Jest w naszym kraju środowisko, które wolność utożsamia przede wszystkim z prawem do szkodzenia samemu sobie. Ostatnio głos tego środowiska – reprezentowany przez „jedynego sprawiedliwego” posła Kongresu Nowej Prawicy, Przemysława Wiplera – słyszany był podczas debaty o zakazie sprzedaży tzw. śmieciowego jedzenia w polskich szkołach.

W dystrybuowanych przez sympatyków Wiplera materiałach poseł przedstawiany jest jako samotny szeryf, broniący ostatnich bastionów wolności w socjalistycznym państwie.

Jest to charakterystyczne dla sposobu myślenia o wolności jako możliwości robienia czegokolwiek bez ponoszenia konsekwencji. Przy tym, w myśl doktryny Nowej Prawicy, wolność oznacza wolność białego, heteroseksualnego mężczyzny z klasy średniej – osoby ubogie są same sobie winne przez własne lenistwo, homoseksualiści zagrażają tradycyjnym wartościom, cudzoziemcy mogą być w najlepszym wypadku tolerowani, o ile nie są odmienni kulturowo, a celem kobiety jest spełnianie się w roli inkubatora w procesie przyrostu demograficznego. Stąd brak zrozumienia dla działań wspierających podstawowe potrzeby życiowe osób, u których nie są one zaspakajane, np. dla poparcia związków partnerskich czy praw reprodukcyjnych.

W tak rozumianym pojęciu wolności nietrudno popaść w skrajności, zamieniające deklarowaną przez te środowiska zasadę „po pierwsze: nie szkodzić” w bardziej adekwatną wobec ich postulatów zasadę „nie szkodzi sobie zaszkodzić”.

Projekt wniesiony pod obrady przez klub PSL przewiduje zakaz sprzedaży junk food (chipsów i podobnych przekąsek, napojów gazowanych oraz „napojów energetycznych”) w szkolnych sklepikach i automatach, a także zakaz ich reklamowania na terenie szkoły.

Potrzeba naprawdę złej woli, aby w tych rozwiązaniach dopatrywać się zamachu na wolność. Choroby powodowane nadmiernym spożywaniem niezdrowego jedzenia są realnym problemem społecznym tam, gdzie postulat „niewtrącania się państwa” jest realizowany najpełniej. W Stanach Zjednoczonych otyłość dotyka już 35 proc. populacji – wiążą się z nią choroby serca, cukrzyca i inne problemy zdrowotne generujące olbrzymie koszty dla służby zdrowia.

W celu przeciwdziałania tym zjawiskom kluczowe jest kształtowanie prawidłowych nawyków w odpowiednio młodym wieku. Tutaj zwolennicy Nowej Prawicy mają już gotową odpowiedź – „pozwólmy zdecydować rodzicom”. Jest to jeden z tych argumentów, których używanie powinno być traktowane jako dyskredytujące dla osoby, która go używa.

Wysyłając dziecko do instytucji edukacyjnej, niechby to była idealizowana przez Nową Prawicę szkoła prywatna, godzimy się na przekazanie tej instytucji części kompetencji, która mogłaby przynależeć do zakresu zadań rodziców. Godzimy się na zdobywanie przez dziecko wiedzy o historii Polski, zasadach języka polskiego, procesach fizycznych. By nauczyło się wykonywać rzut z dwutaktu i piłką lekarską. Oczekujemy nabycia przez dziecko kompetencji społecznych, inspiracji, pierwszych poważnych życiowych przemyśleń. Dlaczego mamy obawiać się uczenia przez tę instytucję zdrowych nawyków żywieniowych?

Nie każde dziecko ma szczęście urodzić się w rodzinie dietetyka lub osoby o choćby najskromniejszej wiedzy w zakresie żywienia człowieka, ale czującej potrzebę prowadzenia zdrowego trybu życia. Dzisiaj młodymi rodzicami coraz częściej zostają osoby urodzone w drugiej połowie lat 80. i pierwszej połowie lat 90. – dzieci transformacji, wychowane w czasach, kiedy butelka coli i big mac traktowane były jako najwyższe dobro. Zdrowa żywność kojarzyła się ze szkolną stołówką i wyrzucaniem ziemniaków na podłogę, kiedy tylko nikt nie patrzył. Sam jako uczeń parokrotnie uczestniczyłem w wycieczkach (połączonych oczywiście z degustacją) do lokali należących do największych sieci pizzerii. Przy okazji każdego szkolnego wyjazdu postoje prowiantowe odbywaliśmy w przydrożnych lokalach sieci McDonald’s. Zdrowe żywienie to w najgorszym wypadku kolejny temat do odbębnienia podczas jednej lekcji biologii.

Dziś obecność w szkołach automatów dodatkowo ułatwia dostęp do produktów, które dzieci powinny przyswajać w sposób ograniczony – najlepiej pod ścisłą kontrolą.

Problem jest poważny. Dzieciakom coraz łatwiej jest nabyć niezdrową żywność, taką, z którą nie powinny mieć w ogóle kontaktu – np. napoje energetyczne. Sprzedawca, nawet jeśli nie chce sprzedać takiego produktu dziecku, nie ma żadnych podstaw prawnych, na które mógłby się powołać. Zwolennikom zdrowej żywności nie przysługuje prawo do powołania się na klauzulę sumienia.

Zmiany, które doczekają się zapewne akceptacji ze strony Senatu i podpisu prezydenta nie są zagrożeniem wolności. To jedynie malutki kroczek we właściwym kierunku. Nie wyeliminują całkowicie problemu „śmieciowego jedzenia” – będzie nadal dostępne w sklepach niedaleko szkół, a rodzice wciąż mogą dodawać je do drugiego śniadania swoich pociech. Nowe przepisy otwierają jednak możliwości pokazania dzieciom alternatywy – żywności zarówno smacznej, jak i zdrowej. Cechą „junk foodu” jest jego uzależniający charakter – spożywamy je nie dlatego, że jest naprawdę pożywny i zaspokaja nasz głód, ale dlatego, że przyzwyczajamy się do jego smaku. Bierzemy je z całym dobrodziejstwem inwentarza, w tym przypadku: całej tablicy Mendelejewa wypełnionej związkami chemicznymi o dziwnych nazwach i mało przyjemnych właściwościach.

Dlatego ważne jest poszerzanie zakresu działań na rzecz promocji zdrowego żywienia. Wystarczy niewiele – zamiast do pizzerii, pojechać do restauracji „slow-foodowej” albo do tradycyjnego gospodarstwa. Podczas szkolnej wycieczki (ze środków wpłaconych wcześniej przez rodziców) zorganizować postój w bardziej przyzwoitym lokalu. Podczas godzin wychowawczych rozmawiać o jedzeniu – a najlepiej zwiększyć zakres wiedzy o podstawach żywienia człowieka w ramach lekcji biologii/przyrody. Wprowadzić całkowity zakaz sprzedaży „energetyków” osobom poniżej 16. roku życia. Prowadzić działania promocyjne wśród nauczycieli i rodziców.

O ile bowiem ideologiczne zacietrzewienie posła Wiplera i zwolenników Nowej Prawicy jest przerażające, o tyle bardziej przerażająca wydaje się wizja całego pokolenia, które nie potrafi wyobrazić sobie pożywienia przygotowywanego dłużej niż 5 minut i pozbawionego całej listy konserwantów.