Elżbieta Bieńkowska oraz jej koleżanki i koledzy przed objęciem stanowisk muszą publicznie przedstawić swoje priorytety w obszarze danej polityki i nie mogą przy tym łatwo zbyć rozmówców za pomocą kilku żartów i sloganów. Przesłuchania są publicznie dostępne, a następnie recenzowane przez ekspertów.
Krytyka, choć miejscami bolesna, jest rzeczowa. Eksperci zwrócili uwagę m.in. na braki merytoryczne oraz nieprzyjemny, protekcjonalny stosunek Bieńkowskiej do rozmówców. Zarzucili jej, że za priorytetowe uznała zbyt wiele zagadnień, co utrudnia ocenę, jakie właściwe owe priorytety są. Na szereg pytań nie odpowiedziała. Zdaniem ekspertów jej wystąpienie i odpowiedzi na pytania zawierały więcej sloganów niż konkretnych politycznych deklaracji.
Bieńkowska, która do Brukseli jechała jako prymuska polskiej polityki, została tam, mówiąc kolokwialnie, „zgrillowana”. | Mateusz Fałkowski
Oczywiście wiele z tych niedociągnięć tłumaczyć można debiutem w nowej roli, w nowym miejscu, jednak ważniejsza jest pewna lekcja systemowa. Otóż Bieńkowska, która do Brukseli jechała jako prymuska polskiej polityki, została tam, mówiąc kolokwialnie „zgrillowana”, ponieważ grała tak, jak ją nauczyły polskie doświadczenia. W Polsce nie ma zaś mechanizmów wymuszających na ministrach systematyczne, rzeczowe i otwarte informowanie o podejmowanych przez nich działaniach. Politycy chowają się za plecami swych zastępców i rzeczników, unikają trudnych pytań, wybierają, komu udzielą wywiadu, a które media pominą. Próbują przy pomocy specjalistów od PR nagłośnić wybrane sound-bites, swoje historie, przekazy i slogany. Starają się przy tym dla każdego znaleźć ładne hasło, nie dbając o to, co jest ich priorytetem. I dokładnie tak postąpiła w Brukseli premier Bieńkowska.
Starając się o posadę w Komisji Europejskiej, została ona postawiona wobec wyzwań, do których nie przywykli polscy politycy. Bartosz Arłukowicz, aspirując na nowo do kierowania ministerstwem zdrowia, nie musiał w Warszawie przemyśleć swych dotychczasowych osiągnięć, ani też nie został postawiony wobec takich jak Bieńkowska pytań o plany, które następnie zostałyby zrecenzowane w analizach polskich think-tanków. Grzegorz Schetyna nie musiał poddać pod dyskusję swojej wiedzy fachowej i planów dotyczących polityki zagranicznej. Tymczasem polskiej polityce, jej otwartości, efektywności i transparentności instytucja publicznego przesłuchania kandydatów na ministrów bardzo by się przysłużyła.
Polskiej polityce – jej otwartości, efektywności i transparentności – instytucja publicznego przesłuchania kandydatów na ministrów bardzo by się przysłużyła. | Mateusz Fałkowski
Postulat taki mógłby dotyczyć nie tylko ministrów i nie tylko momentu obejmowania funkcji. Podobnie wprowadzić należałoby instytucje zwięzłych pytań i odpowiedzi, których udzielaliby urzędujący prezydenci i burmistrzowie miast. Instytucja tego typu istnieje np. w Wielkiej Brytanii. Gdyby Hanna Gronkiewicz-Waltz co dwa miesiące publicznie i osobiście odpowiadała na wybrane pytania przekazywane przez mieszkańców, a zadawane przez radnych i nie mogłaby na te spotkania wysłać swojego rzecznika, być może na czas powstałby plan przestrzenny dla zamkniętej trzy lata z powodu budowy metra ulicy Świętokrzyskiej, a także podziemny parking na Placu Powstańców.
Polska potrzebuje lepszego rządzenia, więcej otwartości, efektywności i partycypacji. Instytucje takie, jak publiczne przesłuchania kandydatów na ministrów czy „godziny pytań i odpowiedzi” z burmistrzami oraz prezydentami miast, pozwoliłyby poprawić jakość rządzenia i spowodowałyby, że kluczowi politycy nie mogliby już tak łatwo chować się za plecami swych zastępców czy doradców od PR. Byliby zmuszeni nawiązać rzeczywisty kontakt zarówno z opozycją, jak i wyborcami, a także, co niestety nie jest regułą, z własnymi planami i osiągnięciami. Tego typu rozwiązania pomogłyby poprawić także pracę opozycji i think-tanków, a w konsekwencji przyczynić się do pozytywnych zmian w kulturze politycznej w Polsce.