W zalewie biografistyki wypełniającej półki każdej księgarni ostała się do dziś smutna i sucha wyspa – czy nawet archipelag – czerwonych życiorysów. Życiorysów ludzi, którzy tworzyli polski ruch komunistyczny, a następnie budowali system władzy ludowej. Trudno tę lukę wyjaśnić, zważywszy jak ogromną rolę odegrali oni w najnowszej historii naszego kraju. Ta absencja stała się udziałem nawet najważniejszych z „Onych”. Dostępne dziś biografie Bolesława Bieruta są najczęściej bądź archaiczne (jak choćby opracowanie Czesława Kozłowskiego), bądź zgoła kuriozalne (jak wspomnienia syna „towarzysza Tomasza”, Jana Chylińskiego, przy których nawet memuary Sergo Berii jawią się jako wzór obiektywizmu i krytycyzmu). Najlepszą pozycją książkową o Władysławie Gomułce pozostaje praca Andrzeja Werblana z 1988 roku, Edward Gierek z kolei znany jest głównie z hagiograficznego – i swego czasu bestsellerowego – wywiadu-rzeki, który przeprowadził z nim Janusz Rolicki. Na swojego biografa też wciąż tak naprawdę czeka zmarły niedawno Wojciech Jaruzelski. Zresztą, dotyczy to również tych działaczy komunistycznych, którzy nigdy nie wspięli się na najwyższe piętro partyjnej drabiny, ale którzy nierzadko odcisnęli mocne piętno na swojej epoce, bądź swoim życiorysem świadczyli o skomplikowaniu polskich losów. Wydana przed kilku laty książka Anny Sobór-Świderskiej „Jakub Berman. Biografia komunisty” pozostaje póki co wyjątkiem. Szczęśliwie, pojawiają się sygnały, iż w ciągu najbliższych lat na rynku pojawią się biografie tak interesujących figur, jak Roman Zambrowski czy Władysław Bieńkowski – czemu należy tylko przyklasnąć.

Po 1989 roku nie wydano również żadnej poważnej monografii PZPR jako całości, rynkiem nie wstrząsnęło żadne opracowanie trudnych dziejów KPP, a najgłośniejsza praca o PPR – pióra Piotra Gontarczyka – zrywając z wieloma mitami, od początku do końca naznaczona jest osobistym uprzedzeniem autora do tematu. Stąd też na uwagę zasługuje każde opracowanie wykraczające poza krzykliwe nagłówki w poetyce: „żydowskie wilkołaki z UB!” lub bardzo wartościowe, ale absolutnie nienadające się do czytania pozabadawczego, wydawnictwa źródłowe o peerelowskim aparacie represji. Szczególnie, gdy autorem jest Jerzy Eisler, uznany historyk, od lat zgłębiający życiorysy ludowładców.

Rodowody posłusznych

Zanim jednak sięgniemy do jego najnowszej książki pod tytułem „Siedmiu wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR”, warto zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle powinniśmy się dziś zajmować tym problemem? Cóż ciekawego i zaskakującego może być w badaniu biografii komunistów, wszak to przecież – mógłby ktoś parsknąć z wyższością – nudni, niemal identyczni chłopcy o ziemniaczanych twarzach, może tylko nieco starsi od tych z Herberta. Starając się udzielić odpowiedzi, odwołałbym się na początek do własnego doświadczenia. Rozmawiałem niedawno z dwojgiem potomków przedwojennych komunistów, którzy po 1944 r. pełnili odpowiedzialne funkcje w aparacie partyjnym i państwowym. Pierwsza osoba to córka niezamożnego żydowskiego komiwojażera z Witebska, zaangażowana w komunizm od czternastego roku życia, kiedy to pracowała dla białostockiego komitetu Marchlewskiego i Dzierżyńskiego. Jej ukochany brat zmarł na dyzenterię podczas ucieczki przed następującą armią Piłsudskiego, a jej gimnazjalna edukacja przerwana została aresztowaniem i wilczym biletem. W jakiej matrycy polskiej pamięci pomieścić tę biografię? Druga z osób to syn dyrektora stacji kolejowej o szlachecko-kresowym rodowodzie, z ukończoną Politechniką Warszawską, dobrze płatną pracą, aktywny w legalnych lewicowych organizacjach studenckich (choć więziony też w Berezie). Już z tych przypadków widać wyraźnie, że komuniści przychodzili do ruchu z różnymi motywacjami, odmiennymi habitusami i wrażliwością. Nie ulega wątpliwości, że bez przyjrzenia się temu bliżej niemożliwe będzie zrozumienie zarówno polskiego XX wieku, jak i bardziej uniwersalnych wzorów zaangażowania ideologicznego i politycznej socjalizacji. Alternatywą może być co najwyżej slogan „Komuniści byli źli, bo byli podli”.

Trzeba jednak przy tym pamiętać, że obie te osoby spotkały się jednak – choć na różnych szczeblach i w różnych segmentach (pierwsza – jako kierownik wydziału KC, druga – jako minister żeglugi) – w obrębie elity politycznej polskiego stalinizmu, którego logikę można określić na różne sposoby, ale na pewno nie używając pojęcia „pluralizm”. Wyłania się z tego jedno z podstawowych pytań: jak wyglądało zetknięcie się działaczy o różnorodnych, czasem paradoksalnych punktach wyjścia (wszak w Biurze Politycznym po 1948 roku zasiadali, jako członkowie lub zastępcy członków, zecer-spółdzielca i agent Kominternu w jednej osobie, żydowski intelektualista, były ksiądz oraz poseł na Sejm II RP) ze zrównującą wszystko, jednolitą sztancą systemu, która wymagała nagięcia się do woli „kremlowskiego górala” w każdym wymiarze: moralnym, ideologicznym, geopolitycznym, a także do wprowadzania – bądź firmowania – praktyk niszczących społeczną podmiotowość, a często i ludzkie życie. Sztancą, która działała zresztą nie tylko w chwili, gdy polscy komuniści objęli władzę, ale i wcześniej, gdy formował się Komintern. Żeby być komunistą, nie wystarczało przecież być marksistą – trzeba było uwierzyć w marksizm Związku Radzieckiego [1].

Pryncypia i przystosowanie

Nie inaczej jest w przypadku bohaterów Jerzego Eislera – siedmiu mężczyzn, ironicznie przezwanych „wspaniałymi”, którzy po 1944 roku po kolei zajmowali dominującą w całym systemie politycznym Polski Ludowej pozycję „pierwszego”. Autor każdemu z nich poświęcił osobny szkic o podobnej objętości – niezależnie, czy chodzi o Władysława Gomułkę (który „panował” 14 lat plus okres, kiedy był sekretarzem generalnym), czy o Edwarda Ochaba z jego siedmiomiesięcznym interludium w roku 1956. To rozwiązanie może budzić wątpliwości, pozwala jednak rozszerzyć spektrum postaw i mechanizmów. Inna sprawa, że Eislerowi nie zawsze się to do końca udaje.

Autor śledzi więc koleje losów swoich bohaterów, ukazując ich korzenie rodzinne, wczesną socjalizację polityczną i wejście na drogę zaangażowania w komunizm. W przypadku Bieruta, Ochaba, Gomułki i Gierka jest to opowieść o ruchu przedwojennym, potraktowana niestety nieco zdawkowo, co dziwi szczególnie w przypadku „Wiesława”, który pozostawił przecież po sobie bardzo szczegółowe – i uczciwe – pamiętniki. Opis aktywności starszego pokolenia liderów PZPR w KPP służy jedynie jako wstęp do głównej części narracji, którą jest ich praca partyjno-państwowa w Polsce Ludowej. Nacisk położony jest raczej na to „kim byli” niż „skąd przychodzili” – jeśli oczywiście wolno nam posługiwać się takimi, do pewnego stopnia sztucznymi, dystynkcjami. Eislerowi udało się tu uniknąć pułapki czyhającej na biografów, polegającej na tym, że bohater rozmywa się całkowicie w kontekście, a dzieło przestaje być opowieścią o nim i jego czasach, a staje się jedynie brykiem o tychże, okraszonym od czasu do czasu fragmentem jakiejś wypowiedzi osoby z okładki. „Wspaniali” są w narracji nieustannie obecni, a syntetycznemu i dokładnemu referowaniu najważniejszych wydarzeń i procesów powojennej Polski towarzyszy nieustanna refleksja nad tym, jak wpasowywali się w nie kolejni „pierwsi”.

Jak pisze Eisler, „w procesie sprawowania władzy w PRL istotną rolę odgrywały cechy charakteru pierwszych sekretarzy KC, ich osobowość, determinacja, temperament, niepełna i niedoskonała forma patriotyzmu oraz osobista odwaga w relacjach z gospodarzami Kremla” (s. 388-389). Ten fragment uznać można za jeden z najbardziej kluczowych dla całości książki. Autorowi udało się bowiem uchwycić napięcie między tym, co jednostkowe, a tym, co strukturalne. Pokazuje on, w jaki sposób indywidualne przymioty i koncepcje kształtowały system polityczno-społeczny w Polsce – oraz to, w jaki sposób jego uwarunkowania, od wpływu Moskwy poczynając, zakreślały granice swobody działania. Nie daje wiary poglądowi, jakoby polscy komuniści mogli najwyżej rozłożyć ręce i stwierdzić: „Od nas nic nie zależy”. Przypomina, jak bardzo byli oni różni, nie tylko pod względem prowadzonej polityki, lecz także horyzontów intelektualnych, cech charakterologicznych, umiejętności autorefleksji. Nie nadaje im cech – jak chcieliby twórcy uproszczonych narracji – tylko i wyłącznie radzieckich marionetek (z oczywistym wyjątkiem Bolesława Bieruta, choć akurat tu zabrakło może próby odpowiedzi na pytanie, gdzie w działalności towarzysza „Tomasza” dałoby się doszukać jakichś znamion autonomii).

Oczywiście, nie oznacza to, że Eisler ulega innemu mirażowi – wizji przywódców PRL jako w pełni suwerennych aktorów. Opisuje uległość, jaką musieli wykazać się w kontaktach z Moskwą – ale również, dla równowagi, taktykę, którą mogli zastosować, by nie ześlizgnąć się w czysty serwilizm. Ukazuje również wspomnianą wcześniej matrycę totalitaryzmu i autorytaryzmu, w której tkwili „wspaniali” i która sprawiała, że niezależnie od swoich biografii przemawiali oni podobnym, drętwym językiem, wykazywali się podobną (co nie znaczy, że nie pozbawioną różnic) postawą wobec przeciwnika, wpuszczali Polskę w te same wąskie koleiny permanentnego kryzysu gospodarczego – z których nie chcieli lub nie potrafili jej wydobyć.

Szczególną figurą jest tu oczywiście Wojciech Jaruzelski ze swoim ziemiańskim pochodzeniem oraz epizodem zesłania na Syberię. Mimo tego tła nie tylko został najmłodszym generałem Sił Zbrojnych PRL, lecz także cieszył się zaufaniem towarzyszy radzieckich. Prawdopodobnie nigdy nie zdołamy dowiedzieć się – „w zgodzie z naukowymi standardami”, jak często powtarza Jerzy Eisler – co siedziało w głowie tego człowieka. „Siedmiu wspaniałych” dostarcza jednak tropów, by się nad tym zastanawiać, by dostrzec w biografiach polskich komunistów konieczność nieustannego zmagania się z przeklętą dialektyką, uświadomioną bądź nie.

Jak działa bolszewik?

Choć gęste od informacji, dzieło dyrektora warszawskiego oddziału IPN pozostawia jednak niedosyt. Kiedy słuchałem autora podczas jednego ze spotkań promocyjnych, miałem wrażenie, że mówi on – niezwykle ciekawie – o rzeczach, których nie rozwinął w samej książce. Szkoda, że autor nie pokusił się na przykład o bardziej pogłębioną refleksję nad karierą Edwarda Ochaba w latach 1944-1956. Nie jest to tylko kwesta ciekawości hobbysty. W „Siedmiu wspaniałych” to ledwie trzy strony, podczas gdy zagadnienie to wydaje się kluczowe dla wyjaśnienia mechanizmów władzy w Polsce Ludowej. Co sprawiło, że człowiek ten przez te dwanaście lat pełnił tak wiele stanowisk i bardzo szybko doszedł do stanowiska partyjnego „kronprinza”? Na ile mógł być wzorem prawdziwego polskiego bolszewika? Na ile znaczenie miały kwestie odgórnego kształtowania składu narodowościowego ciał politycznych [2] ? Jak jego kariera świadczy o ówczesnych mechanizmach przepływu między stanowiskami oraz ich łączenia?

Podobnie żałować można, że mało rozwinięta jest próba oceny postaci Władysława Gomułki, postaci najbardziej chyba ze „Wspaniałych” skomplikowanej i kontrowersyjnej, dyktatora szczerze wierzącego w dziejową rolę swojej dyktatury, najwybitniejszego – pod względem osobistego wpływu na historię – spośród pierwszych sekretarzy KC PZPR. Eisler zaś we wstępie do poświęconego „Wiesławowi” rozdziału ogranicza się raczej do zasygnalizowania narosłych wokół niego sporów – co zresztą przypomina, jak wielką powinnością współczesnej polskiej historiografii jest dostarczenie kompletnej opowieści o ślusarzu, który został sekretarzem. Nie inaczej sprawa wygląda w przypadku Edwarda Gierka. Na wspomnianym spotkaniu autor zaproponował frapującą koncepcję spojrzenia na lata 70. jako „stalinizm bez terroru”, dyktaturę deprawującą społeczeństwo nie za pomocą represji, lecz poprzez wciskanie w miękki, przyjemny plusz kłamstwa i kompromisu. Na więcej miejsca zasługiwałaby również polemika z pomnikowym wizerunkiem Gierka jako tego, który otworzył Polskę na Zachód i ukazanie, jak wiązał ją jednocześnie ze Wschodem – w sposób, na który nigdy nie przystałby jego poprzednik.

Nie oznacza to oczywiście, że wymiar interpretacyjno-oceniający jest w książce nieobecny, przeciwnie, sądy wartościujące są nieustannie wplatane w narrację, choć może właśnie wskutek tego rozproszenia tracą nieco na wyrazistości. Zaskakuje przy tym, że portrety kreślone najbardziej zdecydowaną kreską to biografie Stanisława Kani oraz Mieczysława F. Rakowskiego. Pierwszy jest postacią, której zdecydowanie daleko do wybitności (o ile oczywiście nie mamy na myśli kompetencji pozwalających zrobić karierę w aparacie PZPR), lecz która trafiła na niezwykłe lata 1980-1981. Drugi zdecydowanie odróżnia się od reszty peerelowskiego establishmentu jako krytyk komunistycznej głupoty w imię komunistycznej mądrości. Może dzieje się tak po trosze dlatego, że wiemy o nich mniej niż o Bierucie czy Jaruzelskim i każda większa opowieść o ich osobach staje się odkryciem. Pomogłoby to jednak w nikłym stopniu w zbudowaniu atrakcyjnego wywodu, gdyby nie dociekliwość i wnikliwość autora. Ponieważ jednak temat jest fascynujący – chciałoby się więcej i więcej.

Wszelka dyskusja wokół najnowszej książki Jerzego Eislera odnosić się powinna do jeszcze jednej kwestii. Przyjmując, że każdy tekst, który trafi do odbiorcy, jest wypadkową wysiłku autora i wydawcy, należy w tym miejscu udzielić nagany (z wpisem do akt) Wydawnictwu Czerwone i Czarne. Jest to niestety kolejny przypadek – przypomnijmy chociażby „Żydokomunę” Pawła Śpiewaka – kiedy czytelnik ma ochotę, obcując z publikacją tej oficyny, zakrzyknąć: „Gdzie była redakcja?”. Trudno orzec, czy padła ona ofiarą partyjnej czystki, czy może udała się emigrację polityczną – jej brak jest w każdym razie dotkliwy. Długie fragmenty książki Eislera sprawiają wrażenie, jakby nikt nie zadał sobie trudu, by je uważnie i krytycznie przejrzeć, usunąć powtórzenia, rozjaśnić niektóre konstrukcje, czy wreszcie sprawdzić spójność tekstu, by nie znalazły się w nim treści odsyłające do nieistniejących zapisów. Zarówno towarzysz Soso, Wielki Redaktor Historii, jak i prosty recenzent marszczą groźnie brwi.

Towarzysze uczą

Takiej książki jak „Siedmiu wspaniałych” brakowało w obiegu – z powodów wymienionych na wstępie. Rzecz jasna daleko jej od kompletności, w sytuacji gdy każdy z „pierwszych” otrzymał od autora jedynie około siedemdziesięciu stron. Niezależnie od wysokiej wartości merytorycznej, portret każdego z bohaterów jest na razie tylko naszkicowany – prawda, że zręczną, dokładną i wyraźną kreską – ale wiele barw i półcieni nie zostało użytych. Książka Eislera może być więc dobrym wprowadzeniem w rzeczywistość PRL, choć bardziej solidnym niż efektownym (w sensie dostarczenia nowych kluczy do peerelowskich bram) i nie pozbawionym pewnych, czasem uwierających, braków. Mieści się ona jednocześnie w bliskim mi nurcie refleksji, która podkreśla, że polscy komuniści byli pojętnymi uczniami radzieckich kolegów, lecz w dwojakim sensie. Jako ci, którzy szczerze przyswoili sobie pryncypia marksizmu-leninizmu-stalinizmu i jako ci, którzy doskonale opanowali sztukę przystosowania się, taktyki i mimikry – w imię własnego interesu, który od czasu do czasu bywał nawet spójny z interesem społeczeństwa.

Przypisy:

[1] François Furet, „Przeszłość pewnego złudzenia. Esej o idei komunistycznej w XX w.”, przeł. Joanna Górnicka-Kalinowska i Maria Ochab, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 1996, s. 134.

[2] Osobiście usłyszałem od jednego ze „stalinowskich” wiceministrów historię o tym, jak Bierut uzasadniał jego awans pod koniec 1952 r. (dwa dni po egzekucji Slánský’ego w Czechosłowacji!) koniecznością zmiany proporcji narodowościowych w kierownictwie resortu.

 

Książka:

Jerzy Eisler, „Siedmiu wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2014.