe. W istocie trudno o coś bardziej doniosłego! W rzadkich chwilach, gdy taka współpraca przybiera formy symboliczne – jak w wypadku Okrągłego Stołu – nie mamy do czynienia z oportunizmem, knowaniami elit czy zdradą, lecz z powszednią poezją sprawiedliwości w uroczystej szacie. Wbrew twierdzeniom reprezentantów polskiej lewicy i prawicy, bieżąca praktyka polityczna nie potrzebuje dalszego uświęcenia – ani krwią, ani rycerskością, ani niczym innym.