Helena Jędrzejczak: Dlaczego ludzie posyłają dzieci do szkół społecznych, które założyła pani w Warszawie, czyli „na Bednarską”?

Krystyna Starczewska: Powody są różne. Przede wszystkim poszukują szkoły, która sprzyja rozwojowi dziecka, zamiast tylko wymuszać konieczność uczestniczenia w konkurencji. Niektórzy uważają, że dzieci więcej się nauczą w szkołach niepublicznych. Dominującą przyczyną jest jednak niepełne lub całkowite niezadowolenie z dotychczasowych doświadczeń szkolnych własnych lub dziecka. Te oczekiwania nie zawsze są sprecyzowane, rodzice czasem szukają po prostu szkoły w jakiś sposób innej od zwykłej.

Na czym polega inność „Bednarskiej”?

Kiedy 25 lat temu założyliśmy „Bednarską”, była to pierwsza niepubliczna szkoła w Polsce. Jej otwarcie poprzedziły roczne spotkania nauczycieli i rodziców, a nawet przyszłych uczniów, ósmoklasistów, poświęcone programowi dydaktycznemu i wychowawczemu. Wyłonił się z nich zarys szkoły, która będzie przygotowywać do czegoś nowego – do demokracji. Chcieliśmy, by uczniowie byli traktowani jak partnerzy i współtwórcy systemu szkolnego.

Jak miał działać ten model partnerski?

Szkoła została zorganizowana jak małe demokratyczne państwo, rządzone zgodnie z monteskiuszowskim trójpodziałem władzy. To był nowy styl zarządzania, który pozwalał, by uczniowie razem z rodzicami i nauczycielami decydowali o ważnych dla szkoły sprawach.

Jak to wygląda w praktyce?

W każdej z naszych szkół, a obecnie jest ich już siedem, demokracja jest realizowana trochę inaczej. W gimnazjum przy ulicy Raszyńskiej panuje tradycyjny trójpodział władzy: na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Do Sejmu, czyli szkolnej władzy ustawodawczej, wybierani są w równych proporcjach przedstawiciele stanu uczniowskiego, rodzicielskiego i nauczycielskiego. Sejm decyduje o prawie szkolnym we wszystkich kwestiach – każda zmiana musi być przezeń zatwierdzona. Władzę wykonawczą pełni Rada Szkoły, czyli szkolny rząd z premierem na czele. Zasiadają w niej ministrowie, którzy zajmują się różnymi ważnymi dziedzinami szkolnego życia społecznego, np. wolontariatem, informacją, porządkiem, kulturą, sportem. Kierowanie ministerstwem uczy organizować pracę i realizować oczekiwania wszystkich członków szkolnej społeczności.

To władza ustawodawcza i wykonawcza. A co z sądowniczą?

W skład Sądu Szkolnego wchodzą trzej wybrani w wyborach powszechnych sędziowie: rodzic, uczeń i nauczyciel. Sąd zbiera się tylko wtedy, gdy ktoś zgłosi sprawę. Podejmuje on decyzje wiążące dla całej szkolnej społeczności. Zdarzało się, że orzekał, czy słuszna była na przykład decyzja dyrektora o usunięciu ucznia ze szkoły za określone przewinienie. W jednym przypadku Sąd nakazał dyrektorowi pozostawienie ucznia w szkole. Mamy też wybieranego w wyborach powszechnych Rzecznika Praw Obywatelskich, który może w obronie uczniów zgłaszać sprawy do Sądu, powoływać świadków i prowadzić negocjacje.

I po co to wszystko?

Funkcjonowanie szkolnej demokracji przynosi przekonanie, że wszyscy możemy i powinniśmy mieć wpływ na to, co dzieje się w społeczeństwie.

Niektórzy powiedzieliby, że dyrektor przestaje być dyrektorem, a nauczyciel nauczycielem, gdy nie są oni ostatecznymi decydentami. A przecież szkolny sąd, składający się z ucznia, nauczyciela i rodzica, może podważyć pani decyzję. Nawet o wydaleniu ucznia ze szkoły. Jak się pani wtedy czuje?

Zdarzyło się, że Sąd Szkolny nakazał przywrócenie do szkoły ucznia, którego wyrzuciłam. Taki wyrok dowodził, że nasz Sąd Szkolny jest sądem prawdziwym, a nie fasadowym, że sędziowie podejmują decyzje zgodnie ze szkolnym prawem i swoim sumieniem, a nie przez wzgląd na pozycje stron. Jeżeli komuś zależy na prawdziwej demokracji, to taka rzecz powinna go cieszyć.

A jak odnoszą się do tego inni dyrektorzy szkół?

Nawet wśród naszych nauczycieli pojawiały się opinie, że to jest wychowawczo niewskazane. Uważam, że niechęć do przyjętego w naszej szkole modelu wychowawczego wynika na ogół z przyzwyczajenia do tradycyjnego systemu wychowania autorytarnego, w którym dorosły ma zawsze rację. Uczeń słyszy: „Masz robić to, co ci każę”. Dlaczego? „Bo ci każę”.

Posłuszeństwo i demokracja chyba nie idą w parze…

Jeżeli dla kogoś najwyższą wartością wychowawczą jest posłuszeństwo, to demokracja w szkole jest dla niego nie do przyjęcia. W Polsce większość szkół ma wciąż charakter autorytarny. Metody wychowawcze przyjęte przez nas sprzyjają zmianie tego systemu. Młody człowiek będzie szanował innych ludzi, jeśli sam będzie szanowany. To inny sposób uczenia, inny model relacji, inny cel stojący u podstaw myślenia o szkole.

Partnerstwo i podmiotowe traktowanie zakłada konieczność ponoszenia konsekwencji swoich decyzji. Jaka jest relacja między wolnością a odpowiedzialnością w pani szkole?

To stałe pytanie. Co począć z kimś, kto nie przestrzega zasad? Staramy się, by za każdym razem brać pod uwagę dobro ucznia. Zrozumieć, jakie były przyczyny niedotrzymania umowy. Dać mu szansę poprawy. Ale jeżeli ktoś kilkakrotnie łamie regulamin w poważny sposób i lekceważy daną mu ostatnią szansę, brak jednoznacznej reakcji byłby niewychowawczy. Mieliśmy w liceum dziewczynę, która obrzydliwie obrażała w internecie swoich kolegów i koleżanki. Stanęła przed Sądem Szkolnym z zarzutem agresji. Postanowiłam usunąć ją ze szkoły i Sąd uznał moją rację. Po roku poprosiła o możliwość powrotu. Przyjęliśmy ją. Po zdaniu matury dziękowała mi przede wszystkim za usunięcie ze szkoły, bo dzięki temu zrozumiała swoje postępowanie.

Funkcjonowanie szkolnej demokracji przynosi przekonanie, że wszyscy możemy i powinniśmy mieć wpływ na to, co dzieje się w społeczeństwie. | Krystyna Starczewska

Oprócz demokracji „Bednarską” charakteryzuje też program nauczania, inny niż w typowej szkole – zarówno teraz, jak i 25 lat temu.

Naszą ideą było zawsze dążenie do rozwijania indywidualnych uzdolnień i zainteresowań uczniów, uczenie samodzielnego myślenia, a nie wyłącznie wkuwania wiadomości w celu rozwiązywania obowiązujących testów. Kładliśmy nacisk na korelacje pokrewnych przedmiotów, wprowadziliśmy także do naszych szkół dwa nowe przedmioty obowiązkowe – filozofię i historię sztuki. Rozwijaliśmy jednocześnie zajęcia fakultatywne dające uczniom szansę zajmowania się dziedzinami nieujętymi w programie szkolnym. Ważne było również nauczanie pracy zespołowej, a nie wyłącznie postawy rywalizacyjnej. Celowi temu służyły organizowane co roku prace nad projektami przygotowywanymi przez zespoły uczniowskie.

A jak jest teraz?

Program dydaktyczny, którego realizację rozpoczęliśmy przed 25 laty, musiał ulec zmianie. Musieliśmy dostosować się do wymagań podstaw programowych, co niestety pociągnęło za sobą konieczność odejścia od korelacji pomiędzy przedmiotami. Pozostawiliśmy jednak w naszych szkołach filozofię i historię sztuki nieobowiązujące w szkolnictwie publicznym. W dalszym ciągu rozwijamy zajęcia fakultatywne nastawione na rozwijanie indywidualnych uzdolnień i zainteresowań uczniów. Nadal uczymy zespołowego działania przez organizowanie ogólnoszkolnych projektów tematycznych. Naszym celem pozostaje odejście od konkurencyjności jako głównego motywu nauczania na rzecz rozwijania samodzielnego myślenia i uczenia współdziałania.

Zawsze było dla nas ważną sprawą otwarcie na potrzeby dzieci z różnych środowisk i uczniów z różnymi problemami. Nie chcieliśmy przerodzić się w szkołę elitarną, do której uczęszczają wyłącznie dzieci z zamożnych rodzin inteligenckich. Dlatego zaczęliśmy przyjmować bezpłatnie dzieci potrzebujące pomocy. Na przykład w tej chwili w naszym gimnazjum przy Raszyńskiej na 350 uczniów 70 jest uchodźcami i imigrantami z 16 różnych krajów, są dzieci niepełnosprawne, uczniowie z zespołem Aspergera, a także wychowankowie domów dziecka.

Jesteśmy nastawieni na uczenie tolerancji i akceptacji inności, otwartości na inne kultury, a także na służenie pomocą potrzebującym. Wydaje nam się to ważniejsze od walki o miejsce w rankingach mierzonych ilością punktów uzyskiwanych przez uczniów na testach egzaminacyjnych. Nastawienie na rankingi jest głównym powodem odrzucania przez tzw. dobre szkoły dzieci wymagających pomocy, bo obniżają one średnią egzaminacyjną. Stanowczo przeciwstawiamy się tak pojmowanej konkurencyjności jako tendencji ciągle jeszcze dominującej w naszym systemie oświaty.

„Bednarska” jest jednak postrzegana jako szkoła dla tych, których stać, albo dla takich, którzy są w trudnej sytuacji. Zwykły, przeciętnie zarabiający człowiek nie może sobie pozwolić na to, żeby zapisać do niej swoje dzieci.

Dla osób, które nie są w tak trudnej sytuacji, że możemy ich dzieci przyjąć na miejsca bezpłatne, ale których zarobki nie wystarczają na opłacenie czesnego, stworzyliśmy szkolny system stypendialny. Komisja stypendialna może obniżyć czesne na podstawie zeznania PIT. W zasadzie nikt nie jest wykluczony z naszych szkół z powodów finansowych

Kiedy 25 lat temu zakładała pani „Bednarską”, demokracja w Polsce raczkowała. Czy cele na następne 25 lat są takie same?

Przygotowanie do funkcjonowania w społeczeństwie demokratycznym pozostaje naszym podstawowym celem wychowawczym. Pojawiły się jednak nowe problemy i wyzwania, a z nich wynikają nowe idee, które staramy się wprowadzać. W naszym gimnazjum taką ideą jest wielokulturowość. Otwartość na inność, stosunek do „obcego”, przeciwstawienie się szowinizmowi, ksenofobii. Pomocą w realizacji tych idei jest fakt, że uczą się u nas dzieci 16 narodowości.

Spotykam się z opiniami, że szkoły niepubliczne to przystań dla nieprzystosowanych, rogatych dusz niemieszczących się w systemie edukacji publicznej. Dla niegrzecznych, niepokornych, nieumiejących albo niechcących zachowywać się tak, jak przystało na ucznia.

Nie sądzę, aby te określenia pasowały do naszej szkoły. Staramy się bardzo jednoznacznie przedstawić naszym uczniom to, co nie jest dozwolone. Każdy nowy uczeń, który przychodzi do szkoły, podpisuje dokument zatytułowany „Zero tolerancji”. Dotyczy on czterech spraw kategorycznie niedopuszczalnych: agresji, zachowań zagrażających życiu lub zdrowiu, oszustwa i używek. Postępowanie wbrew podpisanemu dobrowolnie dokumentowi skutkuje wydaleniem. Takie sytuacje miały miejsce. Wyraźnie powiedziane jest, czego nie wolno.

Nastawienie na rankingi jest głównym powodem odrzucania przez tzw. dobre szkoły dzieci wymagających pomocy, bo obniżają one średnią egzaminacyjną.| Krystyna Starczewska

Wielu aktywistów, od prawa do lewa, to absolwenci szkół społecznych. Dawid Wildstein, Samuel Pereira, Andrzej Kozicki i Jan Śpiewak, Joanna Erbel, Alek Temkin – to tylko niektóre przykłady. Niezadowoleni? Nieprzystosowani? Nieumiejący poruszać się wedle utartych wzorców?

Przebywanie w demokratycznym, partnerskim środowisku wpływa na samodzielny wybór drogi życiowej. Wśród absolwentów mamy artystów, pisarzy, publicystów, społeczników, polityków, mamy ludzi o poglądach lewicowych, rozsądnie wypośrodkowanych, a także ekstremalną prawicę. Szkoła nie narzucała uczniom poglądów politycznych. Dawała natomiast pole do dyskusji i wyrabiania własnego zdania. Podstawowym zadaniem było uczenie samodzielnego myślenia. A jak się samodzielnie myśli nad otaczającym światem, to często pojawia się potrzeba jego zmiany. Gdy następuje konfrontacja z życiem społecznym i politycznym, trzeba albo się wycofać, albo starać się zmieniać ten świat.

U zarania „Bednarskiej” też leżała niezgoda – na reguły rządzące światem polskiej edukacji. Czym miała być „Bednarska”? Zaczynem zmiany całego szkolnictwa publicznego czy wieczną alternatywą?

We wczesnych latach stawialiśmy sobie za cel oddolną reformę całego systemu oświaty. Uważaliśmy, że aby wiedzieć, w jakim kierunku powinna iść zmiana systemu, trzeba to najpierw wypróbować. Chcieliśmy być laboratorium zmian. Niektóre wypróbowane przez nas pomysły przyjęły się także w szkolnictwie publicznym, np. uczenie pracy zespołowej poprzez projekty, ocenianie uczniów przy pomocy nie tylko stopni, lecz także tzw. opisowych ocen kształtujących, stworzenie możliwości wybierania przez uczniów przedmiotów podstawowych i rozszerzonych. Oczywiście całościowa reforma polskiej edukacji dopiero czeka na realizację.

Wierzy pani, że to się kiedyś uda?

Mam nadzieję. Coraz głośniej mówi się o wadach polskiego szkolnictwa. Technika też wymusza nowe rozwiązania edukacyjne, uczenie faktograficzne w dobie internetu traci sens. Przede wszystkim potrzebujemy jednak zmiany systemu kształcenia nauczycieli: przygotowywania do pracy nie tylko specjalistów w określonych dziedzinach wiedzy, lecz także ludzi mających pojęcie o wychowaniu i pracy zespołowej z dziećmi. Mamy wspaniałego patrona zmian w osobie Janusza Korczaka. Przecież on metodę innego niż autorytarne podejścia do dziecka propagował już 100 lat temu. W jego pismach dziecko jest traktowane podmiotowo, jest partnerem, wymagającym wsparcia, ale partnerem, a nie podwładnym. W tym kierunku wychowawczym powinien zmierzać polski system edukacji.

Czy da się wychować nauczycieli do tych wartości?

Jedyną drogą do upowszechnienia idei antyautorytarnego systemu wychowawczego jest stworzenie tzw. szkół ćwiczeń, funkcjonujących według nowych zasad. Jeśli ktoś chce być nauczycielem, powinien odbyć tam roczną praktykę. Powinny to być szkoły w całej Polsce, współpracujące z uniwersytetami. Student, który nauczałby tam swojego przedmiotu, uczyłby się jednocześnie metod wychowawczych. Po roku dostawałby dyplom uprawniający do pracy w szkole. Ktoś, kto skończył tylko fizykę i nigdy nie pracował z dziećmi, będzie naśladował starszych nauczycieli ze szkoły, do której trafi. Natomiast jeżeli odbędzie praktyki w „szkole ćwiczeń” działającej według antyautorytarnych metod wychowawczych, będzie mógł w swojej pracy wcielać te idee w życie.

Jak Ministerstwo Edukacji reaguje na ten pomysł?

Pozytywnie. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego także akceptuje pomysł stworzenia „szkół ćwiczeń”. Ale od pomysłu do realizacji musi upłynąć trochę czasu. Trzeba się jednak trzymać tej idei, bo to jedyna droga do zmiany polskiej szkoły.