Do powszechnej mody na wyśmiewanie się z naiwnych i niedouczonych młodych studentów ostatnio dołącza moda na utyskiwanie nad intelektualistami – niby starszymi, aczkolwiek miejscami bliźniaczo do studentów podobnymi. Niedawno Marcin Król krytykował intelektualistów za brak wrażliwości społecznej na cierpienia innych grup niż własna („Gazeta Wyborcza” 7 lutego 2014). Temat ten podjął Jan Hartman w artykule „Sokrates na polskiej biesiadzie” („Gazeta Wyborcza” 1 marca 2014). Hartman skrzętnie odnotowuje, że humanistyka jest w Polsce spychana na margines, by następnie przyłączyć się do żałobnego chóru i ochoczo zająć jej dobijaniem, chciałoby się rzec – eutanazją. Skoro zarówno studenci, jak i kadra naukowa, są bezwartościowi, być może należałoby zlikwidować nie tylko katedrę filozofii w Białymstoku, ale w ogóle zamienić uniwersytety na szkoły wieczorowe. Sądzę jednak, że humanistów da się uratować przed ich własnym sceptycyzmem.
Zgadzam się z przytłaczającą większością przedstawicieli humanistyki, że nie wszystkie dziedziny kultury powinny podlegać rynkowej logice. Od humanistyki nie powinniśmy wymagać praktyczności, a badania uniwersyteckie powinny cieszyć się wolnością. Wiele wskazuje zresztą na to, że w dłuższej perspektywie owe „niepraktyczne” badania i tak współtworzą coś, co post factum uznajemy za trzon kultury. Powinniśmy jednak wymagać od humanistyki pewnego związku z życiem. Samobiczowanie Hartmana pozostaje z owym życiem w niewielkim związku.
Jeszcze więcej kwękania
Hartman może lamentować do woli, ale jego jeremiady są próżne. W pełnym goryczy tonie pisze o coraz mniejszej roli filozofii w życiu publicznym, choć wie dobrze, że znaczna część filozofów już dawno temu przekształciła się w inżynierów, którzy budują coraz wymyślniejsze modele liczydeł, zamiast zainwestować w kalkulator. Nikt więc nie będzie po nich rozpaczać. Biadając nad biegiem dziejów, Hartman zauważa, że filozofia rozczłonkowała się na rozliczne dziedziny, wiążąc się nieraz z odmiennymi kierunkami badań. Coraz trudniej mówić o niej współcześnie jako o jakimś szczególnym, wyjątkowym narzędziu poznania.
Ale to od filozofów – jako humanistycznych intelektualistów – zależy w największej mierze, co ze sobą poczną. Ulokowanie ich umiejętności jest zadaniem do rozwiązania, nie zaś problemem, wobec którego należy obrażać się na świat. Hartman sam słusznie zauważa, że w humanistach tkwi pewien potencjał mądrości, który może być bezpowrotnie utracony. Pisze to jednak z pozycji arystokraty, który utracił swój dwór, nie zaś z pozycji demokratycznego gracza. Być może zatem to nie tylko demokracja powinna dojrzeć do humanistów, ale i humaniści dojrzeć do demokracji. Ich niedojrzałość jest bowiem bardziej zawiniona.
Demokracja i nowa humanistyka
Pozycja humanistów we współczesnej demokracji jest pochodną rozpoznania ich realnego znaczenia. Od zamykania wydziałów filozofii bardziej obawiać się należy nieobecności w sferze publicznej kultury krytycznego myślenia. Tymczasem między jednym a drugim nie występuje dziś wcale oczywisty związek. Zagrożeniem dla krytycyzmu nie jest też, jak można wnioskować z tekstu Hartmana, egalitaryzacja społeczeństwa.
Znaczna część filozofów już dawno temu przekształciła się w inżynierów, którzy budują coraz wymyślniejsze modele liczydeł, zamiast zainwestować w kalkulator.| Tomasz Sawczuk
Otóż produktów takiej kultury może być tyle samo, co w przeszłości, albo i więcej, ale zarazem siła ich oddziaływania może okazać się relatywnie mniejsza. O najważniejszych sprawach nie decydują już doradcy króla ani nieliczące się z opinią tłumów elity. Decyduje o nich przeciętny wyborca, przeciętny uczestnik sondażu.
Nie jest to jednak powód, dla którego należałoby intonować żałobne pieśni lub biernie przyglądać się upadkowi ludzkości. Każde kolejne pokolenie głosi upadek cywilizacji, która jak dotąd złośliwie wciąż nie upadła. Przenikliwy intelektualista w rodzaju Hartmana mógłby skorzystać z tej obserwacji i stwierdzić, że to nie groźba upadku jest tym, co nas martwi, lecz że kieruje nami strach przed nowymi wyzwaniami. Humaniści boją się, że w istniejących warunkach nie uda im się dokonać niczego ważnego. Również i ten strach nie jest nowy – to tylko aktualna wersja pragnienia wybudowania pomnika trwalszego niż ze spiżu. Jednak szczególnym wyzwaniem zdaje się niektórym intelektualistom – nawet tym, którzy zrezygnowali już z wszelkich górnolotnych ambicji – że stali się już całkowicie zbędni.
W obliczu trudnej pozycji humanistyki we współczesnej kulturze pomocne mogą się okazać dwie wskazówki.
Co się (nie) śni filozofom
Po pierwsze, skoro jest źle i humanistom nie podoba się kształt dyskusji, należy zmienić jej temat. Niedawno zmarły liberał Ronald Dworkin był jednym z niewielu współczesnych myślicieli, którzy mieli odwagę stwierdzić: mamy obiektywny obowiązek uczynić ze swoim życiem coś wartościowego. Fakt, że jest to dzisiaj sąd kontrowersyjny pokazuje, jak daleko filozofia wycofała się z życia publicznego. Humaniści muszą odzyskać odwagę mówienia o ważnych kwestiach i nauczyć się robić to tak, aby nie wyjść na żałośnie śmiesznych.
Z tej perspektywy filozofia okazuje się sprawą nader praktyczną. Jako element edukacji obywatelskiej powinna znaleźć się w programach nauczania zarówno w szkole średniej, jak i na uczelniach wyższych. Ale nie w formie odpytywania z systemów metafizycznych – lecz w formie rozwiązywania dylematów etycznych. Gdyby Michael Sandel – jeden z głównych orędowników myśli komunitariańskiej – mówił zbyt wiele o substancji świata, zapewne nie wygłaszałby wykładów dla tysięcy słuchaczy na stadionach.
Z kolei, w uzupełnieniu kwestii indywidualnego postępowania, warto zwrócić uwagę na temat dotknięty przez Marcina Króla. Chodzi mianowicie o wartości, którymi powinny kierować się instytucje polityczne. O respektowanie dwóch fundamentalnych kierunków układania sprawiedliwego społeczeństwa – maksymalizacji wolności w sferze prywatnej oraz solidarności w sferze publicznej. Dyskusje polityczne, prawne i ekonomiczne są zarazem zawsze dyskusjami o moralności. Nie sposób wyobrazić ich sobie w oderwaniu od refleksji filozoficznej.
Zaniedbana równość
A oto druga wskazówka: ludzi trzeba lubić, a nie nimi pogardzać. Uzyskanie większych praw i życiowych szans przez tak wielkie rzesze obywateli to wspaniałe osiągnięcie naszej kultury. Osiągnięcie zarazem niepełne, o czym przypominają nam wciąż istniejące obszary biedy i dyskryminacji, które są nie do pogodzenia z ideałami sprawiedliwości.
Filozofia okazuje się sprawą nader praktyczną. Jako element edukacji obywatelskiej powinna znaleźć się w programach nauczania zarówno w szkole średniej, jak i na uczelniach wyższych.| Tomasz Sawczuk
Osiągnięcia tego nie można przekreślić butną refleksją, że ludzie powinni być inni. Każdy z nas jest w jakiś sposób szczególny, posiada swoje własne przyzwyczajenia, marzenia i obowiązki, wywodzi się z takiego czy innego miejsca. Każdemu należy się też szacunek i uwaga. Cóż z tego, że z punktu widzenia jednego czy drugiego „inteligenta” cele wielu ludzi są błahe? Zawody o tytuł największego ekscentryka zostawmy artystom. Zawody o tytuł największego świętego pozostawmy pustelnikom. Łączy nas wspólny wysiłek tworzenia dobrego społeczeństwa wypełniany ramię w ramię. Projekt ten podlega dyskusji i krytyce, w którą ma prawo włączyć się każdy i w której każdemu należy podać rękę na równych prawach. Filozofowie nie mogą już dłużej przebywać w świecie idei, spoglądając z góry na maluczkich, dyktując prawdę do książęcych zarządzeń.
Książki i polityka
Humaniści mają więc potężną pozytywną rolę do odegrania. Tyle że zamiast narzekać na demokrację, do czego sprowadza się de facto tekst Hartmana, powinni wreszcie ją zaakceptować. Zamiast z nią walczyć, powinni odnaleźć w niej własne miejsce. „Zniżyć się” do poziomu uczestnictwa w szeroko pojętej polityce, do zrozumiałego dla wszystkich sposobu mówienia, do publicystyki, w którą – jak twierdzi – zmuszony był pójść Hartman, a poszedł też i Król. I widzieć to nie jako poniżenie własnej godności, lecz jako naturalny element funkcjonowania w systemie, który opiera się na dyskusji i ważeniu interesów. W którym przykładowe spory humanistów z ministrem nauki są czymś normalnym, nie zaś wielkim utrapieniem. Hartman widać wolałby jednak wprowadzać zmiany z pozycji doradcy księcia lub wolałby może, żeby sprawiedliwość zapanowała na świecie samoistnie. A przecież wie dobrze, że świat nie będzie sprawiedliwy, jeżeli go takim nie uczynimy.
Co do ważenia interesów, to interes humanisty jest zasadniczo jasny – przeczytać jak najwięcej książek przy jak najwyższym komforcie życia. Interes społeczny względem humanistów jest dwojaki. Po pierwsze, umożliwić im to, ponieważ kultura, w której istnieje grupa takich beztroskich kujonów jest lepsza od kultury, w której takiej grupy nie ma. Ale po drugie, i jest to obowiązek spoczywający tylko i wyłącznie na sumieniach humanistów, w interesie społeczeństwa leży otrzymanie informacji zwrotnej – świeżych idei, projektów odpowiedzi na trudne i strategiczne pytania. Owe pomysły mogą okazać się ciekawe i wartościowe. Choć nie ma gwarancji, że okażą się ważniejsze od postulatów wypływających z protestu biednych czy rozdrażnienia przedsiębiorców – w pewnym sensie wszyscy oni są bliżej życia. Ta różnorodność perspektyw sama w sobie jest wartością.
Humanistyka nie jest zależna od użyteczności. Jej uzasadnieniem jest idea wspólnoty, jaką chcemy tworzyć. Bezinteresowne ustanowienie wolnej humanistyki powinno spotkać się z jej bezinteresowną odpowiedzią. Brak tej odpowiedzi jest równoznaczny społecznemu konserwatyzmowi. Jeżeli mamy uczynić z życia coś wartościowego, nie ma dla humanisty większego celu, jak przekroczyć swój egoizm na rzecz większego dobra. W tym celu trzeba jednak porzucić gorycz. I pogodzić się z własnymi ograniczeniami.