Niechybnie przemijamy – to o tym powinniśmy sobie przypominać na zaduszkowym spacerze po cmentarzu. Tymczasem trudno oddawać się refleksji, gdy przed cmentarnym murem kwitnie doczesność. I nie chodzi tu bynajmniej o kwitnące chryzantemy i – ogólniej – pogrzebową florystykę, ale o odpustowe stoiska z jedzeniem, które doskonale wpasowały się w tymczasowe przycmentarne pasaże handlowe, przypominając, że street food jest w zasięgu ręki przy różnych okazjach.

Nie ma w tym zjawisku czegoś radykalnie nowego, choć róg obfitości staje się chyba z czasem coraz obfitszy… Dla warszawiaków odwiedzających groby oczywistością są handlarze sprzedający pańską skórkę, zawiniętą w półprzezroczysty pergamin. W istocie jest to lokalna wariacja na temat nugatu, który robi się z cukru (a jakże!), miodu (sztucznego, nie miejmy złudzeń) i ubitych białek. Przygotowanie jej wymaga pewnej wprawy, ale jeśli chodzi o składniki – to nie ma w niej nic szczególnego, co usprawiedliwiałoby jej detaliczną cenę. Pańska skórka daje konsumentowi smak prosty niczym cukier-kryształ z cukrowni w Glinojecku, a także… angażującą strukturę – najpierw się niepozornie kruszy, ale ogrzana ciepłem owego konsumenta zaczyna się kleić nieziemsko, co wydatnie przedłuża jej osładzającą obecność.

Pańska_skórka_na_straganie
Źródło: Wikimedia Commons

Krakowskie mieszczaństwo miało zbliżone gusta do warszawskiego, ale najwyraźniej nieco zasobniejsze portfele lub lepsze zaopatrzenie – sprzedawany przed krakowskimi cmentarzami miodek turecki to orzechy zatopione w karmelu, zapakowane w foliowe rożki. Ogólnopolski zasięg mają za to najpewniej odpustowe szyszki z ryżu preparowanego zatopionego w krówkowo-kajmakowej masie. No i odpustowe klasyki – podłużne karmelki owinięte w szeleszczący celofan i chrupiące obwarzanki nawleczone na sizalowy sznurek.

Wydawałoby się, że Wszystkich Świętych cmentarny street food świętuje wyłącznie na słodko. Nic bardziej mylnego, widać tu ostatnio wiele nowych trendów. Na przykład w tym roku przed Cmentarzem Wolskim przed wizytą na cmentarzu lub po niej można było sobie zjeść kiełbaskę z grilla, oscypka na gorąco z żurawiną, frytki albo solony popcorn. Ktoś wystawił mobilny piecyk z pieczonymi kasztanami. Wiele stoisk oferowało też jedzenie na wynos. Czytelnicy naszego bloga mieszkający we Wrocławiu napisali, że u nich przed cmentarzem można było kupić chałwę oraz… kawior.

Kto wie – może już niedługo między stoiskami ze zniczami staną food trucki? Wtedy cmentarze na początku listopada przestaną tak jednoznacznie pachnieć spalającą się parafiną.