Rywalizacja polityczna stała się w Polsce realna. Możliwość zwycięstwa konkurenta zmusza dwa główne obozy do liczenia się z zachodzącymi procesami społecznymi i zgłaszanymi w demokratycznej debacie postulatami. W groteskowej formie i skali było to już widoczne w działaniach Bronisława Komorowskiego po pierwszej turze wyborów.

W normalnych warunkach z polaryzacji między ośrodkami władzy można by czynić stały użytek w celu skuteczniejszego uzyskiwania pożądanych decyzji politycznych. Są jednak dwie przeszkody, które utrudniają wykorzystanie tej nowej sytuacji.

Zimna woda w kranie

Po pierwsze, problemem jest Platforma Obywatelska. Zupełnie nieudana kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego i ciągnący się od wielu miesięcy marazm PO każą zadać pytanie o to, czy partia ta posiada jeszcze słuch społeczny.

Wiele skłania do odpowiedzi negatywnej. Platforma od dawna nie wykrzesała z siebie żadnego powodu, by na nią głosować, który nie polegałby na tym, że nie jest ona PiS-em. Stała się właściwie proeuropejską wersją partii Jarosława Kaczyńskiego.

Sama proeuropejskość nie daje jednak istotnej przewagi. Polityka zagraniczna nigdy nie rozpalała serc Polaków. W praktyce jest istotna wyborczo w jednym wymiarze: Polacy są czuli na kwestie międzynarodowego prestiżu. Podoba im się więc uznanie Zachodu, traktowanie Polski i Polaków jako „jednego z nas”. To już jednak według PO osiągnęliśmy i sprawa ta przestała być politycznym paliwem. Równie dobrze może nas zadowolić postawienie nie na prestiż, lecz na dumę. A dumie uznanie obcych jest obojętne. W tym wyścigu PO z PiS-em nie wygra.

Aby polityczne odnowienie PO było możliwe, partia musiałaby podjąć działania zmierzające w dwóch kierunkach. Musiałaby aktywnie reagować na potrzeby grup interesu, które będą zgłaszać swoje postulaty prezydentowi Dudzie, by nie pozwolić PiS-owi na łatwe przejęcie wyborców niezadowolonych ze status quo. Mogłoby to oznaczać choćby ściślejszą współpracę ze związkami zawodowymi czy osobami wchodzącymi na rynek pracy, tak aby zaangażować na swój użytek nowe pokolenie Polaków.

Ponadto – co równie ważne – Platforma powinna równocześnie naciskać na realizację takich zmian, których Duda i PiS nie będą w stanie zaoferować. Kierunek ten obejmowałby zatem takie kwestie, jak równa pozycja ekonomiczno-społeczna kobiet i mężczyzn, zacieśnianie więzów z Unią Europejską, rozdział Kościoła od państwa czy – być może – związki partnerskie.

Obie drogi umożliwiają otwieranie nowych tematów. Wszystko powyższe nic jednak Platformie nie da bez odświeżenia języka i wyartykułowania na nowo swoich politycznych motywacji. To musiałoby oznaczać całkowitą zmianę komunikacji z wyborcami, włączając w to inteligentną kampanię w nowych mediach.

Obywatel jako polityczny turysta

Po drugie, współpraca z którąś ze stron politycznego sporu powodowała dotychczas jednoznaczne przypisanie do jednego z dwóch zwalczających się plemion. Wynik wyborów osłabił tę przeszkodę.

Zwycięstwo wyborcze Andrzeja Dudy pozwala mu uzyskać samodzielność wobec PiS, a zarazem wzmacnia jego wpływ na przyszły sukces wyborczy tej partii. Co więcej, jego wygrana oznacza, że rywalizacja między PiS a PO przestanie kierować się logiką ostatecznego starcia dobra i zła, które należy za wszelką cenę zatrzymać. Oba podmioty będą teraz obarczone uczestnictwem we władzy.

Sytuacja ta pomaga w normalizacji politycznego sporu. Jego centralny punkt przesunie się w stronę pytania o rozkład władzy między konkurujące partie, zmniejszając znaczenie ocierających się o metafizykę opowieści o ostatecznej katastrofie lub odrodzeniu narodu. Zwycięstwo Dudy jest szansą na to, by polska polityka stała się mniej sekciarska.

Andrzej Duda obiecał w trakcie kampanii założenie analitycznego ośrodka eksperckiego przy prezydencie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by przypilnować poważnej realizacji tej obietnicy i aktywnie wpływać na kierunki działania owego ośrodka, a także z nimi dyskutować.

W idealnych warunkach obywatele czy organizacje zrzeszające ludzi o podobnych interesach powinni być niczym polityczni turyści. Powinni móc swobodnie podróżować po obozach politycznych w poszukiwaniu miejsc, w których podoba im się najbardziej i do których chcieliby najczęściej wracać. Partie – wbrew dotychczasowej praktyce – nie powinny przywiązywać ich do siebie poprzez moralny szantaż. Warunki potencjalnie niestabilnego układu władzy można zatem wykorzystywać do rozwijania form współpracy politycznej pozbawionych zobowiązań na wyłączność.

Po straszeniu PiS-em

Do wspomnianych dwóch problemów niektórzy mogą dodać trzeci. Jeżeli Platforma jest rzeczywiście tak słaba, a współpraca z Andrzejem Dudą może przysporzyć mu sukcesów, czy rezygnacja z sekciarskiego podejścia do polskiej polityki nie prowadzi prostą drogą do wyborczego zwycięstwa PiS-u w jesiennych wyborach parlamentarnych?

Tego nie sposób jednoznacznie przewidzieć. Wiele zależy choćby od zdolności organizacyjnych nowych ugrupowań lewicowych lub centrolewicowych. Jeżeli do jesieni zdołają zyskać popularność – co rozszerzałoby w wyborach zakres realnych możliwości politycznych i byłoby pożądane – kalkulacja może ulec zmianie. Jeżeli zdolności te okażą się niewielkie, a Platforma nie przejdzie żadnego odświeżenia, PiS wygra wybory tak czy inaczej.

Jeżeli zaś chodzi o ewentualne opory estetyczne lub ideologiczne, należy je bez wahania złożyć na ołtarzu pragmatyzmu, który jest najważniejszym bogiem polityki.