Zwykle dyskusja o emocjach, jakimi kierują się rodacy, ogranicza się do opisu zmagań dwóch pragnień: wolności i bezpieczeństwa. Namiętności polityczne to dziedzina w Polsce nie tak dobrze rozpoznana, zaś we współczesnej filozofii polityki obecna przede wszystkim dzięki pracom osób takich, jak Judith Shklar czy Pierre Hassner. Czego możemy dowiedzieć się z przyłożenia ich ustaleń do sytuacji na polskiej scenie politycznej?
Jeśli sądzić po exit polls, zasadniczymi namiętnościami, jakie kierowały w tym roku polskimi wyborcami, były dwie bardzo rzadko badane: gniew i nuda.
Gniew jest potężną namiętnością. Skąd się bierze? Z piekła porównań, jak powiedziałby klasyk myśli politycznej. Co prawda od 10 lat do Polski napływają unijne dotacje, dzięki którym reformowana jest np. infrastruktura. W kategoriach ekonomicznych wiedzie się nam lepiej niż kiedykolwiek w ostatnich dziesięcioleciach. Jak podaje GUS, nierówności liczone wedle kryteriów finansowych maleją. Jednak w kategoriach „godnościowych” wiedzie się Polakom gorzej. Wystarczy porównanie z sąsiadem tego samego miasta czy miasteczka, któremu lepiej się wiedzie, albo z przysłowiowym Smithem z Europy Zachodniej.
W dodatku dotychczas rządząca ekipa prezentowała się jako całkowicie oderwana od społecznej codzienności. Tak zwana afera taśmowa nie ujawniła przecież, poza oczywistym przypadkiem, jakiegoś jawnie kryminalnego obrazu PO. Zaprezentowała jednak niektórych polityków tej partii jako ludzi niemających pojęcia o codziennych zmartwieniach Polaków. Nie na darmo ugrupowanie to internauci przezwali „ośmiorniczkami”. Przez to określenie płynie właśnie gniew na pozostawienie obywateli samym sobie, zagubionym, nawet jeśli otoczonym aquaparkami i luksusowymi wagonami Pendolino.
Ale i nuda jest silną namiętnością, nawet jeśli rzadko się ją jako taką rozpoznaje. Czy Polacy się nudzą? Do pewnego stopnia tak. Nie jest to taka nuda, jaką opisywał słynny tekst Pierre’a Viansson-Pontégo „Francja się nudzi”, prorokujący wydarzenia maja 1968 r. Polacy wydają się raczej śmiertelnie znudzeni bylejakością państwa, niewystarczającym ich zdaniem tempem zmian. Młodzi żyją przecież tu i teraz, nie chcą czekać kolejnego ćwierćwiecza, za które rzekomo osiągnąć mamy… 70 proc. zamożności Republiki Federalnej Niemiec. Są także zmęczeni pustym językiem polityki, opatrzonymi twarzami występującymi na partyjnej scenie od kilkunastu, czasem nawet kilkudziesięciu lat.
To nuda, w połączeniu z gniewem, rodzi niepowstrzymaną potrzebę poruszenia zastanym porządkiem. Ta potrzeba bywa silniejsza niż naturalna skłonność do bezpieczeństwa i myślenia o dostatku materialnym. I to ona właśnie spowodowała, że Polacy dokonali takich, a nie innych wyborów w minioną niedzielę. Platforma Obywatelska nie mogła nie przegrać, ponieważ to na niej skoncentrowało się odium społecznego gniewu. I to ona, w dobie demokracji medialnej, opatrzyła się najbardziej.
Wygranych niedzielnego głosowania mamy natomiast dwóch: Prawo i Sprawiedliwość oraz Kukiz’15. To z całą pewnością najbardziej populistyczne i nieprzewidywalne partie ze wszystkich, jakie weszły tej jesieni do parlamentu. Ale jednocześnie to one w sposób najzręczniejszy i najgłośniejszy, korzystając ze swoich struktur, sprawności PR, doświadczenia, wreszcie oryginalności i elastyczności liderów, potrafiły zagospodarować namiętności zaskakująco dużej części Polaków (blisko 50 proc. głosujących).
Trudne do przewidzenia skutki przejęcia władzy przez PiS i ugrupowanie Kukiza wydają się poniekąd ciągiem dalszym procesu niezrozumienia i nieokiełznania gniewu i nudy. | Karolina Wigura
Wobec społecznego gniewu i znudzenia PO większość przeciwników PiS wydawała się bezradna. Zamiast demontować populistyczną retorykę, chętniej demonizowano i używano hiperboli. Jednocześnie, przez większą część kampanii, w dyskursie przeciw PiS rzadko stawiano na nowe i merytoryczne alternatywy dla dotychczas obecnych w Sejmie partii politycznych. Nowoczesna i – szczególnie – Razem zostały właściwie zauważone w ostatnich tygodniach, jeśli nie dniach kampanii. Stąd zapewne wynikł poważny kłopot w komunikacji z tą częścią głosujących, która oddała głosy na PiS i Kukiza. A skoro – zdaniem części analityków – programów partii politycznych w Polsce nie czyta prawie nikt, brak należytego przestudiowania politycznych emocji rodaków wydaje się wielkim błędem.
Dodajmy jednak, że niechęć do wyborców, czyli w istocie do demokratycznego suwerena, nie jest w tej chwili czymś unikalnie polskim. W wielu krajach zwraca się dziś uwagę, że elity, zwłaszcza te szczycące się rozsądną i centrową pozycją, mają dziś pewien kłopot z ideą reprezentacji ludu. Jak pisze słynny francuski socjolog, Pierre Rosanvallon, choć akceptują one instytucje demokratyczne, bywają niechętne do brania pod uwagę ludzkich namiętności. Co najwyżej skłonne są zatem pozwalać obywatelom, by w sensie symbolicznym oddali swoje głosy raz na cztery lata w wyborach powszechnych, tudzież brali udział w niekończących się sondażach opinii publicznej. Poza tym jednak obecność suwerena w polityce postrzegają jako co najmniej kłopotliwą, jeśli nie podejrzaną, bo pozostającą w opozycji wobec świata elit i mediów. Wolą moralizować, mówiąc społeczeństwu, jakie powinno być, zamiast pracować z tym, jakie naprawdę jest. Skutkiem tego niestety bywa – i tak stało się w polskim przypadku – że namiętności, zamiast współistnieć z rozumem niestety zadecydowały o rozkładzie sił na niemal całej scenie politycznej.
Trudne do przewidzenia skutki przejęcia władzy przez PiS i ugrupowanie Kukiza wydają się poniekąd ciągiem dalszym procesu niezrozumienia i nieokiełznania gniewu i nudy.