Szanowni Państwo,
„Dziś, po 65 latach, poprzez odnalezienie doczesnych szczątków pana pułkownika, poprzez pamięć o bohaterstwie «żołnierzy niezłomnych», poprzez państwowe uroczystości pogrzebowe, przywracamy godność Polsce” – powiedział prezydent Andrzej Duda na pogrzebie jednego z „żołnierzy wyklętych”, płk. Zygmunta Szendzielarza, ps. „Łupaszka”. Dał tym samym jasno do zrozumienia, że dotychczasowe sposoby rozmowy o historii i jej upamiętnianiu godne nie były. Przy okazji obchodów rocznicy uchwalenia Konstytucji 3. Maja pytania o właściwe sposoby upamiętniania ważnych rocznic z pewnością powrócą.
Wystąpienie prezydenta to kolejny element „ofensywnej polityki historycznej”, rozumianej – zgodnie ze słowami Andrzeja Dudy – „jako element budowy pozycji tego państwa w przestrzeni międzynarodowej, ale przede wszystkim jako element wychowania kolejnych pokoleń Polaków”. Działaniom władz towarzyszą zapowiedzi zwiększenia liczby godzin historii w szkołach, a politycy rządzącej partii często powołują się przy tej okazji na słowa Józefa Piłsudskiego, mówiące, że „naród, który nie szanuje swojej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”.
I choć dodatkowe lekcje historii specjalnych kontrowersji nie budzą, przeciwnicy postulatów nowej władzy pytają jednak, jak owej historii chcemy uczyć – zgodnie z modelem krytycznym, czy też modelem heroicznym, tj. podając uczniom z góry narzuconą wykładnię, przemilczającą ciemne karty polskiej historii?
Problem jest poważny, bo z krytycznym nauczaniem historii polskie szkoły mają trudności od dawna. Czasu na lekcjach zwykle starcza jedynie na to, by opowiedzieć o Piastach, Jagiellonach, rozbiorach i zaborach, nigdy jednak na głębszą analizę historii XX w. – z wyjątkiem może przedstawianych w schematyczny sposób dziejów II wojny światowej. Wskutek tego nasza wyobraźnia historyczna jest bardzo ograniczona, czarno-biała i przesiąknięta XIX-wieczną logiką i ideologią.
Dla przeciętnego Polaka opuszczającego mury szkoły wszyscy Niemcy są zawsze i wszędzie jak wyjęci z „Roty”, bo polska myśl narodowa, która każe nam widzieć w państwie Polan bezpośredni początek współczesnej Rzeczypospolitej, obsadza Innych według ponadczasowego klucza. Mowa tu o myśli narodowej, a nie o nacjonalizmie (i nie o endecji), ponieważ myśl narodowa nie ogranicza się bynajmniej do narodowców czy szerszej prawicy. Jej elementy dominują też w wielu debatach odbywających się w centrum i na lewicy. Takie są po prostu nasze wzory myślenia o świecie zbudowanym z narodów i państw, nasz „zdrowy rozsądek” odziedziczony po poprzednikach.
Prawicowy program „polityki historycznej” – rozumianej zgodnie z intencjami propagatorów tego pojęcia jako instrumentalna i poddana interesom państwa ingerencja w historiografię, mająca na celu zamknięcie krytycznej dyskusji nad przeszłością i zastąpienie jej silną, pozytywną, ale selektywną narracją – z pewnością nas z tych stereotypów nie wyrwie. Dlatego krytyczna i kulturowo zorientowana polityka liberalna musi w zderzeniu z takim sposobem myślenia dążyć do ciągłego „otwierania przestrzeni opinii” (używając określenia Pierre’a Bourdieu) i podważania zastanych, ortodoksyjnych stanowisk w poszukiwaniu prawdy, która niekoniecznie jest łatwa.
W przeciwnym razie polityka historyczna coraz mniej będzie miała wspólnego z poszukiwaniem prawdy historycznej, a coraz więcej z doraźną polityką.
Przeciwko takiemu wykorzystywaniu historii zdecydowanie opowiada się wielu historyków. Rządy poszczególnych państw „mają zazwyczaj bardzo jednostronną wizję przeszłości”, tymczasem rolą historyków powinna być „nie ocena, ale rozumienie przeszłości”. A na to sztywne narracje polityczne nie pozwalają, mówi Margaret MacMillan, historyczka z Uniwersytetu Oksfordzkiego w rozmowie z Jarosławem Kuiszem i Karoliną Wigurą.
Magdalena Gawin, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim przekonuje jednak, że w Polsce celem nowych władz jest przede wszystkim przywrócenie równowagi między historią krytyczną a historią heroiczną, a nie narzucanie jedynie słusznej wizji dziejów. Zdaniem Gawin „Polacy są spragnieni swojej historii, chcą ją zobaczyć, chcą, żeby im ją ktoś opowiedział na nowo i jest to dla nich ważniejsze niż wiwisekcje wszystkich wad narodowych”. Jednocześnie opowiada się za większym niuansowaniem narracji historycznych i sprowadzeniem ich na poziom indywidualnych doświadczeń, które zwykle nikną w ogólnych opowieściach.
Jak jednak tego dokonać, kiedy wyraźnie widać, że odniesienia historyczne pełnią ważną rolę w bieżącej w walce politycznej, a „zdrada pamięci” to kolejny zarzut wobec politycznych przeciwników? Publiczne rozważania prezydenta Dudy nad odebraniem Janowi T. Grossowi Orderu Zasługi i jego przesłuchania przed prokuraturą za rzekomą obrazę narodu polskiego, a także nagłe zapowiedzi zmiany lub wstrzymania tak poważnych inwestycji jak Muzeum II Wojny Światowej również wskazują raczej na motywacje polityczne, a nie edukacyjne nowego rządu. Czy zatem „ofensywna polityka historyczna”, zamiast do poszerzenia wiedzy o polskiej przeszłości, nie przyczyni się raczej do pogłębienia już istniejących podziałów społecznych i politycznych?
Lech Nijakowski w rozmowie z Izą Mrzygłód i Łukaszem Bertramem twierdzi, że „posunięcia rządu mają na celu zakonserwowanie i rozpowszechnienie dobrze znanych narracji. Wpisują się w prostą i oczywistą opowieść podtrzymującą dumę narodową i potwierdzającą, że my, Polacy, byliśmy heroicznymi ofiarami II wojny światowej”.
Co ciekawe, narzucona z góry narracja prowadzona pod hasłem „przywracania godności Polsce” wchodzi niekiedy w konflikt z zupełnie odmiennymi narracjami obowiązującymi na poziomie lokalnym. Przykładem takiego zderzenia była decyzja prezydenta Andrzeja Dudy o objęciu patronatem organizowanego w Hajnówce marszu ku czci „żołnierzy wyklętych”, w tym Romualda Rajsa „Burego”. Dopiero po protestach mieszkańców, w których pamięci „Bury” zapisał się przede wszystkim pacyfikacją białoruskich wsi, prezydent wycofał patronat. Przykładów tego rodzaju konfliktów jest na mapie Polski więcej.
Dlatego, jak piszą Łukasz Bertram i Iza Mrzygłód, „potrzebujemy polifonii pamięci, w której odzywają się różne głosy, a państwo słucha ich uważnie, próbując je zharmonizować. Bardzo możliwe, że zabrzmią w niej również zgrzyty i dysonanse, gdy zderzą się ze sobą elementy konkurencyjne czy wręcz sprzeczne. Lepsze to niż gdyby miał się nieść zgodny i gromki slogan: „Cześć i sława bohaterom – śmierć wrogom ojczyzny”. W przeciwnym razie skutkiem będzie nie tylko uproszczona wizja historii, ale i społeczna polaryzacja, na której skorzystają środowiska radykalne.
W przypadku wspomnianego marszu w Hajnówce kontrowersji całej sprawie dodawał fakt, że jednym z organizatorów marszu był Obóz Narodowo-Radykalny – skrajnie prawicowa, nacjonalistyczna organizacja odwołująca się do swoich przedwojennych korzeni, kiedy to ONR słynął przede wszystkim z działalności antysemickiej.
Jak sprawić, by takie organizacje jak ONR – dziś wyraźnie zyskujący na znaczeniu i znajdujący obrońców wśród prawicowych publicystów – nie korzystały na zmianach wprowadzanych przez nowy rząd? Odpowiedź wydaje się oczywista – w programie „ofensywnej polityki historycznej” mniejszy nacisk położyć należy na „politykę”, a zdecydowanie większy na „historię”, która z założenia musi dopuszczać rozmaite interpretacje tych samych zdarzeń.
Bez tej krytycznej kontry polityka historyczna może doprowadzić historiografię do karykaturalnego stanu, słusznie wyśmianego przez Erica Hobsbawma, w którym „historycy są dla nacjonalizmu tym, czym hodowcy maku z Pakistanu dla heroinistów – dostarczają na rynek niezbędnego surowca” [1].
Zapraszamy do lektury!
Łukasz Pawłowski, Kacper Szulecki
Przypisy:
[1] Cyt. za: E. Hobsbawm, „Ethnicity and Nationalism in Europe Today”, [w:] „Mapping the Nation”, red. G. Balakrishnan, wyd. Verso, London 2012, s. 255.
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Iza Mrzygłód
Opracowanie: Iza Mrzygłód, Łukasz Bertram, Łukasz Pawłowski, Karolina Wigura, Kacper Szulecki, Julian Kania, Adam Suwiński.
Ilustracje: Magdalena Walkowiak-Skórska.