Gdy papież umiera, a kardynałowie zamykają się na konklawe, by wybrać nowego, rozmowę o przyszłości Kościoła rzymskokatolickiego łatwo zamknąć w metaforze rozdroża. Oto są dwie czy trzy drogi – lewa, prawa i środka, konserwatywna, umiarkowana i postępowa – patrzymy tylko, która frakcja jest silniejsza lub która zyska poparcie centrum, a potem Kościół podąży wytyczonym szlakiem.
To jednak ułuda.
Po pierwsze, władza papieska jest ograniczona. Teoretycznie papież jest monarchą absolutnym, „Głową Kolegium Biskupów, Zastępcą Chrystusa i Pasterzem całego Kościoła tutaj na ziemi”, co oznacza, że „posiada najwyższą, pełną, bezpośrednią i powszechną władzę zwyczajną w Kościele, którą może wykonywać zawsze w sposób nieskrępowany” (kanon 331 Kodeksu Prawa Kanonicznego). W praktyce musi liczyć się z ograniczeniami powstającymi w instytucji o grubo ponad miliardzie członków, na monarszym dworze, w kurii i w lokalnych delegaturach.
Po drugie zaś, wyzwania, przed którymi obecnie stoi Kościół rzymskokatolicki na świecie, są tak poważne, że żadna z dróg, którymi może podążyć nowy papież, nie jest ani klarownie wytyczona, ani jasno oświetlona. Będzie to więc raczej rozpoznanie bojem.
Zbawienna decentralizacja
Kiedy ostatni raz Kościół rzymskokatolicki znajdował się w kryzysie o podobnej skali – a więc w XVI wieku w związku z szeregiem nadużyć władzy, sprzedawaniem odpustów i stanowisk, a także uzależnieniem od władzy świeckiej – skończyło się to Reformacją, a więc schizmą, a następnie reformą wewnętrzną.
Dziś reforma wewnętrzna jest niezbędna, zaś schizma – niewykluczona.
Z całą pewnością widział to Franciszek. Papieżem został po części na fali wrażenia, jakie zrobił podczas kardynalskich narad sprzed konklawe w 2005 roku, kiedy to był jedynym liczącym się kontrkandydatem dla kardynała Josepha Ratzingera. Domagał się dogłębnej reformy kurii rzymskiej i zmiany polityki w sprawach dotyczących nadużyć seksualnych. Chciał też, by polityka doktrynalna i personalna w większym stopniu uwzględniała różnorodność Kościoła i podmiotowość wspólnot globalnego Południa. Wolał towarzyszenie i rozeznawanie niż rozstrzyganie poszczególnych kwestii moralnych. Wówczas papieżem nie został, zaś Benedykt XVI nie zrealizował żadnego z tych postulatów (pierwszego, bo nie zdołał; dwóch pozostałych, bo nie chciał). Osiem lat później, po abdykacji Benedykta, wszystkie te tematy pozostawały więc aktualne.
Franciszek się za nie zabrał. Od pierwszych słów i gestów dawał do zrozumienia, że będzie to pontyfikat dynamiczny i w pewnym sensie nieokiełznany, może nawet nieuporządkowany, wprowadzający to, o co apelował do młodzieży, mówiąc, by „robiła raban”. Już w programowej adhortacji „Evangelii gaudium” pisał o potrzebie „zbawiennej decentralizacji”. Odszedł od umiłowanej przez poprzednika symboliki Kościoła jako łodzi na wzburzonym morzu, kierując się w stronę porównania do szpitala polowego. Kolegium kardynalskie uczynił znacznie bardziej reprezentatywnym geograficznie i kulturowo. Usankcjonował rozliczalność biskupów za zaniechania lub tuszowanie przestępstw seksualnych i odwołał dziesiątki z nich. Części spraw – jak komunia dla osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach czy błogosławienie par jednopłciowych – nie rozstrzygał centralnie, cedując odpowiedzialność za decyzje na lokalne episkopaty, poszczególnych duchownych czy wierzących. Wreszcie: rozpoczął reformę Kościoła w duchu synodalności, co sprawiło, że na całym świecie odbyły się narady, w których wielu wierzących – niekiedy po raz pierwszy – poczuło, że mają prawo głosu.
Herkulesowy trud
Czy należało zrobić więcej? Tak, zwłaszcza w kwestii przestępstw seksualnych wiele zostało do zrobienia nie tylko na poziomie Kościołów lokalnych, lecz także Watykanu. Czy więcej się dało? Trudno sobie wyobrazić, że nie, ale jak wiele – trudno ocenić z zewnątrz.
Franciszek jednak podjął się zadania w istocie herkulesowego: postanowił zacząć zawracać bieg dziejów, który od dosłownie tysiącleci prowadził Kościół rzymskokatolicki w stronę tylko większej i głębszej centralizacji władzy papieskiej. W dwanaście lat Franciszek nie mógł tego odwrócić, ale już samo wyhamowanie znaczy tu wiele.
Co zrobi z tym następca? Systemowo reformy Franciszka cofnąć łatwo: zwołane na 2028 rok Zgromadzenie Eklezjalne pozbawić jakiejkolwiek sprawczości i znaczenia, synodalność rozwodnić, kilka spraw rozstrzygnąć i zadekretować, nawet jeśli bez wpływu na rzeczywistość (dekadami Rzym próbował kierować wszystkim bez większego powodzenia, bo oddolna różnorodność Kościoła robiła swoje). Pociągnąć zmiany w stronę większej synodalności i decentralizacji będzie zaś trudniej, bo z całą pewnością spotka się to z silnym oporem struktur i wielu środowisk.
Wybór między zastygnięciem w opartej na oszukiwaniu samych siebie wizji jedności Kościoła negującej i zwalczającej różnorodność a uznaniem rzeczywistości i budowaniem jedności w różnorodności powinien być prosty. W Kościele nigdy prostym nie będzie, gdyż, jak to ujmował były generał zakonu dominikanów, ojciec Timothy Radcliffe, „walka z różnorodnością nigdy nie jest walką o prawdę, jest zawsze walką o władzę”, a władza to silny stymulant. Długofalowo wyjścia jednak już nie ma. Kluczowym jest bowiem stan, o którym w wywiadzie dla „Magazynu Kontakt” mówił bliski doradca Franciszka, profesor Rafael Luciani: „Żaden papież nie może odebrać wielu ludziom nabytego doświadczenia bycia uprawnionym do swobodnego wypowiadania się w Kościele”.
Bo zarówno społeczeństwa, jak i wspólnota wierzących są już „gdzie indziej”. To drugie wielkie wyzwanie stojące przed całym Kościołem, w tym papieżem.
Kościół postmodernistyczny?
W wystąpieniu przed Komisją Konferencji Biskupów Wspólnoty Europejskiej (COMECE), czeski teolog, ksiądz profesor Tomáš Halík wskazywał, że „wysiłki Soboru Watykańskiego II – dążące do przeobrażenia niefortunnej strategii konfrontacji z nowoczesnym społeczeństwem, filozofią, nauką i kulturą w relację dialogu i kompatybilności – przyszły prawdopodobnie zbyt późno. Sobór miał na celu pogodzenie się z nowoczesnością. Proces ten został godnie zakończony przez pontyfikaty dwóch wielkich papieży: Jana Pawła II i Benedykta XVI. Ale był to też dokładnie czas, kiedy epoka nowoczesna dobiegła końca”.
To nie pierwszy raz, gdy Kościół drepcze z tyłu w procesach zachodzących w obrębie historii idei i filozofii (a nie zawsze tak było). Tradycjonaliści oczywiście burzą się na takie stawianie sprawy, przekonując, że nie jest rolą Kościoła „nadganianie” czy „dopasowywanie się” do aktualnych trendów. Kompletnie nie w tym rzecz. Rzecz w tym, by Kościół – określając to najszumniej, jak się da – był w stanie jakkolwiek uczestniczyć w dyskusji, namyśle nad przyszłością cywilizacji, planety, ludzkości. By nie stał z boku, bo nie może. W scenie Wniebowstąpienia Chrystusa, obserwowanego przez Jego uczniów, uderza to, co wydarzyło się chwilę po Jego zniknięciu. Oto do wspólnoty pozbawionej Mistrza, stojącej przed wyzwaniem pójścia dalej, zorganizowania się oraz ewangelizacji, przychodzą aniołowie i mówią: „Dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?”. Idźcie, do roboty, świat czeka. Także w tym wymiarze widać fundamentalną różnicę między łodzią na wzburzonych falach świata (rozumianego jako rzeczywistość zewnętrzna) a szpitalem polowym, w którym opatruje się rany poszczególnych ludzi, a przez to całego świata (rozumianego jako wspólne dobro i zadanie). To metaforyczne obrazy, ale pokazujące bardzo mocno podejście Benedykta XVI i Franciszka do kwestii relacji ze współczesnością, innymi religiami, pluralizmem czy nauką.
Franciszek się nie wahał i dzięki temu nie dreptał z tyłu, stając się ważnym głosem w debacie publicznej. W encyklice „Laudato si′” wprost uznał konsens naukowy w sprawie katastrofy klimatycznej (a nie jest to standard w encyklikach papieskich, raczej konsekwentnie dystansujących się wobec nauki jako rzeczywistości zmiennej i niepewnej, bo opartej na nieustannym wątpieniu). Angażował się z całą mocą w globalne spory dotyczące ekologii, uchodźców i uchodźczyń, relacji globalnych Północy i Południa, pacyfizmu (niekiedy ze zgubnymi efektami, jak w przypadku napaści Rosji na Ukrainę), reformy rynków finansowych. Niewątpliwie – jak to rzymskokatolicki biskup – był konserwatystą, choć umiarkowanym, ale w wielu sprawach był w stanie mówić jednym głosem z globalną lewicą, przede wszystkim zaś był po prostu zdolny do tego, by być rozumianym i by uczestniczyć w światowym namyśle. Nie obrażał się ani na modernizm (a wielu w Kościele wciąż jest na etapie przedmodernistycznym właśnie), ani na postmodernizm, czego może najlepszym dowodem są wielokrotnie powtarzane wyrazy uznania dla papieża ze strony Zygmunta Baumana. Sam Franciszek zaś Baumana cenił, czytał, cytował i zapraszał.
Jednocześnie spotykało się to z dużym oporem wielu sił w Kościele przyzwyczajonych do dekretowania, rozstrzygania i zasklepiania. Franciszek za to chybotał, wprawiał w drgania, podważał i rozpędzał.
Rozwijając swoją diagnozę, Halík mówił dalej: „Sobór nie przygotował Kościoła na radykalnie pluralistyczny świat kultury postmodernistycznej […]. Przejście Kościoła z nowoczesności do postnowoczesności, z nowoczesnej do postnowoczesnej formy chrześcijaństwa wymaga pogłębienia teologii i duchowości. Wymaga teologii, która nie jest tylko dyscypliną akademicką, oraz duchowości, która nie jest tylko emocjonalnym pietyzmem, ale połączenia teologii, intelektualnej refleksji na temat wiary, z jej duchowym i egzystencjalnym wymiarem oraz odpowiedzialnością w życiu publicznym” (większe fragmenty tego wystąpienia można znaleźć w numerze 54/2024 „Kontaktu”).
Franciszek to połączenie odnajdywał, ale czy wśród kardynałów nie zwycięży potrzeba uspokojenia? Jeśli tak, to wpadną w pułapkę: uspokoją głównie swoje codzienne życie, powracając do niemierzenia się z otaczającą rzeczywistością. Długofalowo doprowadzi to zaś do tylko silniejszego tąpnięcia, gdy okaże się, że aktualna nauka i praktyka Kościoła – chociażby dotycząca płciowości, seksualności, ale też kapłaństwa i roli duchownych we wspólnocie i instytucji – zwyczajnie nie ma prawa się ostać zarówno ze względu na pluralizm i postmodernizm, jak i ze względu na Ewangelię („Dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?” to tutaj tylko symbol).
Uchodźczy węzeł
Wpatrywanie się w niebo jest zaś dla wielu hierarchów pokusą tak silną również dlatego, że pobieżne choćby rozejrzenie się wokół budzić może niepokój i niepewność w kwestii możliwości adekwatnego działania Kościoła w wielu sprawach. Katastrofa klimatyczna, rosnące nierówności społeczne, wojny, dominacja gigantów technologicznych, prześladowanie i szykanowanie grup mniejszościowych (także chrześcijan) w różnych miejscach świata, media społecznościowe, dezinformacja, rozwój tak zwanej sztucznej inteligencji, konflikt mocarstw, drastyczna polaryzacja polityczna, nade wszystko zaś globalnie widoczny wzrost izolacjonizmu, zamknięcia i nacjonalizmów w miejsce kulawej, ale jednak współpracy międzynarodowej – to wszystko tworzy kontekst ekstremalnie trudny dla każdego przywódcy świata, również dla papieża. A ten dodatkowo musi godzić skrajnie spolaryzowaną kościelną „opinię publiczną” oraz uniwersalistyczne założenie o powszechności Kościoła z wielością jego lokalności.
Kwestią, która węzłowo łączy te wyzwania oraz równie węzłowo ukazuje napięcia, jest temat migracji i uchodźctwa. Franciszek był w tych sprawach jednoznaczny i nieustępliwy: pierwszą swoją podróż odbył na Lampedusę, dokonał pierwszej od bardzo dawna zmiany w architekturze placu Świętego Piotra, nakazując postawienie na nim pomnika przedstawiającego łódź pełną uchodźców i uchodźczyń, podczas wizyty w Meksyku odprawił mszę na granicy ze Stanami Zjednoczonymi, publicznie łajał władze wielu państw – w tym Włoch i USA, a także Unii Europejskiej – za antyuchodźczą politykę, krytykował hierarchów Kościołów lokalnych, którzy podobną politykę wspierali, a w swoich encyklikach wielokrotnie powracał do tematu. Nie przysparzało mu to przyjaciół – by wskazać choćby aktualnych prezydentów jego rodzinnej Argentyny oraz USA, część biskupów amerykańskich czy polskich i tak dalej – a w kwestii społecznego poparcia miało konsekwencje co najmniej różne. Franciszek zdawał się tym nie przejmować, rozpoznając, uznając, że jego misją w tej sprawie jest bycie nieustanną lampką alarmową, syreną, budzikiem, głosem wołającym: „Nie śpijcie spokojnie”.
Chcąc pozostać wiernym nauczaniu Kościoła – nie tylko Franciszka, ale także Jana XXIII, Pawła VI czy Jana Pawła II – nowy papież nie będzie mógł w tej sprawie zmienić optyki. Jednocześnie twarde obstawanie przy wartościach sprawi, że w relacjach międzynarodowych – a także wewnątrzkościelnych – będzie miał utrudnione zadanie. Nawigowanie w obecnym świecie będzie dla niego wielkim wyzwaniem, z którym – jak się zdaje – nie da się zmierzyć bez pogodzenia się ze stratami. Co poświęci nowy papież i dla kogo będzie najbardziej niewygodny, nie wiadomo, ale wybory, przed którymi stanie, są obiektywnie trudne.
***
Dokończenie zmian związanych z reagowaniem na przestępstwa seksualne i inną przemoc w Kościele. Dalsze losy synodalności i decentralizacji, w tym różnorodności doktryny i jej stosowania w różnych miejscach świata. Dialog z postmodernistycznym światem i odnalezienie się w aktualnej rzeczywistości globalnej sceny idei. Nawigowanie po świecie polaryzacji, zamknięcia i odrzucenia z przesłaniem otwarcia, powszechnego braterstwa i równości. W tym wszystkim zaś – zachowanie i różnorodności, i jedności Kościoła rzymskokatolickiego.
To bodaj największe wyzwania dla nowego papieża. Co ważniejsze, to jednak największe wyzwania dla całego Kościoła rzymskokatolickiego czy chrześcijaństwa w ogóle. Kimkolwiek będzie nowy biskup Rzymu, sam temu nie podoła, bo to wyzwania ponad miarę jednostki.
Ostatecznie więc dla Kościoła rzymskokatolickiego najważniejsze jest teraz, by nowy papież – podobnie jak Franciszek, co udowodnił rozwojem synodalności – zdawał sobie z tego sprawę. Wtedy może uda się odpowiedzieć przynajmniej na część z nich.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.