Oto trzy tysiące lekarzy i studentów „uznaje”, „przyjmuje prawdę” i „stwierdza” m.in., że prawo boskie jest ważniejsze od ludzkiego, a narządy płciowe są podwójnie święte (co prawda rangą świętości uhonorowano całe ciało, przy czym narządy płciowe uznano ponadto za „sacrum w ciele ludzkim”). Następnie sygnatariusze deklaracji wyliczają, czego jako lekarze nie zamierzają czynić pacjentom. Dokument ociera się o groteskę nie tylko w formie, ale i treści, kiedy to okuliści i stomatolodzy uroczyście zobowiązują się do nieprzeprowadzania zabiegów in vitro (tego akurat zabrania im nawet prawo ludzkie). Mimo to jego wagi nie można łatwo bagatelizować. Po pierwsze dotyczy on zagadnienia, jak daleko państwo liberalne może podążyć w koncesjach na rzecz wiary religijnej w zakresie spraw publicznych. Po drugie, deklaracja ta dotyczy autentycznych i głębokich potrzeb ludzi, którzy wykonując swój zawód, stykają się z trudnymi dla nich wyborami moralnymi.

Zbawienne procedury

Bioetyczne debaty powracają do nas regularnie, a ich zwyczajowy przebieg i argumenty stron są dobrze znane. Najpierw wybucha religijnie motywowany sprzeciw pewnej grupy osób wobec polityki państwa w określonej sprawie. W odpowiedzi obrońcy neutralności światopoglądowej państwa oburzają się na wszechobecność dyskursu religijnego w przestrzeni publicznej. Strona religijna ripostuje, że neutralność światopoglądowa nie istnieje i że zwolennicy świeckiego państwa bronią w praktyce swojego prawa do reglamentowania tego, w co wolno wierzyć. Na to liberałowie zazwyczaj reagują jeszcze większym oburzeniem lub alternatywnie przechodzą z argumentacji świeckiej na religijną, próbując nieomal dowodzić, że Chrystus popierałby liberalną demokrację.

Odpowiedź na wątpliwości sygnatariuszy deklaracji wiary wcale nie jest oczywista i bezdyskusyjna. W rzeczy samej to strona religijna ma rację w tak postawionym sporze – bywa, że wiara religijna musi ustąpić na rzecz demokratycznej polityki. Nie dlatego, że w ten sposób realizuje się bezstronność światopoglądowa państwa, lecz dlatego, że rozmaite światopoglądy (w tym religijne) nie zawsze dają się pogodzić z ideałami liberalnej demokracji. W podobnej przecież sytuacji zostaje postawiony obywatel, który łamie prawo – zachowuje się tak, jakby dana regulacja go nie dotyczyła – co musi spotykać się z właściwą reakcją organów państwa. Tego rodzaju spory muszą być zatem ostatecznie rozstrzygane przy użyciu władzy politycznej.

Bywa, że wiara religijna musi ustąpić na rzecz demokratycznej polityki. Nie dlatego, że w ten sposób realizuje się bezstronność światopoglądowa państwa, lecz dlatego, że rozmaite światopoglądy nie zawsze dają się pogodzić z ideałami liberalnej demokracji. | Tomasz Sawczuk

Z czasów wojen religijnych płynął dla Europy wniosek, że nikt nie powinien być dyskryminowany ze względu na żywione przekonania, a sprawy publiczne powinny być regulowane w drodze zgody wszystkich zainteresowanych. Za cenę pewnych ustępstw ze strony każdego obywatela miało to gwarantować społeczny pokój. Ustępstwa owe polegają choćby na tym, że bywamy obligowani do zawieszenia swoich przekonań na kołku w interesie realizacji publicznych potrzeb. Alternatywa, polegająca na braku koncesji ze strony wolności na rzecz społeczności, prowadziłaby do anarchii sprowadzającej się do rządów silniejszego.

Dlatego w miejsce samodzielnego rozstrzygania wszelkich dylematów moralnych nowoczesne państwo proponuje zapewniać sprawiedliwe rozstrzygnięcia na bazie zinstytucjonalizowanych procedur. Mają one regulować wszelkie relacje społeczne o charakterze publicznym. Dlatego lekarz, policjant czy sędzia w wielu sytuacjach nie musi się zastanawiać, jak postąpić – zostało to zadecydowane za niego. I tak stróż prawa nie może zrezygnować ze ścigania dilera narkotyków, ponieważ osobiście uważa, że narkotyki powinny być prawnie dopuszczone do sprzedaży, a sędzia nie może skazać kogoś za upodobanie do disco polo, ponieważ sam słucha bluesa. A zatem tak długo, jak procedury są należycie wypełniane, nie jest istotne, kto jest ich wykonawcą.

Jak stwierdził biskup Stefan Regmunt, przewodniczący Zespołu ds. Służby Zdrowia przy Episkopacie Polski, deklaracja wiary lekarzy to „uczenie nas, byśmy się przyznawali do tego, że mamy jakąś hierarchię wartości, że ta hierarchia się nie zmienia niezależnie od tego, jaki zawód wykonujemy”. Jeżeli jednak praca lekarza jest regulowana pewnym zespołem procedur wypracowanych przez odpowiednie instytucje państwowe, nie wiadomo, na czym miałaby polegać zmiana poglądów związana z jej wykonywaniem – osobiste poglądy są z punktu widzenia procedury niewidoczne.

Liberalne diabły

Niektórzy uważają, że nie istnieje jednak nie tylko „neutralność światopoglądowa” – niemożliwe jest także „zostawienie prywatnych poglądów w domu”. To właśnie stwierdził biskup Regmunt. W tym miejscu zaczyna się spór o to, czy powinniśmy wykonywać nasze obowiązki ze względu na rozmaite role, które odgrywamy w życiu – role obywatela, członka wspólnoty mieszkaniowej, nauczyciela, matki, kibica sportowego itp. – czy też wszystkie nasze działania powinna spinać zasada nadająca życiu jedność, gdy „hierarchia wartości się nie zmienia”. Po pierwsze zatem ‒ czy jeden człowiek może posiadać wiele moralności? To tylko z pozoru proste pytanie. Przecież adwokat dysponujący informacjami o winie swojego klienta w dalszym ciągu go broni. Czy nieupublicznienie tej wiedzy czyni go jednak złym człowiekiem? Czy adwokaci powinni ogłosić deklarację, zgodnie z którą będą bronić jedynie niewinnych? Po drugie zatem ‒ czy lepiej być dobrym obywatelem, czy raczej dobrym człowiekiem?

Gdyby wszyscy zgadzali się we wszystkim, z pewnością sprawy polityki byłyby prostsze. Ale społeczeństwo – nawet polskie – nie składa się z aniołów, a świat prostszy to niekoniecznie świat lepszy. | Tomasz Sawczuk

Liberalizm, który ceni żywą i bogatą sferę publiczną oraz nie uznaje dogmatu jednej idei, zasadniczo wspiera wizję obywatela, który aktywnie i świadomie realizuje się w rozmaitych rolach społecznych. Przejawiana przez wielu potrzeba układania owych ról w spójną opowieść o własnym życiu wcale nie musi się jednak z takim podejściem kłócić. Tak przygotowanemu do życia w liberalnej demokracji obywatelowi podpisywanie się pod deklaracją wiary nie przyszłoby raczej do głowy – albo akceptowałby swoją rolę lekarza jako naturalną, albo wybrałby inny zawód czy specjalizację (choć nie powstrzymało to od podpisu wspomnianych okulistów i stomatologów).

Jeżeli chodzi o kontekst polityczny, właściwy dla kwestii deklaracji wiary, to nasze czyny tak czy inaczej podlegają publicznie nałożonym ograniczeniom. Motywy, dla których działamy w zgodzie z owymi ograniczeniami, pozostają drugorzędne. Liberalizmowi wystarczy tu, że instytucje funkcjonują tak, jak zostały zaprojektowane. Pytanie o to, czy lepiej być dobrym obywatelem, czy dobrym człowiekiem, jest więc ostatecznie mylące. Obie te kwestie trzeba rozpatrywać w odmiennych kontekstach. O ile powinności dobrego obywatela dotyczą publicznych reguł kooperacji, o tyle poszczególne ideały dobrego człowieka zależą od indywidualnej wiary.

Takie ujęcie prowadzić może do wniosku, że – jak pisał Kant – nawet naród rozumnych diabłów jest w stanie stworzyć dobrze zorganizowane państwo. To między innymi dlatego niektórzy brzydzą się liberalizmem, niesłusznie przypisując mu promowanie moralnej zgnilizny. Kantowski paradoks lepiej postrzegać jako historyczną zdobycz ludzkości. I jako cenę za pewność, że przy każdej poważniejszej kontrowersji moralnej państwo nie przeistoczy się w piekło. Gdyby wszyscy zgadzali się we wszystkim, z pewnością sprawy polityki byłyby prostsze. Ale społeczeństwo – nawet polskie – nie składa się z aniołów, a świat prostszy to niekoniecznie świat lepszy. A tym, którzy myślą o sobie jako przepełnionych dobrymi chęciami aniołach, warto przypomnieć, że dobrymi chęciami właśnie piekło jest wybrukowane.