Niechybnie przemijamy – to o tym powinniśmy sobie przypominać na zaduszkowym spacerze po cmentarzu. Tymczasem trudno oddawać się refleksji, gdy przed cmentarnym murem kwitnie doczesność. I nie chodzi tu bynajmniej o kwitnące chryzantemy i – ogólniej – pogrzebową florystykę, ale o odpustowe stoiska z jedzeniem, które doskonale wpasowały się w tymczasowe przycmentarne pasaże handlowe, przypominając, że street food jest w zasięgu ręki przy różnych okazjach.
Nie ma w tym zjawisku czegoś radykalnie nowego, choć róg obfitości staje się chyba z czasem coraz obfitszy… Dla warszawiaków odwiedzających groby oczywistością są handlarze sprzedający pańską skórkę, zawiniętą w półprzezroczysty pergamin. W istocie jest to lokalna wariacja na temat nugatu, który robi się z cukru (a jakże!), miodu (sztucznego, nie miejmy złudzeń) i ubitych białek. Przygotowanie jej wymaga pewnej wprawy, ale jeśli chodzi o składniki – to nie ma w niej nic szczególnego, co usprawiedliwiałoby jej detaliczną cenę. Pańska skórka daje konsumentowi smak prosty niczym cukier-kryształ z cukrowni w Glinojecku, a także… angażującą strukturę – najpierw się niepozornie kruszy, ale ogrzana ciepłem owego konsumenta zaczyna się kleić nieziemsko, co wydatnie przedłuża jej osładzającą obecność.
Krakowskie mieszczaństwo miało zbliżone gusta do warszawskiego, ale najwyraźniej nieco zasobniejsze portfele lub lepsze zaopatrzenie – sprzedawany przed krakowskimi cmentarzami miodek turecki to orzechy zatopione w karmelu, zapakowane w foliowe rożki. Ogólnopolski zasięg mają za to najpewniej odpustowe szyszki z ryżu preparowanego zatopionego w krówkowo-kajmakowej masie. No i odpustowe klasyki – podłużne karmelki owinięte w szeleszczący celofan i chrupiące obwarzanki nawleczone na sizalowy sznurek.
Wydawałoby się, że Wszystkich Świętych cmentarny street food świętuje wyłącznie na słodko. Nic bardziej mylnego, widać tu ostatnio wiele nowych trendów. Na przykład w tym roku przed Cmentarzem Wolskim przed wizytą na cmentarzu lub po niej można było sobie zjeść kiełbaskę z grilla, oscypka na gorąco z żurawiną, frytki albo solony popcorn. Ktoś wystawił mobilny piecyk z pieczonymi kasztanami. Wiele stoisk oferowało też jedzenie na wynos. Czytelnicy naszego bloga mieszkający we Wrocławiu napisali, że u nich przed cmentarzem można było kupić chałwę oraz… kawior.
Kto wie – może już niedługo między stoiskami ze zniczami staną food trucki? Wtedy cmentarze na początku listopada przestaną tak jednoznacznie pachnieć spalającą się parafiną.