Wybory parlamentarne na Węgrzech utrzymały status quo – przynajmniej z grubsza rzec ujmując. Viktor Orban zachował niekwestionowane przywództwo, dominację na scenie politycznej. Nikt, bez jego wiedzy nie zdoła rozwinąć skrzydeł w Fideszu. Żadna istotna decyzja nie obędzie się bez jego osobistego udziału. Niestety, obywatelom Węgier trudno pojąć bezkres geniuszu Orbana…
Należy podkreślić istotny paradoks i dwuznaczność ostatnich wyborczych wyników Orbana. Według nowego prawa wyborczego wprowadzonego przez lidera Fideszu 66 posłów zostało wprowadzonych do węgierskiego parlamentu na zasadzie wyborów proporcjonalnych, natomiast 103 deputowanych na zasadzie większościowej w jednomandatowych okręgach wyborczych. W pierwszej grupie Fidesz uzyskał 44,57% głosów czyli 37 głosów parlamentarnych, w drugiej grupie 44,24 % głosów zagwarantowały mu 96 posłów. Reasumując, Fidesz uzyskał dwie trzecie głosów w parlamencie przy jednoczesnym wyniku wyborczym sięgającym nieco ponad 44 %. Należy także zauważyć nieznaczny spadek frekwencji wyborczej: 61,24 % w tych wyborach oznacza wzrost absencji o 3% w porównaniu z wyborami w 2010 r.
Oczywiście, taki wynik dla większości europejskich przywódców politycznych mógłby uchodzić za cud. Aczkolwiek to tylko 3 proc. więcej, niż uzyskała Angela Merkel w zeszłym roku.
Klęska demokracji przed wyborami
Obserwatorzy OBWE zwrócili uwagę na powszechne wykorzystanie państwowych kanałów i instytucji publicznych do szerzenia propagandy partyjnej. Nie zareagowali natomiast na „Putinowski” styl prowadzenia kampanii wyborczej: obniżenie cen energii tuż przed wyborami, redystrybucję koncesji tytoniowych wśród zwolenników Fideszu, nacjonalizację prywatnych pakietów ubezpieczeń celem obniżenia długu publicznego. Obserwatorzy OBWE zbagatelizowali także liczne przykłady gwałcenia wolności mediów przed wyborami.
Zdystansowani liberałowie celebrują martwicę instytucjonalną, naiwnie fetyszyzując rządy prawa.| Paul Gradvohl
Viktor Orban zapewnił swoich zwolenników, iż Fidesz stanowi jedyną gwarancję pozycji Węgier w Europie. Jednocześnie polityk ten zdystansował się od radykałów – skrajna lewicę oskarżał o szerzenie nienawiści, a Jobbik o próby pozbawienia Węgier należnego im miejsca w UE. Skupiając się na krytyce konkurentów politycznych, Orban uniknął konieczności zaprezentowania jakiegokolwiek programu konkretnych reform. Zamiast budzić debatę przedwyborczą, doprowadził on do zaniku sfery publicznej, osłabił zmysł krytyczny obywateli, omamił ich pustą retoryką.
Jeśli weźmiemy sądy wygłaszane przez Orbana na poważnie, oznaczałoby to, że połowa węgierskich wyborców to nienawidzący demokracji i wolnego rynku komuniści, reszta z kolei skłania się ku prawicowemu, autorytarnemu reżimowi. W wizji tej jedynie Fidesz może utrzymać Węgry na właściwej ścieżce rozwoju. Na szczęście lub – może poprawniej należałoby to określić – niestety, dyskurs Orbana nie odzwierciedla dynamiki życia społecznego i politycznego na Węgrzech. Sytuacja Fideszu i Orbana zasadniczo różni się od pozycji CDU i Merkel. Zamiast parlamentarnego kompromisu, będziemy mieli do czynienia z jednoosobowym liderem.
Prima aprilis
Orban pokazał swoje prawdziwe oblicze, nomen omen, w prima aprilis. 1 kwietnia Węgry zawarły umowę o współpracy energetycznej z Rosją, co de facto oznacza dobrowolne uzależnienie technologiczne, energetyczne i polityczne od Rosji. Konsultacje z partnerem – Unią Europejską – zostały przez Budapeszt ograniczone do minimum.
Decyzja Orbana narusza bezpieczeństwo Węgier, jedynie pozornie umacniając pozycję kraju w regionie. Dalsza polityka gospodarcza Fideszu może doprowadzić kraj na skraj ruiny. Premier będzie coraz częściej naginał przepisy prawa i wywierał naciski na lokalne i zagraniczne firmy, w zależności od swojego poczucia humoru, bo o doświadczeniu w sektorze ekonomiki ciężko w przypadku Orbana mówić. To on, samodzielnie, określać będzie granice suwerenności Węgier – niezależności politycznej, czy ekonomicznej.
Sukces narodowców
Można by spytać: czyjej tak naprawdę suwerenności? Kto jest dzisiaj najbardziej aktywną częścią społeczeństwa węgierskiego? Od poprzednich wyborów koalicja FIDESZ-KDNP straciła blisko 630 000 zwolenników. Koalicję popiera za to zdecydowana większość Węgrów żyjących poza granicami kraju. Milczenie o tym fakcie w oficjalnych mediach pokazuje zasięg partyjnej manipulacji. Dziś Korona Świętego Stefana zdobi skroń lidera Fideszu, a zwrot „Wielkie Węgry”, sprowadza się de facto tylko do poszerzenia elektoratu Fideszu poza granicami kraju.
Jeśli prześledzimy dokładnie wyniki wyborów, można dojść do wniosku, że głównym ich zwycięzcą okazuje się Jobbik (20,54 proc., czyli o 4 proc. więcej niż w 2010 r.). Krytykując mierne efekty polityki socjalnej i finansowej rządu, rosnące zjawisko migracji za chlebem, Gábor Vóna doprowadził do przyswojenia przez Węgrów dyskursu rodem z programu Jobbiku. Lider skrajnej prawicy nie przestaje uderzać w Romów i obwieszczać żydowskiego spisku przeciwko Węgrom. A zdezorientowane społeczeństwo zaczyna wierzyć tym kłamliwym oskarżeniom, nie dostrzegając, na co skazuje się akceptując tego rodzaju język pseudo-politycznej debaty.
Upadek lewicy
Co na to lewica? Sojusz pięciu partii lewicowych otrzymał 25,99 proc. głosów (wzrost z 19,3 proc. dla Partii Socjalistycznej w 2010 r.) – i… stał się głównym przegranym wyborów. Lewicowi konkurenci Orbana skupili swoją krytykę wokół etyki publicznej i odrzucili „system” jako całość. Gra na społecznych emocjach nie przyniosła spodziewanego efektu.
Ostatnie wybory na Węgrzech powinny stać się przestrogą dla UE.| Paul Gradvohl
Konserwatyzm po raz kolejny okazał się ideologią najsilniej zakorzenioną wśród Węgrów. Mottem rządzącej koalicji jest sanacja narodowej burżuazji – mimo to Węgrzy nie są jeszcze gotowi na zakwestionowanie całości systemu politycznego i odebrania władzy Fideszowi. Na to mogą się ważyć dzisiaj jedynie radykalni ultrakonserwatywni orędownicy amerykańskich wzorców Tea Party, pomysł dla których Miklós Horthy jest złem wcielonym. Zacietrzewienie takie nie pomaga lewicy w sformułowaniu polityki gospodarczej, która przekona wyborców. Zbyt słaba i pozbawiona wizji, wiedziona przez pozbawionych charyzmy przywódców, lewica poniosła druzgocącą porażkę.
Zwiastun zmian
Nazwanie kraju bez dostępu do morza samotną wyspą może brzmieć kuriozalnie. Lepiej mówić o Węgrzech jako o zapowiedzi tego, w co może się przeobrazić polityka europejska. Zagubione, konserwatywne duszyczki będą chętnie szukać bezpieczeństwa w akceptacji ogólnej podejrzliwości wobec cudzoziemców. Lęk społeczny spoi te wspólnoty bólu i ksenofobii. Zdezorientowana lewica traci rozeznanie w kwestiach ekonomii, a język solidaryzmu społecznego brzmi w jej ustach dość karykaturalnie. Zdystansowani liberałowie celebrują z kolei martwicę instytucjonalną, naiwnie fetyszyzując rządy prawa. Obecnie nikt w Europie nie podejmie się ryzyka ustanowienia wspólnego celu, który tak naprawdę mógłby zjednoczyć wspólnotę. Lepiej utyskiwać, narzekać, biadolić nad upadkiem kultury politycznej. Tymczasem kolejne organizmy europejskie cedują swoją suwerenność. Stają się zakładnikami Moskwy i Waszyngtonu, jeśli nie Pekinu.
Przykład węgierski może zatem okazać się cenny. Orban w przeciągu ostatnich miesięcy próbował zacieśnić relację z państwami azjatyckimi, okazjonalnie nakładając kostium azjatyckiej przeszłości Węgrów. Następnie udał się do Putinowej Canossy, odwołując się do wspólnoty losów Wschodu. Krytykując Unię Europejską, nazywa Fidesz jedynym gwarantem stabilizacji kraju we wspólnocie. Polityk ten nie boi się czerpać pełnymi garściami z przeszłości Węgier, wybierając wartości, nadając im nowe polityczne sensy oraz wypaczając je gwoli podtrzymania swego wizerunku.
Ostatnie wybory na Węgrzech powinny stać się zatem przestrogą dla UE. Europejski krajobraz polityczny szybko może ulec uproszczeniu. Dziś wszyscy, w pewnym sensie jesteśmy Węgrami.