Reportaż z przeszłości pod tytułem „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” (Wołowiec 2013), który otrzymał tegoroczną Nagrodę Kapuścińskiego, jest opowieścią epistolarną napisaną na podstawie pięciuset autentycznych, udokumentowanych listów wysłanych w jedną stronę, bo odpowiedzi zginęły wraz z adresatami, z wyjątkiem jednej, która wróciła do nadawcy. Takie listy w jedną stronę są typowe w korespondencji holokaustowej. Adresatem listów, z których Elisabeth Åsbrink zbudowała swoją dramatyczną i wstrząsającą opowieść, był Otto – chłopiec żydowski, którego rodzicom udało się wysłać w 1939 roku z Wiednia do Szwecji dzięki szwedzkiej misji ewangelickiej. W tym czasie – jak pisze autorka – „do szwedzkiej ambasady w Wiedniu płynął nieprzerwany strumień rozpaczy” (s. 76). Według jej informacji szwedzcy „misjonarze załatwili wyjazd z nazistowskich Niemiec (do których należała wówczas Austria – przyp. HG) około trzem tysiącom ludzi” (s. 47). Było to osiągnięciem, bo Szwecja ich nie chciała. Zwłaszcza Żydów. „Osoby uznane za Żydów (pytano o pochodzenie ojca i matki – HG) otwarcie zaliczano do kategorii niepożądanych imigrantów” (s. 31). „Ascetyczne chrześcijaństwo, które ukształtowało Szwecję, wywodziło się od Marcina Lutra” i tradycyjnie „kochało” Niemcy (s. 51) – wyjaśnia autorka.
Jesienią 1938 roku „w samej tylko Smalandii odbyło się siedemdziesiąt wieców”, między innymi przeciwko „planowanemu sprowadzeniu żydowskich dentystów, lekarzy i aptekarzy” (s. 98). Szóstego lutego 1939 roku w Sztokholmie setki „studentów w białych czapkach studenckich przemaszerowało z pochodniami przez miasto”. „Żądali, aby zawody lekarza, dentysty i aptekarza zastrzec wyłącznie dla Szwedów” (tamże). Do ruchu pronazistowskiego „przyłączyło się całe Towarzystwo Szwedzko-Niemieckie gromadzące wyższe sfery mieszczaństwa, lekarzy, prawników i profesorów, działających na rzecz sprawiedliwej oceny Niemiec” (s. 238). Szwedzcy faszyści uczyli się od Hitlera. „Ruch antykomunistyczny nigdy nie osiągnie swego celu, jeśli nie będzie jednocześnie antysemicki” – cytuje autorka ich wodza Pera Engdahla. „Celem” było oczywiście zdobycie władzy, a najpewniejszym środkiem, który go uświęcał – antysemityzm. Na tym „genialnym” wynalazku polegała cała strategia i ideologia Hitlera.
Stolica antysemityzmu
Opowieść zaczyna się, gdy w Wiedniu mieszkało blisko 200 tysięcy „osób uznawanych za Żydów”. „Niektórzy zapominali o swojej żydowskiej przeszłości” i upodabniali się do otoczenia. Niektórzy szukali „przepustki do bezpiecznej chrześcijańskiej większości”, przyjmując chrzest (s. 45), lecz „naziści sprawili, że nawrócenie straciło sens. Dla nich Żyd był zawsze Żydem” (s. 52). Eichmann zaraz po przybyciu do Wiednia zwrócił się do szwedzkiej misji ewangelickiej o „listę wszystkich Żydów, którzy mienią się chrześcijanami” (s. 47). „Taka lista nie istnieje, odparł pastor Hedenquist, bo Kościół nie robi różnicy…” (tamże), ale Eichmann miał swoje sposoby. „Wyjeżdżające do Szwecji dzieci chrzczono taśmowo” (s. 79), lecz wysłano tylko kilkadziesiąt. „Każdego dnia spotykam matki, które biegają po mieście, próbując wyekspediować swoje dzieci z kraju” – pisała do trzynastoletniego Ottona jego matka (s. 120), by go przekonać, że powinien się czuć szczęśliwy, będąc osamotnionym dzieckiem wśród obcych, którzy go nie chcą. Nie chciano lekarzy ani aptekarzy, ale brano dziewczynki jako tanią opiekę do dzieci i pomoc domową „z niewielkim apetytem”. Na wsi nie brakowało ciężkiej pracy dla bezpłatnych parobków, więc Otto, nieprzeciętnie zdolny chłopiec z inteligenckiej rodziny, został parobkiem. Najmłodsze dzieci płakały po nocach, lecz Otto był na tyle dorosły, że po ciężkiej pracy „sen napadał na niego jak ciężka kołdra, którą naciągał na myśli”.
Do reportażu ze zbrodni załączona jest sekwencja wcześniejszych wydarzeń, jak edykt mediolański (rok 313 – Żydom nie wolno osiedlać się w Jerozolimie), synod w Clermont (rok 535), synod w Toledo (rok 653), edykt cesarza bizantyjskiego (rok 722), który palił synagogi razem z wiernymi, wygnania (z konfiskatą mienia) z Francji, Hiszpanii, Sycylii, pierwsze getto (Wenecja 1516), otoczenie żydowskiej dzielnicy murem (Rzym 1556). Ponieważ głównym miejscem akcji jest Wiedeń, należało dodać, że książę Albert, który podczas wojen husyckich ciężko się zadłużył u Żydów, oskarżył ich o zdradę i wygnał, dzięki czemu nie spłacił długów i przy okazji przejął żydowskie nieruchomości. I że w roku 1421 wiedeńczycy spalili 120 żydowskich kobiet i 92 mężczyzn, oskarżonych o znieważenie i wręcz „torturowanie” hostii, po czym długo szukali złota w ich popiołach. Dlatego to pamiątkowe miejsce nazywa się Judenplatz. Po rzeziach Chmielnickiego do Wiednia przybyli żydowscy uchodźcy z ziem polskich i gmina na tyle urosła, że wkrótce znów się opłacało ją ograbić i wygnać (patrz H. Grynberg, „Memorbuch”, Warszawa 2000, s. 251). Gdy Austria zajęła Galicję, Wiedeń stał się wielkim ośrodkiem żydowskiej kultury, a wkrótce nie tylko żydowskiej. Wiedeńczyk Stefan Zweig pisał, że „dziewięć dziesiątych tego, co w XIX wieku świat czcił jako wiedeńską kulturę, było lansowane, utrzymywane i tworzone przez Żydów” (tamże). Podczas pierwszej wojny światowej do Wiednia przybyło co najmniej 50 tysięcy Żydów, którzy uciekali od Rosjan. „Większość tutejszych lekarzy i adwokatów to byli Żydzi, a większość światowej sławy uczonych, muzyków i pisarzy – Żydzi i konwertyci” (tamże, s. 252). Szukali uznania i wdzięczności, znaleźli zawiść i nienawiść. Wiedeń stał się stolicą europejskiego antysemityzmu. Hitler spędził tu pięć swoich najbardziej formatywnych lat.
Proniemiecka neutralność
Eichmann od razu zażądał od wiedeńskich Żydów półtora miliona marek i pośpiesznej emigracji: tysiąc osób dziennie. Liczba pobitych i zabitych w „noc kryształową” (9-10 listopada 1938 roku) nie jest znana, lecz obrabowano tysiące mieszkań i sklepów. Żydzi wyprzedawali majątek za bezcen i emigrowali. Do Pragi, Bratysławy, Krakowa, Lwowa, Drohobycza, zamożniejsi do Paryża, Brukseli, Amsterdamu – a więc nie dość daleko. Najwięcej szczęścia mieli nieliczni, którym udało się nielegalnie przedostać do Palestyny. W sumie wyjechało 118 tysięcy Żydów, zostali ci, którzy byli za biedni i za starzy. W styczniu i lutym 1941 roku wysyłano ich do Opola Lubelskiego. Później do Niska, Rygi, Izbicy, Mińska (białoruskiego) i Terezina. 23 października 1941 odszedł pociąg do getta łódzkiego. 31 marca 1942 roku wywieziono dwa tysiące osób z Opola Lubelskiego do Bełżca. 25 maja „kolejne dwa tysiące zmuszono do wymarszu na stację w Nałęczowie, gdzie już czekały pociągi. Kierunek Sobibór” (s. 280). 31 sierpnia 1942 roku tysiąc osób – wśród nich ciotkę Ottona – wywieziono z Wiednia do Małego Trościeńca na Białorusi. Pociąg szedł cztery doby. Gdy zajechali, zabrano im bagaż, pieniądze i kosztowności. Ciotka Ottona „musiała się przy wszystkich rozebrać do naga i w obecności uzbrojonych żołnierzy przejść do wybranego miejsca w lesie. Tam została zastrzelona” (s. 292). Nie wiem, czy jest na jakiejś mapie ów Mały Trościeniec, gdzie wsiąkła ta wiedeńska krew.
Wiedeńska gmina kolaborowała, bo co mogła zrobić? „Odpowiedzialność za stawienie się na stacji ponosiła gmina. Brakującą osobę musiał zastąpić ktoś inny” (s. 276). „Jeżeli ktoś uciekł, deportowano zamiast niego dwóch pracowników gminy żydowskiej” (s. 290). Tego rodzaju „system kwotowy” stosowano w Warszawie, Łodzi, Krakowie – wszędzie. Pozbawiony swojej pracy zawodowej ojciec Ottona został pracownikiem gminy, który miał dbać o to, żeby każdy wezwany stawił się do pociągu. Dzięki temu rodzice Ottona wyjechali jednym z ostatnich pociągów, na razie do czeskiego Terezina, i dopiero 28 września i 3 października 1944 roku (najpierw ojciec, a potem matka) do Auschwitz (s. 327). Ich ostatni list przyszedł do Szwecji, gdy ich już nie było.
Szwecja wpuściła osiem tysięcy zbiegłych z Danii Żydów, ale to było w październiku 1943 roku, gdy szale wojny się przechyliły i proniemiecka neutralność niedobrze pachniała. Z tego względu zaraz po wojnie Szwecja przyjęła na leczenie 20 tysięcy niedobitków z niemieckich obozów koncentracyjnych, w tym siedem tysięcy Żydów. Ale już w roku 1950 „w Rzymie odbył się międzynarodowy kongres nazistów z Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Francji, Niemiec Zachodnich, Austrii, Szwajcarii, Holandii i Belgii”, a rok później taki sam w szwedzkim mieście Malmö. „Kiedy zachodnioniemiecki rząd w roku 1962 zajął się problemem neonazizmu w kraju, okazało się, że Szwecja jest największym dostarczycielem druków propagandowych dla niemieckich nazistów, a Per Engdhal kluczową postacią w międzynarodowym ruchu nazistowskim” – pisze Elisabeth Åsbrink (s. 344). Wyrażenie „w międzynarodowym” należałoby uściślić i napisać: w zachodnioeuropejskim. Czy tylko prawica? Wkrótce doszlusuje do niej lewica z „antysyjonem” zza wschodniej ściany, skwapliwie zaadoptowanym, zapewniając Hitlerowi pogrobowe zwycięstwo: Europa nie chce Żydów. Ani u siebie, ani na Bliskim Wschodzie. Broń Boże w Jerozolimie.
Fuga, po której źle brzmią wiedeńskie walce
Jednym z bohaterów reportażu Elisabeth Åsbrink jest Ingvar Kamprad, syn gospodarza, u którego Otto pracował, jego rówieśnik, niemieckiego pochodzenia nazista. Przyjaźnili się, razem uwodzili dziewczyny, Ingvar „nie miał bliższego przyjaciela niż Otto” (s. 329), choć należał do ścisłego grona zwolenników Pera Engdahla. Po wojnie Ingvar Kamprad okazał się wybitnie zdolnym kupcem i założył firmę IKEA (Ingvar Kamprad Elmtaryd Agunnaryd), która uczyniła go najbogatszym człowiekiem w Szwecji. Gdy w 1998 roku ukazała się książka o jego związkach z nazizmem, zdolny kupiec zadzwonił do trzydziestu osób, a do stu innych wysłał listy z przeprosinami. Zadzwonił również do Ottona. Otto studiował wieczorami, zaocznie i powrócił do swojego naturalnego miejskiego otoczenia. Nie do Wiednia. Pracował kilka lat dla Ingvara w Ikei. Został Szwedem, ożenił się, ale otaczał go „balon milczenia, w którym od urodzenia żyły jego dzieci… udając, że Otto nie cierpi. Że czas leczy” (s. 252). „Nie chcę przekazać tego moim dzieciom” – powiedziała jego córka (s. 253), lecz każde dziecko Holokaustu wie, że to przekazuje się samo.
Jest parę drobnych potknięć (autorki lub tłumaczki), których można było łatwo uniknąć. Wątpię, by 1 września 1939 roku szwedzka gazeta „zapełniła całą trzecią stronę informacją o wypowiedzeniu przez Niemcy wojny Polsce”, bo wypowiedzenia wojny nie było. Nie „siódma armia poddała się pod Stalingradem” (s. 304), lecz szósta. Judenrein nie znaczyło „wolny od Żydów” (s. 243), lecz oczyszczony z Żydów – istotna różnica, bo to była bardzo dosłowna czystka etniczna, a nie „wyzwolenie”. I lapsus „o pokrewieństwie krwi” (s. 151). Jest to proza dokumentalna, jaką od dawna postuluję w tematyce Holokaustu. Rozdział historii w perspektywie osobistej. Elisabeth Åsbrink ma nieomylny słuch: te listy „śpiewają w chórze, ich głosy przeplatają się ze sobą” – jak fuga. „Fuga, która kończy się zbrodnią” (s. 173). Fuga, po której źle brzmią walce wiedeńskie. Zwłaszcza ten pod niefortunnym tytułem „Wiedeńska krew”.
Książka:
Elisabeth Åsbrink, „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa”, przeł. Irena Kowadło-Przedmojska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.