Gross jest przede wszystkim moralistą, nie historykiem, co wnioskuję z całości jego dorobku literacko-naukowego. Najlepiej widać to na przykładzie „Strachu”, który jest oskarżeniem Polaków jako narodu przepełnionego antysemityzmem, nawet po II wojnie światowej. Oczywiście każdy ma prawo wyrażać sądy moralizatorskie, ale – jak to ma miejsce w przypadku „Strachu” – muszą być one przekonujące i mieć ugruntowanie w faktach. Ostatni, przedziwny artykuł Grossa, opublikowany w „Die Welt”, tych standardów nie spełnia.
Polskich odbiorców słusznie oburzyło twierdzenie autora, że podczas II wojny światowej z rąk Polaków zginęło więcej Żydów niż Niemców. Nie brakuje dowodów na to, że Polacy zamordowali wielu Żydów lub przyczynili się do ich śmierci. Niektórzy po prostu byli obojętni na ich krzywdę, inni czynnie donosili, zdarzały się też napady i egzekucje. Nikt nie dokonał jednak poważnych szacunków co do całkowitej skali tego zjawiska i być może nigdy się to nie uda. Wiemy mniej więcej, ilu było Żydów w Polsce w czasie okupacji, ile osób zginęło w poszczególnych gettach z powodu chorób czy głodu. Wiemy także, ilu mogło zginąć w wyniku terroru niemieckiego, a ilu w obozach śmierci. Na tej podstawie możemy oszacować, że nie potrafimy powiedzieć, co stało się z ok. 200 tys. Żydów. Należy pytać, jak zginęli, ale nie wolno z góry zakładać, że zabili ich Polacy. Tymczasem po przeczytaniu artykułu Grossa mamy wrażenie, jakby Polacy prowadzili wojnę przeciw Żydom, a nie Niemcom. Niedopuszczalne jest formułowanie tak poważnych, a jednocześnie nieuzasadnionych merytorycznie oskarżeń.
Tym bardziej, że opublikowane one zostały w prasie niemieckiej. W ten sposób Gross mimowolnie wysłał rodzaj „donosu na Polaków”. Jakby rozgrzeszał Niemców, mówiąc: „przecież obok żyją Polacy – równie zbrodniczy, a na dodatek swych zbrodni nie rozliczający”. To ocena krzywdząca, bowiem Polska jako jeden z niewielu krajów Europy Środkowej i Wschodniej poważnie podchodzi do rozliczania się z przeszłością. Przykładem są prace naukowe, filmy czy muzea poświęcone tej tematyce. Dzięki nim zmienia się stosunek do historii polsko-żydowskiej i to nie tylko na poziomie elit, ale także na poziomie lokalnym. Nie dostrzegając tego i nie doceniając, Gross idzie na łatwiznę, a dodatkowo po raz kolejny daje dowód na to, że współczesną Polskę rozumie coraz słabiej.
Trudno również – jak czyni to Gross – odnaleźć rzekomy związek między rozliczeniem się z przeszłością a obecnym stosunkiem do uchodźców z Azji czy Afryki. Austria także nie rozliczyła swych historycznych win, a uchodźców – jak dotychczas – przyjmuje. Niewątpliwie istnieje związek między postawą nacjonalistyczną a niechęcią do Innego. Lecz i ona nie jest jednoznaczna, bo Polacy są dosyć życzliwi wobec niektórych obcokrajowców, np. Czeczenów czy Ukraińców. Nie odrzucamy po prostu każdego obcego. Nawet jeżeli w Polsce panują dziś dość silne nastroje nacjonalistyczne, nie ma żadnego związku między wojennym rozliczeniem a przyjmowaniem arabskich imigrantów. Formułując tak bezpodstawne sądy, Gross zaszkodził przede wszystkim sobie. Nadgorliwość i niewiedza o tym, co się dzieje w Polsce, obniżyły jego wiarygodność.
Największym dowodem tej niewiedzy jest zaś fakt, że autor ani słowem nie wspomniał o rzeczywistych przyczynach obecnych polskich problemów z imigrantami – słabym przywództwie politycznym i trwającej kampanii wyborczej. Premier Ewa Kopacz pozwoliła sobie narzucić kwestię imigracji jako problem wyborczy, zresztą wbrew opinii znacznej części Polaków. Z niektórych badań wynika bowiem, że przynajmniej połowa z nas nie ma nic przeciwko przyjmowaniu ludzi z zewnątrz. Premier tymczasem z powodu strachliwości i braku wyobraźni dała się zakrzyczeć nacjonalistom. Tak oto przejawia się marność naszych polityków – pozbawionych odwagi, wyobraźni i zdecydowania.
Za strachliwość klasy politycznej zapłacimy wysoką cenę, bo Polska tak czy inaczej będzie musiała w końcu przyjąć uchodźców, po drodze tracąc jednak dobrą opinię. Nie opłaca się to wcale, w przyszłości możemy bowiem zostać sami wobec kryzysu ukraińskiego. Musimy się z tym liczyć. Polscy przywódcy polityczni wciąż jakby nie zrozumieli, że jesteśmy częścią Europy, a to pociąga za sobą zobowiązania. Ich słabość nie ma jednak nic wspólnego z argumentami Grossa.