…podobnie jak autorka „Atlasu Wysp Odległych” – Judith Schalansky. Osoba, której pasją są nie tyle podróże, co mapy, a właściwie – podróże palcem po mapie. Po tej najmniejszej, pomijanej lub sadzanej „w kartograficznej oślej ławce”, czyli osobnej ramce ze zdawkowymi informacjami. Dzięki archiwistycznemu zacięciu autorki przekonujemy się, że odkrywane na mapkach niewielkie wysepki nie są ani bezimienne, ani „bezpłciowe”. Mają zagadkowe nazwy, jak Wyspa Samotności, Robinson Cruzoe, Wyspa Zwodnicza, czy egzotycznie brzmiące, jak Pukapuka, Takuu, Floreana, Fangataufa. Wszystkie kryją w sobie historie, tajemnice, własne prawdy i legendy. Romantyczne, liryczne, niewiarygodne jak historia pary z Rapa Iti, jednej z polinezyjskich Wysp Astralskich. Są i historie z dreszczykiem, bo jak twierdzi autorka: „Raj jest wyspą. Piekło też”.
Książki Schalansky nie polecałabym dzieciom (chyba że do czytania wybiórczego), a raczej do lektury zachęciłabym młodzież i dorosłych. Moich małoletnich córek książka ta w swej ascetycznej postaci nie uwiodła , nie zaciekawiły ich ani „ilustracje” (fragmenty map fizycznych o monotonnej kolorystyce), ani historie (krótkie i raczej rozbudzające ciekawość niż zdradzające pointę). Zresztą niektóre opowieści nie nadają się dla najmłodszych czytelników, ponieważ mrożą krew w żyłach, przerażają brutalnością i okrucieństwem. Jak choćby mroczna historia potomków buntowników ze statku Bounty na wyspie Pitcairn (uwaga – jeżeli ktoś nie czytał „Jutro przypłynie królowa” Macieja Wasielewskiego, a zamierza, niech opuści rozdział od strony 102) czy też zagadka wyspy St. Kilda na Oceanie Atlantyckim (opisany cykl niewyjaśnionych śmierci noworodków intryguje na tyle, by zacząć przeczesywać Internet w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące pytanie: co się tam wydarzyło?!). Podobnie okrutny zwyczaj zabijania „nadprogramowych” niemowląt na wyspie Tikopia, która jest w stanie pomieścić i wyżywić maksymalnie 1200 mieszkańców.
„Atlas Wysp Odległych” napisany jest prostym językiem, jednak dostarcza nam tak wielu inspiracji, budzi tak wiele tęsknot i obejmuje tak wiele dziedzin – geografię, historię, antropologię, politykę… Schalansky postuluje wręcz, by kartografię uznać za rodzaj literatury, a atlas – za gatunek poetycki. | Agnieszka Doberschuetz
Na kolejnych stronach dowiadujemy się o katastrofach statków, rozbitkach i ich losach – mniej lub bardziej dramatycznych. Na przykład tych z wysepki Tromelin, gdzieś na Oceanie Indyjskim, u której brzegów rozbił się francuski statek z sześćdziesięcioma malgaskimi niewolnikami na pokładzie. Wszyscy ocaleli, ba, odzyskali wolność, która jednak na maleńkim, surowym skrawku lądu stała się przekleństwem i przerodziła się w walkę o przetrwanie. Piętnaście lat później odnalezionych zostało ośmioro ocalałych: siedem kobiet i niemowlę. Podtrzymywany przez nich ogień nie gasł przez cały czas ich pobytu na wyspie.
W książce Schalansky czytamy o grzechach przeciwko naturze popełnionych przez ludzi, głównie tych obcych: agresorów i konkwistadorów. O konfliktach na tle politycznym, o bezrefleksyjnej eksploatacji wysp lub wykorzystywaniu rdzennych mieszkańców. O wyniszczających eksperymentach, np. testowej detonacji superbomby na wyspie Fangataufa, która z nieskalanej, bujnej oazy pośrodku Pacyfiku zmieniła się w pustkowie skażone na zawsze.
Jednak Schalansky pokazuje również bezwzględność natury wobec człowieka, najczęściej w postaci niebezpiecznych skalistych wybrzeży stających się cmentarzyskami wraków. Albo w formie wybuchających wulkanów, podwodnych raf, wędrujących gór lodowych, zabójczej fauny i flory. Dokumentuje wyspy takie jak Takuu, które prędzej czy później pochłonięte zostaną przez żarłoczne wody Oceanu.
Po lekturze książki przestajemy się dziwić, dlaczego te najbardziej odosobnione z wysp nie cieszyły się ani popularnością, ani dobrą sławą. Wiele z nich nie oferowało przybyłym żadnych atrakcji, a ich jedyną zaletą była nieprzystępność. Jednakże z lakonicznych opisów autorki domyślać się możemy wyjątkowego uroku tych niedostępnych terenów. Widzimy „górę piękniejszą niż Fudżi” – Alaid na jednej z kurylskich wysp – Wyspie Atłasowej. Na Południowych Wyspach Keelinga spotykamy podekscytowanego Karola Darwina przy pracy, zachwyconego bogactwem lokalnej natury i fenomenem rafy koralowej. Poznajemy szokujące rozpustną swobodą obyczaje ludu zamieszkującego wyspy Pukapuka, zwanej również Wyspą Niebezpieczeństwa. Dowiadujemy się, że wyspę Banaba (Kiribati) tworzą czyste fosforyty powstałe z ptasich odchodów, a także poznajemy, w jaki sposób i w jakim celu jej mieszkańcy wykonują rytualne tatuaże. I słyszymy od tubylców z Pingelap w Mikronezji, że „głupie gadanie o przepychu kolorów” odwraca uwagę od tego, co istotne – kształtów, struktur, cieni. Są daltonistami i utrzymują, że dzięki temu dostrzegają rzeczy niewidoczne dla osób spoza wyspy, tych bez drobnej mutacji chromosomu numer osiem.
„Atlas Wysp Odległych” napisany jest prostym językiem, jednak dostarcza nam tak wielu inspiracji, budzi tak wiele tęsknot i obejmuje tak wiele dziedzin – geografię, historię, antropologię, politykę… Schalansky postuluje wręcz, by kartografię uznać za rodzaj literatury, a atlas – za gatunek poetycki. Za sprawą szaty graficznej opracowanej również przez nią „Atlas Wysp Odległych” traktować można jak dzieło sztuki. Kuszący minimalizmem i stylem dawnych szkolnych podręczników, wyróżniający się konsekwentną, surową kolorystyką i stylistyką kartograficzną jest on starannie dopracowanym projektem designerskim (znajoma opisując tę książkę, nazwała ją „ładną rzeczą”!). Każdy rozdział ma taką samą konstrukcję i układ: „suche” informacje kartograficzno-encyklopedyczne – powierzchnia, liczba mieszkańców, przynależność administracyjna, odległość do najbliższej wyspy i stałego lądu. Miniaturowy globus z oznaczoną lokalizacją; poniżej dopasowana do skali oś czasu (odkrycie wyspy i najważniejsze wydarzenia z jej historii) oraz odległości. Mimo skondensowanej formy, a może właśnie dzięki niej, ta garstka informacji niesamowicie pobudza wyobraźnię. Natomiast na stronie obok znajduje się to, co najważniejsze – mapa. Każda wyspa w „Atlasie” odwzorowana została w tej samej skali i nawet największą z nich trudno nazwać dużą. Kilka nazw drobnym drukiem (w pisowni oryginalnej, do której odszyfrowania autorka załączyła specjalny glosariusz), delikatnie zaznaczona topografia wyspy, a na dole skala. To wszystko. Tylko tyle i aż tyle.
Spójność treści i formy sprawiają, że „Atlas Wysp Odległych” przywraca wiarę w przyszłość tradycyjnej, papierowej książki, takiej, której w żaden sposób nie można przeistoczyć w audio-substytut. Trzeba na nią patrzeć, nie tylko czytać, lecz także dotykać, wąchać, eksplorować ilustracje (czasami z pomocą lupy), odcyfrowywać miniaturowe literki, znaczki… Czytanie takiej książki jest jak szukanie skarbu z mapą (nie z urządzeniem GPS) w ręce: intrygujące i pobudzające wyobraźnię.
Książka:
Judith Schalansky (tekst i ilustracje), „Atlas Wysp Odległych”, tłum. Tomasz Ososiński, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2014.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.