Oto litania przesłanek. Paweł Zalewski zostaje usunięty z list Platformy Obywatelskiej za krytykę jej kampanii wizerunkowej, przypisywanej Michałowi Kamińskiemu, w tym za umieszczenie samego Kamińskiego na listach PO.

Dwóch byłych członków PiS mogłoby spierać się o to, komu z nich bardziej zależy na sukcesie Platformy, gdyby nie fakt, że PO faktycznie prowadzi jawnie antyplatformerską kampanię. PO prowadzi w istocie kampanię tak bardzo propisowską, że w miejsce wyrzuconych ściąga na listy zarówno kolejnych byłych liderów swoich oponentów – mowa o Ludwiku Dornie – jak i polityków będących nawet na prawo od PiS-u – przykładem Roman Giertych.

Platforma pomaga partii Jarosława Kaczyńskiego na wiele sposobów. Wyprodukowała na przykład plakaty podkreślające, że jest przeciwko finansowaniu partii z budżetu, PiS jest zaś za tym rozwiązaniem. Prawie każdy interesujący się sprawami publicznymi wyborca będzie w tej sprawie po stronie PiS-u. Skala potencjalnego klientelizmu w polityce jest tak wielka, że nawet wówczas, gdy w grę nie wchodzi uzyskanie pieniędzy, aż korci do ustawiania konkursów.

Co przykre, prokuratura chce przedstawić właśnie taki zarzut wywodzącemu się z PO Krzysztofowi Kwiatkowskiemu, szefowi Najwyższej Izby Kontroli, który powinien dobre standardy i przestrzeganie prawa w aparacie administracyjnym kontrolować.

Na odsiecz partii Ewy Kopacz wyrusza w tej sytuacji Grzegorz Napieralski, który będzie musiał spełniać podwójne zadanie – bronić Polski przed PiS-em razem z Kamińskim i Giertychem oraz samotnie bronić Platformy przed przekształceniem się w PiS. W międzyczasie będzie musiał tłumaczyć – przynajmniej tym kilku osobom, które o niej słyszały – że w jego inicjatywie politycznej o nazwie Biało-Czerwoni chodziło tak naprawdę nie o budowanie nowej lewicy, ale o kibicowanie polskim sportowcom (co zresztą brzmi bardziej wiarygodnie i może być prawdą).

Jeżeli taka polityka nie jest całkowicie pozbawiona pewnej estetyki, to tylko dlatego, że w jej formie można dostrzegać eleganckie struktury geometryczne.

Przykładowo, oto koło: publicyści części mediów napadają na prezydenta Dudę za to, że nie spotkał się jeszcze z premier Kopacz, tak jakby był to ich największy powód do zmartwień. Ewa Kopacz stwierdza na konferencji prasowej, że cóż ona, kobieta, może zrobić więcej, niż tylko prosić. A przecież może także czuć się zażenowana. Dodaje więc, że czuje się zażenowana wypowiedzią Dudy, który poskarżył się niemieckiemu prezydentowi, że Polska nie jest sprawiedliwym krajem. Niewiele później Andrzej Duda w małostkowym geście demonstracyjnie nie podaje ręki premier Kopacz podczas oficjalnych uroczystości na Westerplatte. Publicyści części mediów napadają na prezydenta Dudę za to, że nie podał ręki premier Kopacz (fakt, to brzydko).

W tym miejscu wypada przypomnieć, że Andrzej Duda obiecywał narodową zgodę, zaś Bronisław Komorowski też ją obiecywał, ręce podawał, a nawet zapraszał na posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Nie zmienia to faktu, że powyborcze wywiady byłego prezydenta wskazują, że mimo upływu kilku miesięcy, nadal nie rozumie przyczyn swojej porażki.

Tymczasem wystarczy się rozejrzeć – wszak już w niedzielę referendum. O ile główne partie różnią się w sprawie wydawania pieniędzy na partie, to obie są za wydawaniem pieniędzy na ogólnokrajowe referenda posiadające wspólną metodologię: pytania pomyślane są tak, aby ich dobór i treść były pozbawione sensu. Partie różnią się tym, że każda promuje swoje własne bezsensowne referendum, którym szkodzi idei referendum na przyszłość.

Nie żeby Donald Tusk był arcymagiem liberalnej demokracji albo nie był w stanie przygarnąć Kamińskiego i Giertycha, ale w tym momencie dawni wyborcy Platformy rytualnie płaczą po Donaldzie Tusku. Pozostali wyborcy po prostu płaczą, a jeśli nie płaczą, to powinni zacząć.

Historia powtarza się jako farsa, to wiadomo. Spór Dudy, Kopacz i publicystów jest tylko marnym echem sporu Tuska, Kaczyńskiego i publicystów. Ale tak być nie musiało. Dlaczego jednak – dlaczego! – musimy kolejny i kolejny raz powtarzać tę samą historię?

Kiedy już łzy nasze skroplą polską ziemię w takiej ilości, że rekordowo niski poziom Wisły podniesie się, być może prezydent Duda dopowie wreszcie, zamyślony: Polska nie jest sprawiedliwym krajem. Polska nie będzie sprawiedliwym krajem, póki będziemy kolejny raz powtarzać tę samą historię. Po czym zacznie go ścigać strzegący dobrego imienia kraju urząd, który sam wcześniej powoła. I wszystko zostanie po staremu.