Każdy turystyczny wyjazd kusi okazjami do stworzenia nowych, niezapomnianych obrazów. Aby dyżurna lustrzanka poradziła sobie z prawie wszystkimi możliwymi scenariuszami, potrzebuję co najmniej trzech obiektywów – szerokokątnego, standardowego i teleobiektywu. Do tego dorzucam statyw, kilka filtrów, interwalometr (do wykonywania serii zdjęć bez mojego udziału) i zapasowe baterie – lubię być przygotowany na każdą ewentualność. Tak skomponowany zestaw waży około pięciu kilogramów. Znam atrakcyjniejsze formy aktywnego wypoczynku niż zwiedzanie z odpowiednikiem worka ziemniaków na plecach lub ramieniu, ale starając się, aby intrygującej treści produkowanych fotografii towarzyszyła najwyższa możliwa jakość, jestem gotowy na poświęcenia. Bardzo często jednak – zwłaszcza w przypadku fotografów amatorów – takie poświęcenie nie jest wcale konieczne.
Minęły czasy, kiedy jakość miała swoją wagę (wyrażaną w kilogramach), a aparaty do wszystkiego były aparatami do niczego. | Maciej Spychał
Wielu turystów, zgarbionych od ciężaru lustrzanek dyndających bezwładnie na szyi, nie wie, że dobre zdjęcia z wakacji nie muszą być opłacone wizytą u kręgarza. Minęły czasy, kiedy jakość miała swoją wagę (wyrażaną w kilogramach), a aparaty do wszystkiego były aparatami do niczego. Sensory fotograficzne większych rozmiarów (chodzi o fizyczny rozmiar, a nie liczbę megapikseli), które jeszcze niedawno wraz z peryferiami potrzebowały sporo przestrzeni w ciężkim korpusie lustrzanki, dzisiaj mieszczą się w aparatach bardzo zbliżonych rozmiarem do automatycznych „małpek” z lat 90. lub cyfrowych kompaktów sprzed kilku lat.
Patrząc na ofertę rynku aparatów bez lustra i jakość optyki zarówno tej wymienialnej, jak i zintegrowanej, łatwo dojdziemy do wniosku, że kupowanie lustrzanki ze standardowym obiektywem do typowo konsumenckich zastosowań jest przeciwskuteczne. Jakość obrazu generowanego przez plastikowy obiektyw rodem z jajka z niespodzianką kastruje możliwości dużego sensora, który przecież jest uzasadnieniem dla całej złożoności i wielkości lustrzanki.
Podobnie jest z mnogością dostępnych funkcji. Większość z nich pozostaje nieużywana, a jest główną przyczyną rozmiaru aparatu. Możliwość fotografowania w formacie RAW zamiast JPEG też przestała być argumentem. Brak RAW w kompaktach był ograniczeniem czysto programowym mającym na celu zwiększenie sprzedaży droższych lustrzanek. Jeżeli ktoś ma ochotę wyciskać soki z RAW w postprodukcji, nic nie stoi na przeszkodzie – wszystkie bezlusterkowce mają opcję fotografowania w tym formacie. Większość konsumentów jednak nadal woli zajmujące mniej miejsca JPEG-i, odpowiednio pokolorowane przez automatykę aparatu, gotowe do pokazania od razu po włożeniu karty pamięci do komputera/telewizora.
Kolejnym atutem bezlusterkowca jest to, że brak fizycznego mechanizmu podnoszenia lustra i tzw. elektroniczna migawka pozwalają osiągać większą liczbę klatek na sekundę. Szybkostrzelność jest ograniczana programowo, a fizycznie wyznaczą ją tylko przepustowość elektroniki przesyłającej dane z sensora do karty pamięci i szybkość zapisu dyktowana przez model karty. Najdroższe lustrzanki wykonują 14 klatek na sekundę, a najnowsze bezlusterkowce mogą w tym samym czasie zapisywać obraz nawet 40 razy.
Zmiany w mentalności zarówno klientów, jak i sprzedawców następują powoli. Na ulicach nadal widać efekty wielu lat marketingu przedstawiającego duże i drogie lustrzanki jako synonim jakości. | Maciej Spychał
Jedyną cechą małych, nowoczesnych aparatów bez lustra mogącą zaskoczyć in minus jest prędkość ustawiania ostrości na fotografowanym obiekcie. Tutaj lustrzanki mają nadal niedużą przewagę, jednak kurczy się ona w bardzo szybkim tempie i blednie, jeśli weźmiemy pod uwagę ograniczoną liczbę i rozmieszczenie punktów ustawiania ostrości – bezlusterkowce mogą ostrzyć za pomocą właściwie dowolnego punktu w kadrze.
Nowe, lżejsze i szybsze aparaty bez lustra zyskały dodatkowo na atrakcyjności po niedawnej premierze pierwszego bezlusterkowca z wymienną optyką, dysponującego pełnoklatkowym sensorem. Coś do tej pory zarezerwowanego dla dużych aparatów skierowanych do profesjonalistów znalazło się w obudowie różniącej się od współczesnego telefonu tylko grubością, ale już nie rozmiarem. Nie trzeba było długo czekać, żeby osoby zarabiające na fotografii doceniły lekkość i poręczność tego typu rozwiązania. Rozmiar sensora wpływa na rozmiar niezbędnych obiektywów, dlatego oszczędności wagowe ograniczają się w takim wypadku tylko do korpusu. Bezlusterkowce o sensorach mniejszych niż pełnoklatkowe mają zauważalnie i, co ważniejsze, odczuwalnie mniejsze obiektywy.
Dobry bezlusterkowy aparat leży na innej półce niż najpopularniejsze lustrzanki. Dwóch największych graczy na rynku nie angażuje się zbyt aktywnie w trwającą rewolucję. Wiedzą, że oznaczałoby to kanibalizację własnych podstawowych modeli, które jako rozpoznawalne, sprawdzone produkty generują od lat lwią część ich dochodów. Dlatego zmiany w mentalności zarówno klientów, jak i sprzedawców następują powoli. Na ulicach nadal widać efekty wielu lat marketingu przedstawiającego duże i drogie lustrzanki jako synonim jakości. Zazwyczaj jest to jakość wyłącznie potencjalna, bo – jak wielokrotnie już na łamach „Kultury Liberalnej” wspominałem – za zdjęciem nie stoi aparat tylko człowiek.