Przegląd teatralnych debiutów reżyserskich z całej Europy to doskonała okazja do obserwacji emocji i postaw najmłodszej generacji tego wielonarodowego kontynentu. Teatr to przecież swoista agora, na jego deskach toczy się często zażarta debata nad kształtem publicznego życia. Możliwość takiego sondującego oglądu oferuje coroczny festiwal Premières w Strasburgu. To właśnie do stolicy Alzacji na początku czerwca zjechały zespoły z Polski, Litwy, Szwajcarii, Włoch, Niemiec, Węgier, Belgii, Francji. Premières to wielonarodowy program inscenizacji, które znaczą początek indywidualnych reżyserskich dróg w instytucji teatru. Choć to głównie spektakle zrobione przez ludzi młodych, często wprost w imieniu swoich rówieśników, to jednak o rzeczywistości, która jest udziałem wielu pokoleń. W tym trzeszczącym od napięć kontynencie teatr młodych twórców zmaga się z problemem wspólnoty, która raz jawi się jako opresyjny kolektyw lub przeciwnie, niesie nadzieje na utopijną harmonię. Ta różnica często pokrywa się z dawnymi granicami politycznymi między Wschodem a Zachodem.

 Miejsce graniczne

Sama lokalizacja festiwalu niesie ze sobą bardzo silny komunikat. Taki obszar musi posiadać znaczący symboliczny ładunek. Strasburg – piękne niewielkie francuskie miasto tuż nad Renem, którego wschodni brzeg należy już do Niemiec; stolica Alzacji; siedziba Parlamentu Europejskiego. Miasto o pokrętnej tożsamości, rozrywane między kulturą i polityczną władzą skłóconych sąsiadów, ale także obdarzone silną lokalną alzacką świadomością. A na to wszystko nakłada się pokolonialny bagaż Francji ze wszystkimi odcieniami Maghrebu, którego mieszkańcy rozproszyli się po dawnej metropolii i dotarli również na wschodnie rubieże byłego imperium. Te warstwy uzupełnia oczywiście cały sztafaż dzisiejszej globalnej migracji.

Ze scen festiwalu Premières wyłania się świat kruchych tożsamości, którego mieszkańcy stąpają po grząskim gruncie rozsypanych opowieści o własnej historii, intymności i rolach społecznych. | Marek Staszyc

Strasburg jest niczym szyld współczesnej Europy – pokawałkowanej, zlepionej z nieprzystających fragmentów, barwnej, ale często także zdezorientowanej, pełnej lęków i niechęci. Również ze scen festiwalu Premières wyłania się świat kruchych tożsamości, którego mieszkańcy stąpają po grząskim gruncie rozsypanych opowieści o własnej historii, intymności i społecznych rolach. To świat, w którym każde niemal słowo należy uważnie przefiltrować, zanim podejmie się próbę spisania na nowo jakiejkolwiek sensownej narracji. Ze sceny nie padają postulaty powrotu wielkich, mesjańskich ideologii, których upadek kosztował tyle ofiar. Sens wspólnego działania opiera się na kruchych fundamentach – ich budowa to niekończące się zadanie, uciec przed nim jednak nie sposób.

Piekło to inni, czyli „Amatorki” Eweliny Marciniak 

Potrzeba redefinicji najważniejszych pojęć języka, którym nazywamy naszą codzienność zaczyna się już na poziomie najbardziej intymnym – rodziny. To główny wątek spektaklu polskiej reżyserki Eweliny Marciniak, która zainscenizowała wczesny dramat Elfriede Jelinek, „Amatorki”. Właśnie to przedstawienie otwierało przegląd. Publiczność witana była przez roztańczoną na scenie grupę młodych ludzi. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków prężyło się niczym na konkursie piękności i jednocześnie gimnastykowało się niczym sportowcy przed zawodami. I rzeczywiście był to wstęp do morderczej walki o szczęście w życiu, której reguły nie dają jednak nikomu szansy na zwycięstwo. Zgodnie z zasadami tej pogoni kobiety chętnie ulegają patriarchalnym normom, ale mężczyzn traktują jak trofeum niezbędne w walce o społeczny prestiż. Rozdrgane i tańczące ciała zdają się całkowicie bezwolne w uścisku konwencji wyrażonej językiem pełnym frazesów, stereotypów, sentymentalnego kiczu, fałszywych marzeń o małżeńskim szczęściu, za którym kryje się tylko przemoc. Wszyscy się ranią i wszyscy są ofiarami. W tym świecie jedynie agresja rekompensuje gorycz po utraconych złudzeniach. Jednak ciała aktorów nieustannie wykonują jakiś taneczny pląs, recytując zapis najkoszmarniejszych krzywd, jakie sobie można wyrządzać w związku, rodzinie, wobec samego siebie.

bandeau_carte_europe-bd

Polska inscenizacja otworzyła nurt festiwalu czyniący z kolektywnego doświadczenia bolesną traumę, mówiący o nim językiem skargi, lamentu. Reżyserka prześwietliła źródła zła na poziomie intymnym, prywatnym, rodzinnym. Inne spektakle obnażały społeczny rozkład na poziomie historii i polityki.

Zdarte sztandary, czyli „Legioniści” Valtera Sillisa 

Ideologiczne języki, zwłaszcza w XX wieku, narzucały jeden oficjalny wymiar grupowej samowiedzy, odmawiając prawa bytu dla postaw odmiennych, alternatywnych. To doświadczenie wyjątkowo boleśnie dotknęło narody zdominowane przez Związek Radziecki. Potrzeba rozliczenia z postsowiecką traumą okazuje się nadal wyzwaniem dla twórców ze wschodnioeuropejskimi korzeniami. Przekonuje o tym spektakl „Legioniści” łotewskiego reżysera Valtera Sillisa. To przedstawienie bierze pod lupę epizod z brutalnej historii krajów bałtyckich z lat II wojny światowej, rzuca jednak światło na cynizm i hipokryzję demokracji zachodnich – w tym przypadku krajów skandynawskich – i okazuje się bolesną spowiedzią w imię tego północnego skrawka Europy. Dwóch młodych aktorów przez blisko dwie godziny odgrywa pełen emocji spektakl nieskutecznych prób wyjaśnienia sensu wydarzeń z 1945 roku. Fakty oczywiście da się najprościej i najszybciej zreferować: Norwegia internowała żołnierzy Waffen-SS z krajów bałtyckich i zdecydowała się na ich deportację do ZSRR, co oznaczało dla nich wyrok śmierci. Problem zaczyna się w momencie tworzenia narracji tej opowieści z jej całą kontrowersyjnością, zwłaszcza w kontekście odium ciążącego na SS. Aktorzy bezskutecznie próbują się uporać z tym dziedzictwem. Za scenografię służą flagi z narodową i totalitarną symboliką, która jest już martwa. Na jaw wychodzi to, co wcześniej skrywane było w cieniu sztandarów. Ale jak o tym mówić, aby dotrzeć do innych, którym jest obcy lokalny kontekst? Jak o tym opowiedzieć sobie, żeby wreszcie pogodzić się z własną tożsamością? Spektakl sugeruje, że jedyne co zostało, to uparcie, ale świadomie – niczym podczas terapii – odgrywać traumę, a teatr jest do tego idealną przestrzenią. Tu może się zdarzyć katharsis.

Premiery w Strasburgu są niczym teatralny protokół burzliwej dynamiki Europy. Jej tożsamość pozostaje czymś abstrakcyjnym, realne są za to lokalne doświadczenia, urazy, fantazje i pragnienia. | Marek Staszyc

Opresyjność totalitarnego społeczeństwa i balast historii analizuje także węgierskie przedstawienie „Reflex”. Rzecz dzieje się tuż przed wybuchem rewolucji 1956 roku, miejsce zdarzeń to szpital psychiatryczny, który stanowi metaforę zniewolonego społeczeństwa. Reżyser Daniel D. Kovacs sięga po groteskę i absurd: postaci przeganiają się po scenie i nagle zamierają w dziwacznych, kolektywnych pozach, próbują razem śpiewać i z trudem zachowują równowagę. Nikt tak naprawdę nie ma pełnej kontroli i władzy nad rzeczywistością, która przypomina starą krypę dryfującą po spienionym morzu. Ale mimo, że sternik wypadł za burtę, nadal trwa permanentna kontrola i inwigilacja, wszyscy się podglądają, nie dając sobie szansy na azyl prywatności. Powstała transparentność niczemu nie służy: w grupie panuje chaos i dezorientacja. Młody węgierski reżyser przenosi tym samym kostium lat komunizmu do rzeczywistości współczesnego nam internetowego wojeryzmu i braku wiary, aby ktoś miał rzeczywisty wpływ na bieg zdarzeń.

Szczęście polityki, czyli „Codice Ivan” i „Fux”

Jak w takim razie i czy w ogóle można się w takiej niestabilnej przestrzeni spełnić, zrealizować? Zdaniem włoskiego kolektywu teatralnego „Codice Ivan” pytanie o osobiste szczęście jest sprawą jak najbardziej polityczną, bo dotyczy relacji z innymi, wspólnoty. Jej podtrzymanie z kolei wymaga działań politycznych – i tak oto, komentując pozornie banalne sytuacje, w pogoni za szczęściem, aktorzy posługują się środkami propagandy, używają transparentów, rysują kredą hasła na deskach sceny.

Pytania o szczęście warunkowane przez polityczną wspólnotę są początkiem projektowania utopii. Czy stać nas dzisiaj na nowe utopijne projekty po upadku dotychczasowych? Czy mamy jeszcze wyobraźnię, aby konstruować wizje innego świata i innej przyszłości? Takie pytania stawia sobie także niemiecka grupa teatralna „FUX”, próbując przestrzeń dla utopi odnaleźć w operze. Przedstawienie „Opa Übt” redukuje jednak operową produkcję do trzech aktorów, którzy w intymny sposób starają się przeniknąć esencję muzycznego widowiska – analizują partyturę, budują scenografię, tworzą fikcyjną realność.

Lot kamienia, czyli wątek ukraiński

Festiwal w Strasburgu ma swój szczególny i bardzo aktualny aneks. Tuż po zakończeniu Premières w nieodległym Karlsruhe po niemieckiej stronie Renu (które za rok będzie gospodarzem kolejnej edycji festiwalu) swoją prapremierę miała sztuka „Rozproszenie” (ros. „Detalizacia”, w niemieckim tłumaczeniu „Hohe Auflösung”) ukraińskiego dramaturga Dmytro Ternovi. Tekst zdobył w 2012 roku główną nagrodę w międzynarodowym konkursie „Talking about borders” i okazał się profetyczny. Intryga sztuki prowadzi w finale do rewolucyjnych wydarzeń na kijowskim Majdanie. Autor umiejętnie połączył różne konwencje – bulwarowej komedii omyłek, realistycznego zapisu życia młodego małżeństwa i metaforycznej symboliki. I ta ostatnia właśnie spina całą akcję, której bohaterem ostatecznie okazuje się zbuntowany kamień. Zwykły brukowiec zapragnął wydobyć się z oków chodnika i tłoku wśród innych kamieni. Począł szybować. Ten ślepy lot kończy się jednak na kijowskim placu, jego kolejny etap to zapewne udział w walce. To również możliwa alternatywa w dążeniu do budowy wspólnoty pogrążonej w rozproszeniu – brutalna i krwawa, a jednak dająca mityczny początek i polityczną siłę, niosąca również grozę i niszczenie.

l_strasbourg-immobilier

Którędy do utopii?

Festiwal Premières nie koncentruje się na technicznych środkach teatralnego języka, nie jest seminarium na temat warsztatu, choć te kwestie w naturalny sposób towarzyszą recepcji spektaklu. Nie sposób znaleźć wspólnego mianownika dla wszystkich spektakli, nie chodzi też w nich o formalną rywalizację. Przedstawienia są dobrane według klucza sprawnej inscenizacji zdolnej do sformułowania problemu, skonstruowania opowieści.

Premiery w Strasburgu są raczej niczym teatralny protokół burzliwej dynamiki Europy. Jej tożsamość pozostaje czymś abstrakcyjnym, realne są za to lokalne doświadczenia, urazy, fantazje i pragnienia. Ciągle trwa szczególny podział na dawny Zachód i Wschód. Ten dawny Zachód sprawia wrażenie wyleczonego cynika, który boi się, że za daleko zabrnął w kierunku ironicznego indywidualisty. Ów indywidualista ponownie pragnie wspólnie przeżywać, snuć plany i mieć nadzieję na lepszy świat. Przeistacza się w ostrożnego idealistę i próbuje odnaleźć horyzont innej utopii. Dawny Wschód z kolei wciąż boi się powrotu demonów zbiorowego szaleństwa i tropi kolektywną opresję na każdym kroku, również w domowej sypialni. Po obydwu stronach jednak pytania o zwykłe ludzkie szczęście prowadzą znów do polityki. Może ona mieć charakter artystycznego aktywizmu, może jednak skończyć się na budowaniu barykad.