Nie. Założenie, że jedyną pracą wykonaną podczas fotografowania jest naciśnięcie spustu migawki, jest naiwne. A jednak zadziwiająco dużo osób nie jest w stanie dostrzec wysiłku zarówno umysłowego, jak i fizycznego potrzebnego do wyprodukowania poruszającej fotografii. Wystarczy być i pstryknąć – każdy to potrafi. Obraz, który pierwotnie był pustym płótnem, nosi ślady każdego kolejnego ruchu pędzlem. Książka, nawet taka z dużymi marginesami, jest zawsze wyzwaniem. Fotografia w swojej ograniczonej formie ma bardzo mało atrybutów pokazujących faktyczną pracę autora. Pozornie stanowi tylko reprodukcję tego, co już istniało. W rzeczywistości fotograficzna sztuka bardzo rzadko rodzi się z przypadku.
Jedną tysięczną sekundy potrzebną do uzyskania odpowiedniej ekspozycji poprzedza masa przygotowań. Od samej nauki obsługi aparatu na początku, przez ustawianie świateł i rekwizytów podczas sesji, po organizowanie lunchu dla zatrudnionych modelek/modeli. A potem następuje jeszcze cała wieczność postprodukcji. Wybór najlepszych fotografii, obróbka komputerowa, decyzje dotyczące docelowego nośnika. Podstawą wszystkiego jest koncepcja. Bez pomysłu wyznaczającego kierunek pracy niemożliwe jest osiągnięcie spektakularnych efektów. Czas produkcji od projektu do wydruku w magazynie czy na plakacie reklamowym to zazwyczaj kilka miesięcy.
Powyższe nie odnosi się wyłącznie do w pełni reżyserowanej fotografii studyjnej. Gdy wymagają tego okoliczności, fotograf potrafi mocno skondensować cały proces twórczy. Wtedy oszczędności czasowe są efektem lat pracy nad własnym warsztatem i umiejętności szybkiej adaptacji wynikającej z fotografowania w najróżniejszych sytuacjach. Dobrzy reportażyści nie pojawiają się znikąd. Zdobywają doświadczenie w ciągu wielu lat spędzonych z dwoma, trzema aparatami przewieszonymi przez ramię w mało atrakcyjnych miejscach. A kiedy efektem dnia zdjęciowego jest kilka tysięcy fotografii, to okazuje się, że nawet samo naciskanie spustu migawki może być ciężką pracą.
Duża ekipa produkcyjna, oprawione wydruki w galerii albo wysokie ceny na aukcjach same w sobie nie stanowią o tym, czy dane zdjęcie jest sztuką. To autor określa, które zdjęcia są wyjątkowe. Samodzielnie podnosi ich wartość zarówno przed ich wykonaniem, jak i po nim. Przed – precyzyjnie określając i wizualizując eksponowany temat. Po – selekcjonując, obrabiając i archiwizując efekty własnej pracy. Drugą połową równania jest odbiorca, który reagując na efekty pracy fotografa, albo wzmaga nim zainteresowanie, albo pomaga mu w podjęciu decyzji o zmianie zawodu. Krytyk sztuki może odrzucić czyjeś artystyczne aspiracje, ale jeśli dane zdjęcie ma dla nas znaczenie i wywołuje reakcje u innych, nie wahałbym się nazywać go sztuką.
Zresztą rozróżnienie sztuka-niesztuka, choć zawsze mgliste, wydaje się dziś szczególnie trudne do zdefiniowania. Dostępność i rozwój narzędzi komunikacji razem z hegemonią indywidualizmu stanowią ekosystem, w którym coraz więcej osób tworzy własne kręgi gustów i zachowań nie wymagające zewnętrznej legitymizacji. Frazes, że piękno tkwi w oku patrzącego, jest dzisiaj aktualny bardziej niż kiedykolwiek, bo sieć pozwala patrzeć i samodzielnie przeżywać większej liczbie ludzi niż tradycyjne kanały dystrybucji sztuki.
Dlatego tradycyjne przeciwstawianie zaangażowanej sztuki fotograficznej i pstrykania rekreacyjnego jest błędem. Utożsamianie tych dwóch aktywności z odpowiednio dobrą i słabą fotografią powoduje jedynie frustracje i konflikty. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby domorosły pstrykacz przepoczwarzył się w artystę. Wielu uznanych fotografów nie waha się też dziś publikować zwyczajnych, „komórkowych” fotek w mediach społecznościowych. Te półki fotograficzne stoją obok siebie, a nie jedna pod drugą. Wszyscy jesteśmy uczestnikami cyfrowej rewolucji demokratyzującej dostęp do narzędzi tworzenia sztuki.