Szanowni Państwo,

Kilka dni temu właściciel browaru Ciechan podzielił się na Facebooku swoimi poglądami na temat małżeństw homoseksualnych. Mało wyszukana wypowiedź przedsiębiorcy wywołała falę oburzenia w mediach, nie brakowało wezwań do bojkotu jego produktów. Biznesmen za wypowiedź szybko przeprosił, a wpis skasował. Informacje na ten temat można jednak z łatwością znaleźć w internecie. A gdyby można było je usunąć? Albo chociaż utrudnić ich wyszukiwanie? Czy tysiące osób, które żałują wypowiedzianych słów lub nie życzą sobie w sieci pewnych wiadomości na swój temat, powinny mieć prawo do ich usunięcia? Kilka miesięcy temu Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał głośne orzeczenie, które teoretycznie stwarza taką możliwość. Zaczęto nawet mówić o „prawie do zapomnienia”.

Wszystko zresztą zaczęło się od kłopotów innego biznesmena. Oto w 1998 r. hiszpański przedsiębiorca Mario Costeja González popadł w kłopoty finansowe, a jego majątek miał zostać zlicytowany. Ostatecznie González zdołał jednak spłacić swoje długi, ale po latach materiały opublikowane wówczas przez dziennik „La Vanguardia” nadal były dostępne w internecie. Pojawiały się też po wpisaniu jego nazwiska w wyszukiwarce Google i utrudniały mu prowadzenie interesów. Mężczyzna domagał się usunięcia ich ze strony gazety oraz tego, by Google przestał podczas wyszukiwania automatycznie łączyć jego nazwisko z dawno nieaktualną sprawą. Spór ostatecznie trafił przed oblicze Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który co prawda pozwolił gazecie zachować swoje treści, ale spełnił prośbę skarżącego w odniesieniu do operatora wyszukiwarki internetowej. Co więcej, Trybunał uznał, że wszystkim Europejczykom przysługuje prawo do zwrócenia się do tej korporacji z podobnymi prośbami. Firma musi te prośby rozpatrzyć i zdecydować, czy „odłączać” nazwiska wnioskujących od przestarzałych, niedokładnych, nieprawdziwych lub kompromitujących informacji. Do tej pory wysłano już ponad 100 tysięcy takich wniosków.

González przekonująco argumentował, że sprawę długów rozwiązał wiele lat temu i nie ma ona dziś żadnego znaczenia. Trybunał zaproponował zatem nowatorską formułę, wedle której, aby wyniki wyszukiwania mogły zostać usunięte z wyszukiwarki, muszą wpierw zostać zakwalifikowane jako „niewłaściwe, (już) nieistotne, nieadekwatne w stosunku do celów, dla których są one przetwarzane, czy też ze względu na upływ czasu”. I właśnie informacja o długach Hiszpana już spłaconych, jak uznali sędziowie, jest „(już) nieistotna”. Odnotujmy, że walczący o „prawo do zapomnienia” González, z dnia na dzień stał się jednym z najsłynniejszych Europejczyków.

Decyzja wywołała ogromne poruszenie w całej Europie. Niektórzy chwalą orzeczenie jako ważny krok na drodze do ochrony prywatności oraz wizerunku w internecie. Podnoszą się jednak głosy krytyczne, zwracające uwagę, że decyzja sądu ogranicza prawo do swobody wypowiedzi i dostępu do informacji. Poza tym daje prywatnym operatorom wyszukiwarek internetowych prawo decydowania o zakresie dostępu do informacji. Kontrowersji dodaje fakt, że z technologicznego punktu widzenia usunięcie takich danych nie jest aż tak trudne. A jednocześnie „prawo do zapomnienia” okazuje się bronią… mało satysfakcjonującą. „Zapomnienie” jest słowem mocno na wyrost. Póki co można zwrócić się do właściwego podmiotu, by nasze dane osobowe wpisane do wyszukiwarki nie były automatycznie łączone z określoną sprawą. Nie oznacza to jednak wymazania informacji z sieci. Co więcej, wszelkie informacje „zapominane” w Europie są nadal dostępne, jeśli tylko skorzystamy np. z amerykańskiej wersji wyszukiwarki. Czy to oznacza, że wyrok Trybunału rzeczywiście jest tak przełomowy, jak twierdzą jego zagorzali przeciwnicy i zwolennicy? Czy może tylko zwrócił naszą uwagę na jeszcze jedną z „ciemnych stron internetu”?

Lidia Kołucka-Żuk, członkini powołanej w celu wypracowania kryteriów interpretacji wyroku Trybunału Rady Google, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim pokazuje z jak skomplikowanym konfliktem wartości mamy do czynienia. Z prośbami o usunięcie pewnych informacji z wyszukiwarki zwracają się do Google’a zarówno osoby prywatne, jak i publiczne, a każdy przypadek jest inny. Czy prośbę polityka walczącego o swoje dobre imię należy interpretować tak samo, jak wniosek nastolatka, którego kompromitujące zdjęcia wyciekły do sieci?

Mimo wszelkich trudności, wyrok Trybunału za przełomowy uznaje Łukasz Faciejew. „Wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej kończy epokę dzikiego zachodu w internecie, przynajmniej w państwach Unii Europejskiej. Dziś każdy nonsens, bzdura, nieaktualne, szkalujące, stare lub pozbawione znaczenia informacje – niezależnie od tego, czy są prawdziwe, czy nie – krążą po sieci dowolnie długo, właściwie bez żadnej kontroli”.

Jednak czy przeciętny użytkownik internetu będzie potrafił wykorzystać nowe prawo w ochronie swojej prywatności? Dominik Batorski w rozmowie z Błażejem Popławskim dowodzi, że większość użytkowników sieci w ogóle nie zdaje sobie sprawy, jak wiele informacji zostawiamy po sobie w sieci i kto może z nich skorzystać. Z kolei tym bardziej świadomym nierzadko w ogóle na tym nie zależy. Zdaniem Batorskiego „coraz częściej użytkownikom internetu opłaca się z niej rezygnować, by kontrolować swój wirtualny wizerunek”.

Wszystkie te zmiany wywracają do góry nogami nasze rozumienie tego, co publiczne i prywatne. W nowoczesnym świecie coraz trudniej zachować coś tylko dla siebie, pisze Anna Mazgal. „Oddaliśmy naszą pamięć serwerom, które powielają bez końca wszystkie nasze wspomnienia – te ważne i te nieistotne, te chwalebne i te wstydliwe. Nasze przeżycia i doznania żyją teraz niezależnie od nas”.

Pojedynczy wyrok sądowy, nawet jeśli ma zasięg europejski, z pewnością tego nie zmieni. Może być jednak pierwszym krokiem na drodze do zmiany – nie tyle nawet samego internetu, co naszego sposobu rozumienia, czym tak naprawdę sieć jest.

Zapraszamy do lektury,

Łukasz Pawłowski

 


 

Stopka numeru:

 

Autor koncepcji Tematu Tygodnia: Łukasz Pawłowski.

Współpraca: Błażej Popławski, Anna Olmińska, Piotr Szymański.

Ilustracje: Kamil Burman [one-of-none.com].